Trzymasz coś na klatce schodowej? Spółdzielnia może to zabrać
Wszystkie pozostawione na korytarzach przedmioty mogą zostać usunięte przez zarządcę budynku - tak uważa gliwicki sąd, który oddalił skargę jednej ze spółdzielni mieszkaniowych. Teraz każdy, kto na klatce trzyma rower, wózek lub szafkę, musi mieć się na baczności.
W Centralnej Bazie Orzeczeń można przeczytać uzasadnienie jednej z wydawać by się mogło błahych spraw. Stronami w sporze była spółdzielnia mieszkaniowa z Ustronia oraz komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Cieszynie. Spółdzielnia zaskarżyła nakaz dotyczący natychmiastowego usunięcia rzeczy pozostawionych przez właścicieli mieszkań na korytarzach w bloku.
Jak donosi "Rzeczpospolita", strażacy po przeprowadzonej kontroli stwierdzili, że trzeba udrożnić drogę ewakuacyjną na wszystkich korytarzach - od parteru aż do 10. piętra. Ich zdaniem znajdujące się na klatkach schodowych przedmioty zwiększały ryzyko pożaru i utrudniały ewentualną akcję gaśniczo-ratowniczą. Brakowało także stosownych oznaczeń przeciwpożarowych w całym budynku. Nakaz nie spodobał się spółdzielni, która odwołała się do wojewódzkiego komendanta straży w Katowicach.
Strażacy mają rację
Głównym argumentem zarządcy bloku miał być brak uprawnień do dysponowania prywatnym mieniem lokatorów. Spółdzielnia nie była w stanie określić, do kogo należą zagracające korytarz rzeczy oraz nie mogła wyegzekwować ich usunięcia.
"W ocenie Sądu, w świetle ustaleń faktycznych poczynionych w sprawie oraz powołanych przepisów, organy Straży Pożarnej prawidłowo określiły, że podmiotem zobowiązanym do wykonania wszystkich nałożonych decyzją obowiązków z zakresu ochrony przeciwpożarowej jest skarżąca Spółdzielnia" - brzmi fragment orzeczenia.
Ponadto sąd przyznał, że "wbrew zarzutowi strony skarżącej nałożony na nią obowiązek nie przekracza również zakresu zwykłego zarządu, stąd nie ma konieczności uzyskiwania przez spółdzielnię zgody wszystkich współwłaścicieli lokali mieszkalnych". To oznacza, że aby zabrać z korytarzy jakikolwiek przedmiot, który może powodować zagrożenie pożarowe, zarządca budynku nie musi pytać o zgodę lokatorów.
Bezpieczeństwo przede wszystkim
W tym momencie bierność spółdzielni może ją słono kosztować. Za niewykonanie nakazu powiatowego, a następnie wojewódzkiego komendanta PSP, grozi jej nałożona w postępowaniu egzekucyjnym wysoka grzywna. W związku z oddaleniem skargi spółdzielni przez WSA, lokalne media w całej Polsce zaczęły bić na alarm - teraz każdy, kto ze wspólnego korytarza zrobił sobie komórkę lokatorską, nie będzie mógł spać spokojnie.
"Parę lat temu w Kamieniu Pomorskim spaliły się żywcem 23 osoby, zapewne miałyby szansę przeżyć, gdyby udało im się dobiec do wyjść ewakuacyjnych. Nie zdołali, bo korytarze były zastawione i ktoś kto nie dopilnował porządku poszedł do więzienia. Ja nie chcę" - powiedział w rozmowie z portalem haloursynow.pl Piotr Janowski, prezes warszawskiej Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej "Jary".
Skontaktowaliśmy się z Komendą Wojewódzką Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach. Młodszy brygadier mgr inż. Marek Oleszek nie jest zdziwiony skargą spółdzielni mieszkaniowej. - To, że spółdzielnia mieszkaniowa broni swoich interesów i w dziwaczny sposób interpretuje wymagania przepisów, angażuje do tego kancelarię prawną, to jest kolejne potwierdzenie tego, że kontrolowani sięgają po różne metody, by nie wykonywać dyspozycji wydanych w decyzjach administracyjnych - mówi.
Jak wyznaje nam strażak, czasem zdarzają się konfliktowe relacje pomiędzy spółdzielniami czy zarządcami, a poszczególnymi mieszkańcami po wykupie lokali, którym wydaje się, że korytarze są ich własnością. - W ekstremalnych sytuacjach spotykaliśmy się, gdy spółdzielnia, nie mogąc poradzić sobie z problemem, w jakiś sposób siłowo doprowadzała do usunięcia tych rzeczy. Są to trudne sytuacje, ale zazwyczaj przed ostatecznym rozwiązaniem daje się szansę - twierdzi Oleszek.
"Raz wygra ten, raz tamten"
Są jednak i tacy, którzy na oddalenie skargi spółdzielni przez sąd patrzą z dystansem. Kierownik działu techniczno-eksploatacyjnego spółdzielni mieszkaniowej im. Wł. Jagiełły w Łodzi, która znajduje się na terenie słynnych Bałut, nie uważa, aby coś się miało zmienić po tym orzeczeniu. - Sytuacja w spółdzielniach wygląda wszędzie podobnie. Jak jest brudno, to się posprząta, a za chwileczkę jest brudno z powrotem. W pewnym momencie wchodzi sąd, straż, każdy robi swoje, wzajemnie się zaskarżają, raz wygra ten, raz tamten… Uniwersalnej prawdy tutaj nie widzę - konstatuje sceptycznie nasz rozmówca.
Nieco inne podejście do sprawy gratów zalegających na korytarzach ma Marek Majchrzak, zastępca prezesa zarządu gdańskiej spółdzielni mieszkaniowej "Chełm". - Spółdzielnia wzywa do usunięcia przedmiotów tarasujących przejścia, przecież przepisy pożarowe są jednoznaczne. Przejście musi mieć minimum 1,20 m, a każdy przedmiot wystawiony na ciąg komunikacyjny budynku stanowi przekroczenie tych przepisów. Jeżeli wiemy, do kogo przedmiot należy, "pukamy" do drzwi i rozmawiamy. Jeżeli nie ustalimy właściciela, albo brak reakcji, to w ostateczności usuwamy sami. Wykonujemy dokumentację zdjęciową, a rzeczy użytkowo wartościowe przechowujemy w magazynie przez 30 dni. W tym czasie właściciel może odebrać należący do niego przedmiot - wyjaśnia.
Okazuje się, że do odbioru takich sprzętów dochodzi niezwykle rzadko. Najgorszy ze scenariuszy wymaga jednak od obu stron niebywałej determinacji. Wcześniej lokatorzy są bowiem zawiadamiani o konieczności usunięcia pozostawionych rzeczy na klatkach. Gdy po inspekcji pracowników spółdzielni przedmioty nadal znajdują się w przejściu, a właściciele wciąż nie reagują na wezwania i prośby, spółdzielnia ma pełne prawo do wyniesienia zawalidrogi na własną rękę.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl