Warto rozmawiać
Rodzice zdezerterowali. Nie rozmawiają z dziećmi o Bogu. Boją się, że wyjdą na dewotów.
Mówić? Nie mówić? A jeśli wyjdę na idiotę? Na „oszołoma”, „nawiedzonego”, „dewota”? Współczesny świat zna sporo podobnych określeń. Czy rozmawianie z dziećmi o sprawach wiary wpływa na ich życie? Spytałem o to kilka osób…
25.01.2008 | aktual.: 25.01.2008 11:37
Musiałam wrócić…
– Rozmawiałem kiedyś z nastolatką z Wrocławia – opowiada magister nowicjatu paulinów o. Maksymilian Stępień. – Sporo opowiadała mi o swoim ojcu, prawdziwie wierzącym facecie. Gdy zauważał na ławce jakiegoś alkoholika, podchodził do niego, przytulał i mówił: Oj, Jezu, ale się upiłeś... Zdarzało się, że wracał do domu bez butów, bo podarował je jakiemuś biedakowi. Często spontanicznie zapraszał dzieci do modlitwy. Dobrowolnie, nic na siłę. Fantastyczne! Zapytałem tej nastolatki (dziś już matki trojga dzieci), jaka jest różnica między dziećmi, z którymi rodzice rozmawiali o Bogu, a tymi, którzy pochodzą z rodzin niewierzących. Powiedziała fajną rzecz: – Każdy nastolatek przechodzi kryzys odejścia od Boga, zanurzenia w ten świat. Ale mnie, nawet gdy tkwiłam po uszy w grzechu, tak ciągnęło w stronę Boga, że nie mogłam długo wytrzymać i wracałam. To było silniejsze ode mnie. Jak magnes. Nie potrafiłam na długo uciec. Na szczęście.
– Jej ojciec miał raka, ale genialnie znosił cierpienie – opowiada o. Maksymilian. – Pamiętam, jak przyszedł kiedyś z czteroletnim synkiem na Drogę Krzyżową. Celebrujemy kolejną stację, a tu nagle ten maluch krzyczy: Nie zabijajcie Pana Jezusa, przecież On tak wszystkich kocha! Dreszcze. Mistyka dziecka. Tak przeżywał Drogę Krzyżową. Zawdzięczał to ojcu. Na co dzień nie mamy takich doświadczeń…
Ojciec na kolanach
– By mężczyzna się modlił, musi to zobaczyć u innego mężczyzny! – dopowiada dominikanin o. Tomasz Kwiecień. – Jeżeli ojciec się modli, to jego syn prawdopodobnie też się będzie modlił, i nawet jeżeli po drodze będzie miał różne odstępstwa od wiary, prędzej czy później do niej wróci. Przykład z życia moich przyjaciół: trójka dzieci, najstarszy syn zdążył być ateistą, jego ojciec jest bardzo głęboko wierzącym katolikiem (nie dewotem, tylko człowiekiem modlącym się poważnie!). I wyraźnie widzę, że kiedy chłopak doszedł do dwudziestki, nie tylko przestał być ateistą, ale przystąpił nawet do Opus Dei. Pociągnął go przykład ojca: dojrzałego mężczyzny, który odniósł sukces w życiu i nie jest nieporadnym chłopczykiem, który ucieka od życia w modlitwę, tylko dorosłym mężczyzną, który coś potrafi, a jednocześnie modli się uczciwie. Nie ma możliwości, by to nie promieniowało! W starożytnym świecie to ojciec uczył dzieci modlitwy – nie matka. Jeżeli ojciec nauczy nas modlitwy, to dziecko będzie modlić się do końca
życia. Znakomitym przykładem jest święty Augustyn. Miał niewierzącego ojca i świętą matkę. Widział jej wiarę, ale nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Nawrócił się, bo spotkał modlącego się mężczyznę – Ambrożego, biskupa Mediolanu. Oniemiał, ponieważ Ambroży był wierzącym i modlącym się człowiekiem, który go po prostu zachwycił. Musiał spotkać na swojej drodze modlącego się mężczyznę. Święta matka nie wystarczyła...
