Warszawa. "Na szczęście nikt nie zginął". Policja surowa dla uczestników Strajku Kobiet
Legitymowanie trwało do czwartej nad ranem. Niektórzy demonstranci zostali zabrani nawet 50 kilometrów od miejsca, w którym policja ich zatrzymała. Jedna z uczestniczek przypłaciła udział w manifestacji złamanym nosem - uderzyła nim o ścianę po interwencji funkcjonariuszy.
- Wszystkie osoby są już zlokalizowane. Większość już wypuszczona. Wobec pięciu zatrzymanych toczyły się po południu jeszcze czynności, ale wiadomo było, gdzie kto jest. Wiele osób ma dodatkowe zarzuty - pod antyrepresyjnym numerem telefonu stale dyżurują prawnicy i bacznie śledzą los każdego, kto wpadł w kłopoty w związku z udziałem w proteście. Pod numerem 722 196 139 więc można nie tylko prosić o pomoc dla siebie, ale także dowiadywać się o swoich bliskich, którzy z manifestacji wieczorem nie wrócili do domu.
Po czwartkowym wieczorze, spędzonym przez wielu ludzi na ulicach stolicy, ta opieka i informacja okazały się niezwykle potrzebne. Ogólnopolski Strajk Kobiet poprowadził tłumy przez ulice miasta, rozpoczynając demonstrację przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego i tam chcąc ją skończyć.
To ostatnie okazało się bardzo trudne do przeprowadzenia. Protestujący zostali zamknięci przez policję w kotle. Trzymano ich na mrozie do godzin porannych, każdego legitymując skrupulatnie.
Warszawa. "Na szczęście nikt nie zginął". Do odległych komisariatów przejechało się z policją wielu uczestników
Wylegitymowanych przez policję były setki osób. Czternastu zatrzymanych przewieziono do odległych komisariatów - w Pruszkowie, Wołominie, Piasecznie czy Legionowie. Taka przygoda spotkała też Klementynę Suchanow, jedną z aktywistek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, której sprawę policja wyjaśniała bardzo uważnie i długo.
Na piątek zapowiadana jest w Warszawie kolejna demonstracja. Protestować w stolicy mają ludzie z całej Polski. Uczestnicy spotykają się o godzinie 20 na Rondzie Praw Kobiet.