Walka to był jego żywioł. Ciemnoskóry żołnierz bił się w szeregach polskich z bolszewikami
Sam Sandi w mundurze strzelców, z rogatywką z mosiężnym orzełkiem. Jego losy okazują się równie sensacyjne, co zagadkowe. Egzotyczny uczestnik Bitwy Warszawskiej 1920 znalazł się w samym środku boju o polską niepodległość. To wyjątkowy, mało znany epizod wojny sprzed stu lat.
14.08.2020 19:08
Ta historia być może umknęłaby zupełnie, gdyby nie ambitny korespondent "Tygodnika Ilustrowanego”. We wrześniu 1920 roku wpadł na pomysł zebrania bitewnych wspomnień zwycięzców sierpniowego, decydującego starcia. Odwiedził lotników z 12. Eskadry Wywiadowczej Armii Wielkopolskiej, stacjonujących w okolicach Białegostoku. Chciał, by opowiedzieli mu o tej wojnie i swoim bohaterstwie w walce z bolszewikami.
Bitwa Warszawska. ”Djabły rogate”, proste i poczciwe
Zygmunt Kamiński uważnie obserwował wszystko, notował i rysował, by zapamiętać szczegóły. To jednak, co przyszło mu uwiecznić ołówkiem w koszarach lotniczej eskadry, zadziwiło dziennikarza. Widział wielbłąda i dwóch ciemnoskórych wojaków. Był podekscytowany, rysowął egzotycznych strzelców, nie interesował się już niczym więcej poza tym niecodziennym widokiem.
Skupił się na ich bohaterskiej postawie, którą opisał z emfazą, nazywając ciemnoskórych żołnierzy ”djabłami rogatymi” - bo czarni i w rogatywkach. Podkreślał ich prostolinijny patriotyzm i emocje, które ”odczuli równie silnie jak rodzeni warszawiacy". - Gdy się na polskiej ziemi mieszka - powiedział kiedyś jeden z Murzynów - trzeba za tę ziemię walczyć!” - zanotował Kamiński.
Łatwo odczuć w tej relacji ton, który dziś już nie jest dopuszczalny, ale wówczas nikogo nie raził. Stąd i taki fragment opowieści Kamińskiego: ”Gdy jeden z nich znalazł się na froncie, zaczęto o nim opowiadać dziwy. Gdy noc nastawała, Murzyn nie mógł siedzieć bezczynnie - rwał się do wycieczek na nieprzyjaciela. 'Murzyn czarny - mówił - i noc czarna, to jakoś to będzie'. I szedł w ciemną otchłań nocy i białe zęby szczerzył do bolszewików".
Bitwa Warszawska. Kręte polskie drogi
Kronikarz nie zapytał o ścieżki, które przywiodły tych egzotycznych wojowników do Polski. A szkoda. Gdyby to zrobił, u źródła uciąłby spekulacje i zapobiegł mnożeniu rozbieżnych wersji.
Jak zatem Sam trafił do Polski? Wersji jest kilka, różne podawała międzywojenna prasa, ale i sam Sandi. I takie też, wobec braku możliwości dojścia do prawdy, podaje Wikipedia. Urodzony w Kamerunie miał trafić do francuskiej armii i walczyć na froncie I wojny światowej. Znalazł się w niewoli, w niemieckim obozie jenieckim w Wielkopolsce. I tam właśnie, odbity przez powstańców wielkopolskich, dołączył do powstania. Do 12. eskadry wywiadowczej przydzielono go, bo umiał kierować autem.
Ale jedna z przedwojennych poznańskich gazet opisała inną wersję jego losów: ”Znany jest w Poznaniu Sam-Sando, który pracował przed laty w stajni wyścigowej w Rosji. Podczas wojny polsko-bolszewickiej uchodził z końmi przez Rumunję i dostał się do Polski. Mimo że był obywatelem angielskim, wstąpił do wojska polskiego jako ochotnik i walczył na froncie podczas inwazji bolszewickiej jako wzorowy żołnierz. Przyjął obywatelstwo polskie”.
