Warszawa. Odmrażanie gospodarki. Boston Port nie zatonie
Jak przetrwać tę falę problemów, które dla wielu firm gastronomicznych przypłynęły z chwilą ogłoszenia w Polsce pandemii? Usiąść na brzegu i czekać na rybę. Maciej Szczykutowicz, szef kultowego Bostonu, ratując się przed zatonięciem, wypływa na szerokie wody.
14.06.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:24
- Pandemia dała się we znaki wszystkim. Zamiast załamywać ręce, trzeba było szukać nowych rozwiązań - właściciel Bostonu nie traci optymizmu. I z zapałem opowiada o swoim nowym pomyśle.
Przynosi cały kosz rybnych okazów, zamkniętych w małe foliowe akwaria. Rybki ustrojone w gałązki koperku, pietruszki lub krążki cebuli, patrzące na widza czosnkowymi oczyma robią wrażenie. Wyglądają jak ozdobne przedmioty, a nie produkt gotów do wrzucenia na rozgrzaną patelnię.
Koronawirus. Kto nie ruszył do walki, może zatonąć
Pandemiczny sprawdzian to było wielkie wyzwanie dla gastronomicznej branży. Właściciele restauracji, jadłodajni, barów, którzy zbyt długo wahali się, co zrobić wobec zamrożenia, mogli przegapić moment, w którym trzeba było cały wysiłek włożyć w uruchomienie sprzedaży na wywóz.
Jeśli ktoś nie miał wcześniej takiej praktyki wpisanej w swoją działalność, miał przed sobą nie lada wyzwanie. To zadanie wymagało przecież poważnej strategii. Ratunkiem były platformy cateringowe.
- Wśród 400 lokali dostarczających w Warszawie dania na wynos, szybko znaleźliśmy się na wysokim miejscu. Jesteśmy szybcy - mówi Maciej Szczykutowicz i przeprasza, że musi przerwać rozmowę, bo właśnie wyrusza z żywieniową ekspedycją.
Zamówienie nie jest pod odległym adresem - najwyraźniej największymi fanami Boston Portu są lokalsi, mieszkańcy Mokotowa. Tu są aż dwa bostonowe punkty - przy Okulskiej i na basenie Warszawianka. Jednak, jak zapewniają fani rybnej knajpy, kto raz zjadł tu rybną zupę, która w karcie figuruje jako New England Fish Chowder, będzie chciał z najodleglejszego portu po ten smak tutaj wrócić.
Warszawa. Lokale-twierdze uratują oddani klienci
Boston Port działa od niemal trzech dekad. Maciej Szczykutowicz przychodził tu jako student. Wtedy lokal prowadziła polsko-amerykańska para. Ale potem postanowili wyjechać do USA, szukali kupca. Chcieli sprzedać metalowy pawilonik koło Parku Małeckich. Pan Maciej postanowił wskoczyć na głęboka wodę.
Dziś jest nie tylko szefem gastronomicznego biznesu, technologiem żywności i żywienia człowieka, magistrem inżynierem i absolwentem MBA, ale pasjonatem, na dodatek fanem ryb od dziecka. Potrafi pokazywać te zafoliowane okazy i z żarem o nich opowiadać.
Koronawirus. Trzeba szukać nowych dróg
Pomysł na to, by rybny bar stał się w czasie pandemii nie tylko dostarczycielem swoich morskich i słodkowodnych przysmaków, ale także rybnym sklepem, w którym można zaopatrzyć się w produkty do przygotowania własnymi rękami, to koło ratunkowe dla Boston Portu. Być może z czasem wróci frekwencja sprzed zamrożenia, ludzie znów będą czekać na stolik, ale wielu doceni nową propozycję.
Zamówień, jak wynika z częstotliwości telefonów, które odbierają pracujące tu panie, jest sporo. Tęsknimy za wyjściem z domów, ale wielu woli dmuchać na zimne.
A dla tych, którzy tęsknią za zupa rybną pan Maciej ma dobrą wieść - kupuje pasteryzator, który pozwoli na utrwalanie tego smaku w słoiku i w puszce na miesiące.