– Jeśli sami nie opowiemy naszym dzieciom o Bogu, pozostanie w nich pustka, której nic nie będzie w stanie wypełnić – alarmuje znany ewangelizator Josh McDowell. – W Ameryce tylko 16 proc. zasad moralnych przekazuje dzieciom Kościół, a aż 57 procent rodzice. Mają oni trzy razy większy wpływ na wiarę dzieci niż Kościół! A my zawsze myśleliśmy, że jest odwrotnie. Tymczasem aż 66 proc. nastolatków rozmawia ze swoim tatą mniej niż 1 godzinę w tygodniu. Gdy dziecko pyta rodziców o jakiś problem religijny, słyszy często: zapytaj księdza na religii. To najgorsza rzecz, jaką rodzice mogą zrobić. Jeśli nie możesz odpowiedzieć na to pytanie, to znaczy, że Kościół poniósł porażkę. Statystyki pokazują, że młodzi, których wiara nie jest oparta na słowie Bożym, są 10,6 razy bardziej skłonni do zażywania narkotyków, 5,5 razy bardziej skłonni do prób samobójczych i 3,7 razy bardziej skłonni do sięgania po alkohol.
Tymczasem wychowuje ich często telewizor. Dzieci nie usłyszą o Bogu ani na Mini-mini ani – tym bardziej gdy podrosną – na MTV. Tam usłyszą słowa Paktofoniki – „Jesteś Bogiem, wyobraź to sobie”. A jeśli w nie uwierzą? Magik, facet, który je śpiewał, leży na jednym z katowickich cmentarzy. Tuż po nagraniu płyty wyskoczył przez okno…
Raniły mnie jego słowa
– Mój nos jest złamany dwadzieścia siedem razy. Dwadzieścia trzy złamania to sprawa boksu; cztery – dzieło mojego ojca. Najbrutalniejsze razy dostałem od tego, który powinien wziąć mnie za rękę i powiedzieć: „kocham cię” – opowiada Tim Guenard, francuski mistrz bokserski. – Jako mały chłopak chciałem obrabować bank. Gdy szedłem na akcję, spotkałem na dworcu ojca czekającego na syna. Przytulił go i powiedział: jestem z ciebie dumny. Tak mnie to rozkojarzyło, że zapomniałem o banku! Poszedłem za nimi. Byłem ciekawy, jaki jest dalszy ciąg tego serialu. Dziś widzę, jakie to ważne: wziąć dziecko na kolana i powiedzieć: kocham cię. Jestem z ciebie dumny. Mówię to głośno czwórce moich dzieci. Bardzo często opowiadam im o Bogu. Słowa są niesamowicie ważne. Mnie nie raniły ciosy ojca. Mnie raniły jego słowa. Dziś wiem, że słowa mogą też leczyć. Dlatego sporo rozmawiam z dzieciakami…
Będą miały do Kogo wrócić
– Modlimy się wspólnie codziennie – opowiada lider Armii Tomasz Budzyński. – Dzieci nas tylko obserwują. My odmawiamy brewiarz, one rozmawiają z Bogiem własnymi słowami. Czasem Staś przychodzi do mnie z błyskiem w oku i mówi: wiesz, tato, wczoraj wieczorem się modliłem do Pana Boga i dzisiaj On mnie wysłuchał! Nie wiem, co czeka moje dzieci. Nawet jeśli się zagubią (żyją przecież w bardzo nachalnej, agresywnej kulturze), nikt im nie odbierze pamięci. Nikt im tego nie wykasuje! Wiem jedno: będą miały do Kogo wrócić.
