Ząbki. Mieszkańcy nie mogą otrząsnąć się po tragedii. Krytykują policję
Zabójstwo 67-letniego sprzedawcy z warzywniaka wstrząsnęło mieszkańcami podwarszawskich Ząbek. "Jak człowiekowi brakowało parę groszy, nie starczyło na zakupy, to zawsze mówił: później mi oddasz, kiedy indziej" - wspominają pana Staszka ze łzami w oczach. I narzekają na działanie lokalnej policji, której - jak mówią - na ulicach w ogóle nie widać.
12.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 05:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ząbki to prawie Warszawa. Małe miasteczko jest doklejone do warszawskiego Targówka. Od niedzieli nie ma tam innego tematu niż tragedia, która wydarzyła się w warzywniaku pana Stanisława.
67-letni Stanisław, właściciel warzywniaka przy ul. Powstańców w Ząbkach, został w niedzielę brutalnie napadnięty i pobity.
Przed godz. 19, tuż przed zamknięciem, do jego sklepiku wpadł młody mężczyzna. Zażądał pieniędzy. Zaczął okładać emeryta najprawdopodobniej metalową pałką. Bił, dopóki starszy mężczyzna upadł na ziemię. Następnie okradł sklep i uciekł. Pan Stanisław trafił do szpitala w bardzo ciężkim stanie i ok. godz. 23 zmarł.
Od dwóch dni pod warzywniak przychodzą zrozpaczeni mieszkańcy. Młodzież, osoby starsze i rodziny z dziećmi palą znicze i modlą się za zmarłego.
32- letnia pani Lidia także przyszła przed sklep oddać cześć panu Stanisławowi.
- Znałam go od dziecka. Wcześniej mieszkał niedaleko nas. Potem przeprowadził się tutaj, na ul. Powstańców. Miał bardzo dobry charakter. Jak człowiekowi brakowało parę groszy, nie starczyło na zakupy, to zawsze mówił: "Później mi oddasz, kiedy indziej" - wspomina zmarłego pani Lidia.
- Jesteśmy rodowitymi mieszkankami Ząbek, od dziada pradziada. Zakupy robimy od początku istnienia tej budki. Wcześniej pan Staś miał starą budkę na rogu. Później, jak robili ulicę, przenieśli go tutaj. Łzy się same kręcą w oczach. Nie wiem, czy sprawcą mógł być mieszkaniec Ząbek, ale chodzą pogłoski, że tak – dodaje w rozmowie w WP WawaLove.
Ząbki. Właścicielka kwiaciarni okradziona
Alina Lipińska jest właścicielką pobliskiej kwiaciarni. - Tutaj zdarzały się rozboje i kradzieże. Ja też zostałam okradziona przed świętami. Tylko dlatego, że nie zamknęłam drzwi i poszłam na zaplecze posprzątać. Zginęły mi pieniądze, które położyłam na wierzchu. Niestety, kamera wtedy nie działała. A policji tutaj nie widać. Na co dzień ich nie ma – mówi nam oburzona.
Jak podkreśla, dla niej zabójstwo było szokiem. - Wszyscy znaliśmy pana Stasia bardzo długo. Ja 15 lat, czyli od zawsze, odkąd tutaj mieszkam. Nie był rosłym, dużym facetem. Był szczupły i niewysoki. Złodziej mógł go posadzić i powiedzieć: "Nie ruszaj się". Nie musiał atakować. Kto takim narzędziem uderza w głowę? – zastanawia się pani Alina.
- Przypuszczam, że nikt się tutaj nie czuje bezpiecznie - dodaje po chwili. - Podobno ten sam człowiek wcześniej napadał na kobiety w ciągu dnia. Policji nie udało się go złapać. To dość wysoki, rosły facet i zdołał uciec. To było na rogu ul. Dzikiej i Powstańców. On działa w tym kwadracie. Ale nie na początku ulicy, tam gdzie jest więcej ludzi, przy Kauflandzie czy Biedronce. Policja powinna to potraktować jak priorytet i zrobić wszystko, żeby go złapać. Na pewno mają ślady – opowiada mieszkanka.
Teraz zapewnia, że będzie zakładać kamerę na zewnątrz. - Była w planach już wcześniej, ale teraz zamontujemy na pewno. To wstrząs, który długo z nami zostanie – dodaje pani Alina.
Pani Dominika, która też pracuje w kwiaciarni, codziennie robiła zakupy u pana Staszka. - Bardzo sympatyczny. Nawet za darmo rzeczy dawał. Zawsze jak komuś brakowało, to pożyczał. Jak pijak przychodził i mówił "Daj mi na ćwiartkę" - to odpowiadał: "Sprzątnij mi przed sklepem, to ci dam". U niego z pieniędzmi nie było żadnego problemu. Sklep był dla niego całym życiem. Był tu od rana do wieczora. Przychodził w niedzielę, ale nie dlatego, że chciał za wszelką cenę zarobić. Zawsze wiedział, że ktoś do niego przyjdzie - mówi.
Podobnie przestraszone jest małżeństwo pracujące w pobliskiej cukierni Sweet Dreams.
- Martwię się o żonę i córkę. To się w głowie nie mieści. Mamy starszą córkę, która lubi spacerować z przyjaciółmi. Powiedzieliśmy jej, żeby wieczorem nie wychodziła z domu. My mieszkamy obok. Kupowaliśmy u pana Stasia produkty do cukierni - maliny i truskawki, a do domu warzywa i owoce. Przeżyłem szok, że to się mogło stać u nas – mówi pracownik cukierni.
Ząbki. Na ulicach nie widać policji
Pani Agnieszka z salonu optycznego jest podobnego zdania. - Pan Staś był u mnie na początku grudnia zrobić sobie okulary do czytania. Znaliśmy się tutaj jak sąsiedzi. W poniedziałek nie było klienta, który by nie wszedł i nie mówił o tej tragedii. Pan Stanisław był naprawdę życzliwym człowiekiem. Zawsze rozmawiał na różne tematy, czy to o polityce, czy o pogodzie. Nie opowiadał tylko o sprawach prywatnych – relacjonuje.
Podobnie jak inni nasi rozmówcy, niepochlebnie wyraża się o lokalnej policji. - Policja była tu wczoraj, pytała o monitoring. Tak naprawdę pierwszy raz ich tutaj widziałam. Wcześniej byli jedynie, jak sprawdzali kierowców, którzy nieprawidłowo parkują. Widzę wszystko, co się dzieje na ulicy, ale policji nie – podkreśla.
Ireneusz Kublik zatrzymuje się przed warzywniakiem. Ma łzy w oczach. W Ząbkach mieszka pięć lat. - To był człowiek naprawdę nieopisany. Uczciwy, do ludzi i zawsze miał taki dobry towar. Jak ktoś nie miał pieniędzy to dawał i mówił: "Jutro pani zapłaci". Jego syna znam z widzenia, nie osobiście. Wczoraj wieczorem przyszliśmy z żoną. Było dużo ludzi, telewizja. Wszyscy są w szoku – panu Ireneuszowi łamie się głos.
Ząbki. Policja nie podstawi radiowozu. Nie widzą potrzeby
Pani Karolina pracuje na stoisku z wyrobami wiejskimi, tuż obok warzywniaka. - Ogólnie to, co tu się dzieje, to jest katastrofa - ocenia.
- To nie pierwszy napad. Policji nie widać wcale. Przed chwilą dzwoniłam na komendę, czy podstawią jakiś radiowóz, jak zrobi się ciemno. Ja się boję panicznie. Tu wcale nie ma monitoringu. Policja powiedziała, że radiowozu nie przyślą, bo jest jeden na całe Ząbki. Pan w dyżurce był niemiły. Powiedział: "Tam gdzie jest potrzeba, jest radiowóz" – relacjonuje.
- Pan Stasio miał psa Lolka. Pies był przy tym zabójstwie. To labrador, więc nie był agresywny. Ze mną Lolek też potrafił siedzieć cały dzień. Płakać mi się chce strasznie. Codziennie pomagał mi i panu Stasiowi taki dziadek. Pan Staszek go nazywał Dziadek Łapa. Jak się kręcił wieczorem, to raźniej się czułam. On nie może się pozbierać. Był przed chwilą, zapłakany, z chustką. Cały tydzień spędzaliśmy razem. A pan Stasio to już w ogóle, przez siedem dni w tygodniu był w sklepie – relacjonuje.
- Ale jak zaczęła się akcja z noszeniem maseczek w lecie, to cztery dni za sklepem stał radiowóz, przez prawie całą dobę. Stali żeby pilnować, czy ludzie noszą maski. A w Sylwestra było morderstwo w Ząbkach. 26-latek zabił 23-latka na klatce schodowej. Jak były napady przed świętami, to też nikt tutaj nie widział policji. A w tym rejonie coś się dzieje non stop. Jednej pani wyrwali torebkę, drugiej telefon. Co najmniej cztery napady, a policji dalej nie ma – denerwuje się pani Karolina.
Pani Irma pracuje w Piekarni Gruzińskiej Amali. – Pan Staszek był zawsze uśmiechnięty. Ja jestem z Ukrainy. Myślałam, że w Polsce jest porządek, dyscyplina, a tu takie rzeczy. Strach teraz pracować – dodaje.
Czynności w sprawie zabójstwa w warzywniaku prowadzą policjanci z komisariatu w Ząbkach oraz funkcjonariusze wydziału kryminalnego Komendy Powiatowej Policji w Wołominie – informuje policja.
- Dla nas priorytetem jest ustalenie okoliczności tego zdarzenia, zatrzymanie osób lub osoby podejrzanej o ten czyn – zaznaczył Tomasz Sitek z wołomińskiej policji. - Na miejscu cały czas pracują kryminalni, śledczy, policjanci z komendy policji w Ząbkach. Liczymy również na pomoc innych osób – dodał.
Policja prosi każdego, kto ma jakiekolwiek informacje o zdarzeniu, o kontakt z komisariatem w Ząbkach lub komendą powiatową w Wołominie.