Drugi ciemnoskóry strzelec polskiej eskadry zostanie już na zawsze bezimienny, choć i o nim układano piosenki, takie jak ta ze śpiewnika "Śpiewki i gawędy" z 1920 roku: "Bolszewickie brzmią kohorty: To ne Lachy! To są czorty! Czorty z piekła tu nasłane, Tylko w Lachów przeodziane! Spasi Boh, Spasajtie duszu! I w tył pełni animuszu. Stoj brat! Krzyczą inne jegry: To nie czorty! To są negry!"
Z Bitwy Warszawskiej na warszawskie salony
Sam Sandi wraz ze swoją eskadrą w 1921 roku znalazł się w Warszawie, na lotnisku w Wilanowie. Ale tam opuścił dawnych towarzyszy broni, bo porucznik Władysław Kłonkowski, wykładowca w wojskowej szkole piechoty w Rembertowie, zatrudnił go w roli ordynansa.
Sam stał się w Warszawie popularną postacią. Panny z towarzystwa koniecznie chciały się u niego uczyć angielskiego. Jedną z jego uczennic została Łucja Woźniak, daleka krewna Kłonkowskich. I, ku zgrozie jej rodziców, właścicieli ziemskich z Gniewkowa spod Inowrocławia, została jego żoną. A on dla niej ochrzcił się i został Józefem. Urodziły im się dwie córki - Gabrysia i Krystyna.
Rodzina miała oczywiście potrzeby. Sam był znakomitym kierowcą, więc został taksówkarzem. Ale potem wpadł na lepszy pomysł na dochodową pacę - zatrudnił się w rodzącym się show-biznesie, walczył w zapasach, na ringach oraz w cyrkach. Stał się ówczesnym celebrytą, "Żelaznym Człowiekiem”. Jego popularność brała się oczywiście nie tylko z sukcesów, ale przede wszystkim z koloru skóry. Dla wielu widzów cena biletu nie grała roli, koniecznie chcieli zobaczyć na własne oczy osobę o ciemnej skórze.
Bitwa Warszawska. Dole i niedole ”Żelaznego Człowieka”
To był fantastyczny czas dla rodziny Sandiego. Zarabiał krocie, więc mimo koloru skóry stał się pełnoprawnym członkiem rodziny Łucji, nawet wszyscy zamieszkali razem w majątku w Gniewkowie.
W 1935 roku to szczęście przerywała śmierć córeczki Gabrysi. Zapaśnik nie mógł się z tym pogodzić, załamał się psychicznie i zapadł na zdrowiu. Miał już 50 lat i nie chciał się więcej bić na ringu. Zatrudnił się w poznańskiej kawiarni Pod Słońcem, przy ulicy Półwiejskiej i dostał pokój dla siebie nad lokalem, który wraz z przybyciem ciemnoskórego portiera przeszedł metamorfozę. Stał się Palmarium o wystroju przypominającym wnętrze oranżerii, miejscem niezwykle wytwornym i popularnym.
Lecz w Palmarium Sandi popracował już tylko dwa lata. Śmierć dopadła go na ulicy 28 kwietnia 1937 roku. Upadł na bruk, a ludzie zbiegli się i wspólnym wysiłkiem zaniesli go do szpitala. Jednak nad ranem czarnoskóry wojownik zmarł, o czym donosiły nie tylko poznańskie gazety, spekulując, czy przyczyną śmierci były liczne odbyte walki.
Łucja z córeczką Krystyną przeżyły II wojnę światową. Po niej, wraz z drugim mężem ruszyły na Ziemie Odzyskane, do Wałcza. Tam Krystyna skończyła szkołę i została sekretarką w urzędzie gminy. Miała dwóch mężów i dziewięcioro dzieci. Potomkowie Sama Sandiego mieszkają dziś w różnych miastach Polski i Niemiec.