Presja współczesnego świata jest ogromna. Dlaczego chrześcijanie się wobec niej uginają? – Coraz popularniejsze jest przekonanie, że religia jest prywatną sprawą człowieka – opowiada ks. Antoni Bartoszek, teolog moralista z Uniwersytetu Śląskiego. – To przenosi się też niestety na relacje rodzinne. Z mówieniem o Bogu jest trochę tak jak z nauką języka obcego. Możemy świetnie znać gramatykę, ale gdy mamy cokolwiek powiedzieć, nie potrafimy wydukać ani słowa. Dopiero gdy przekroczymy tę barierę i wypowiemy pierwsze słowa, zaczyna się dialog. Gdy zaczniemy rozmawiać o Bogu, w naszych domach wiara będzie się umacniała. Znam małżeństwo z trójką małych synów, które od najmłodszych lat codziennie przeprowadza z nimi rachunek sumienia. Rachunek sumienia, nie jakiś „paciorek”! Wraz z mówieniem o Bogu dokonuje się też wychowanie moralne. Dziecko poznaje, co jest dobre, a co złe. Ktoś kiedyś powiedział ich matce: ale ma pani poukładane dzieci.
Jedna pani doktor powiedziała mi: „Gdybym zauważyła w komórce syna zdjęcia erotyczne, nie zareagowałabym. To normalne w tym wieku”. Nie twierdzę, że trzeba robić zaraz aferę, ale na pewno trzeba porozmawiać, nazwać rzecz po imieniu. Nie chodzi o moralizowanie, straszenie. Nie! Łatwiej pokazać palcem kierunek, trudniej przejść z kimś te kilka kroków. Co z tego, że ojciec każe dziecku chodzić do kościoła, skoro sam nie idzie? Trzeba mieć czas dla dziecka. Usiąść, pogadać. Nie bójmy się też wymagać. Kto kocha, ten wymaga. Nie chodzi o to, by dziecko stale kontrolować, trzymać pod kluczem, ale o to, by uczyć rozróżnienia dobra i zła. Rodzina to nie miejsce zakazów i nakazów, ale dawania dobrego przykładu. Klęknij z dzieckiem do modlitwy. Nawet jeśli ono teraz tego nie docenia (a być może tak właśnie jest), ten obraz zostanie w jego pamięci. Nikt mu tego nie zabierze. Przymykam oczy i widzę, jak rodzice modlili się z nami. Z tym się nie dyskutuje. To można naśladować, albo odrzucić. Ale nikt ci tego nie wydrze.
Nic na siłę
– Na dwudziestu facetów z nowicjatu zaledwie kilku rozmawiało z rodzicami o Bogu – uśmiecha się smutno o. Maksymilian Stępień. – Powiedziałem im nawet, że to, co tu przerabiamy, powinni robić w gimnazjum. To ABC chrześcijaństwa, kerygmat, podstawowe prawdy wiary. Oni dopiero otwierają na nie oczy, łykają je, jakby dopiero co się nawrócili. Nie mają pojęcia, jak przeżywać kryzysy. Nikt z nimi w domu o tym nie rozmawiał. Zdarzają się na szczęście wyjątki. Spytałem przed rokiem jednego nowicjusza, czego najbardziej zazdrości ojcu, a on wypalił: Chciałbym tak kochać Jezusa jak on. To mnie kompletnie zaskoczyło. Opowiadał, jak ojciec wprowadzał go w czytanie Słowa, uczył przeżywać kryzysy. Zazdrościłem mu takiej historii. Moja była kompletnie inna…
– Rodzice nie ciągnęli nas na siłę do kościoła – opowiada Paweł z Poznania, pauliński nowicjusz. – Oni wymodlili to, że trafiliśmy do różnych wspólnot. Często odmawiali Różaniec – zdarzało się, że nawet trzy części. Chodzili po pokojach i zapraszali: pomódlcie się z nami. Nic na siłę. Wiedziałem jedno: cokolwiek robię, oni się za mnie modlą. Szanowałem zdanie matki, ale zapamiętałem przede wszystkim to, co powiedział ojciec. Często przychodził z pracy wyczerpany. Był szefem cmentarza, miał wiele osób pod sobą (śmiech). Pamiętam, jak mama modliła się w domu, otwierała Pismo Święte, brała telefon i dzwoniła do taty: Słuchaj, otworzyło mi się takie zdanie z Biblii czy z „Dzienniczka”. I okazywało się, że to zdanie trafiało! Po powrocie z pracy tata opowiadał, jak bardzo mu ono pomogło. Po latach rodzice postawili na środku pokoju figurkę Maryi. W końcu zniknął nawet telewizor. Dzięki temu zaczęliśmy jeszcze więcej rozmawiać. Rewelacja!
Lepsze znane piekło?
Dzieci alkoholików będą piły, agresywnie traktowane maluchy tak samo rozładują emocje – powtarzamy mantrę i rzeczywiście tak zazwyczaj bywa. I to mimo najszczerszych deklaracji: „Będę inny niż rodzice!”. Psychologowie cytują w takich przypadkach przysłowie: „Lepsze znane piekło niż nieznane niebo”. Nie wiem, jak wygląda rodzinne niebo, a piekło – choć przerażające – jest już trochę oswojone. Nie jestem jedyną osobą w rodzinie, która pije i jest agresywna… Błędne koło. A gdyby to niebo było znane?
Pytając młode małżeństwa o to, czy rozmawiają z dziećmi o Bogu, usłyszałem kilkakrotnie: Ale one i tak niczego nie rozumieją. Gdyby tak było, to czy sam Jezus wołałby: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im”? Talmud zawiera zdumiewające słowa: „Świat trwa jedynie dzięki oddechowi dzieci studiujących Torę”. Do opowiadaniu dzieciom o miłości Boga wzywał wielokrotnie ojciec Pio. Chciał nawet zakładać małe grupy modlitewne szturmujące niebo. Miały – jak mówił – uratować świat.
Czyje to kroki?
Albert Biesinger w swej książce „Jak rozmawiać z dziećmi o Bogu?” przytacza porażający rękopis listu nieuleczalnie chorej dziewczynki, która na szpitalnym łóżku pisała list do matki. Po śmierci dziecka znalazła go pielęgniarka. Wstrząśnięta jego treścią matka zgodziła się na publikację. Ku przestrodze.
„Kochana Mamo! – pisała dziewczynka. – Od kilku dni mogę siedzieć w łóżku tylko pół godziny dziennie, poza tym cały czas leżę. Serce odmawia mi już posłuszeństwa. Dzisiaj rano Profesor powiedział coś, co brzmiało następująco: »pogodzić się«. Ale z czym? Z pewnością trudno jest umierać w młodym wieku! Muszę pogodzić się z tym, że na początku przyszłego tygodnia może mnie już nie być. Przeszywają mnie bóle prawie nie do wytrzymania; ale bardziej nie do zniesienia wydaje mi się to, że nie pogodziłam się jeszcze z losem. Gdy spoglądam na niebo, jest ono ponure. Zapada noc, ale żadna gwiazda, na którą mogłabym spojrzeć z mojej przepaści, nie błyszczy nade mną. Mamo, nie byłam nigdy bogobojna, ale teraz czuję, że jest tam coś, czego nie znamy, coś całkiem tajemniczego, jakaś Moc, której wpadamy w dłonie, której musimy odpowiedzieć na wszystkie pytania. I to jest moja udręka, że nie wiem, kto to jest. Gdybym Go znała! Mamo, czy pamiętasz, jak szłaś z nami jako dziećmi przez las, gdy zapadał zmrok, naprzeciw ojcu,
który wracał z pracy? Odbiegaliśmy czasem od Ciebie i zostawaliśmy nagle sami. Z ciemności dochodził odgłos kroków. Jaki strach przed obcymi krokami! Jaka radość, gdy rozpoznaliśmy Twoje kroki. Kroki matki, która nas kochała. A teraz w samotności słyszę znowu kroki, których nie znam. Dlaczego ich nie znam? Nauczyłaś mnie, jak powinnam się ubierać, jak powinnam się zachowywać, co jeść, jak kroczyć przez życie. Troszczyłaś się o mnie; i nie okazywałaś zmęczenia z powodu tych wszystkich trosk. Ale to wszystko rozsypuje mi się teraz w drobny mak. Dlaczego mówiłaś nam o tak wielu rzeczach, a nigdy o Jezusie Chrystusie? Dlaczego nie zapoznałaś mnie z odgłosem Jego kroków, żebym mogła rozpoznać w tej samotności umierania, czy On przyjdzie do mnie tej ostatniej nocy? Żebym wiedziała, że ten, który tam na mnie czeka, jest moim Ojcem…”.
Marcin Jakimowicz