Powstanie Warszawskie było fatalnym błędem. "Gwóźdź do trumny polskiej niepodległości"
Decyzja o wywołaniu Powstania Warszawskiego była aktem nieodpowiedzialności, który doprowadził do największej tragedii narodowej. To gwóźdź do trumny polskiej niepodległości - pisze dla Wirtualnej Polski Piotr Zychowicz. I choć zwykle mówi się o jednomyślności dowództwa AK, które miało być zgodne co do wybuchu Powstania, również wśród najwyższych oficerów znaleźć można było przeciwników insurekcji. Jednym z nich był płk. Janusz Bokszczanin, który już wtedy przekonywał, że wiara w to, że Sowiety przyjdą na pomoc walczącej Warszawie jest absurdem.
- Oczywiście chciałbym przeżyć, ale najważniejsze jest, aby Polska odzyskała niepodległość - to ostatnie słowa młodego powstańca, który otrzymał śmiertelny postrzał od Niemców. Dramatem tego chłopca oraz wszystkich żołnierzy poległych w Powstaniu Warszawskim, było to, że ich śmierć nie mogła w żaden sposób wpłynąć na to, czy ich ukochana Polska będzie, czy nie będzie niepodległa. Sprawa ta była już bowiem przypieczętowana.
W momencie gdy Armia Czerwona zaczęła zalewać Polskę - a więc na początku 1944 roku - jasnym stało się, że Polska niepodległości nie odzyska. Nic, żadne spektakularne gesty, żadne całopalenia narodowe, nie mogły nas już wówczas uratować. Dowództwo Armii Krajowej mogło więc wywołać nie jedno, a dziesięć lub dwadzieścia takich powstań jak w Warszawie. Doprowadzić do zburzenia 20 największych polskich miast, a nie tylko stolicy i sprowokować zagładę nie 200 tysięcy, ale 10 milionów Polaków - a i tak Polska nie uniknęłaby sowieckiej okupacji.
- Polska w sensie politycznym wojnę przegrała - mówił Jan Karski na przełomie 1943 i 1944 roku. - Gdyby nasi politycy, zamiast żyć pobożnymi życzeniami, mieli odwagę spojrzeć prawdzie w oczy, usiedliby razem i zastanowili się, jak mamy tę wojnę przegrać. Powinniśmy zacząć myśleć o tym, jak oszczędzić krajowi strat i ofiar, jak go uzbroić i przygotować najlepiej do tego, co go czeka.
Prudential - pierwszy warszawski wieżowiec w 1945 r. Domena Publiczna / Zbyszko Siemaszko
Jak wiadomo Komenda Główna AK poszła inną drogą. Drogą pomnażania naszych i tak olbrzymich strat. Niestety cała polska krew przelana w Powstaniu Warszawskim została przelana na darmo. A o "rozumie politycznym" sprawców Powstania niech świadczy następująca wypowiedź najważniejszego z nich, czyli gen. Leopolda Okulickiego: "Musimy stoczyć wielką bitwę w Warszawie, i to niezależnie od ceny. Niech się walą mury, niech płynie krew. Tylko nasza walka, nasza śmierć, nasza ofiara może zmienić stanowisko wielkich mocarstw".
Wypowiedź ta nie tylko przeraża niebywałą wręcz dezynwolturą z jaką Okulicki traktował życie miliona mieszkańców stolicy, ale również bezgraniczną naiwnością tego oficera i brakiem zrozumienia podstawowych mechanizmów, jakimi kieruje się międzynarodowa polityka. Rzeź Warszawy nie mogła bowiem oczywiście wstrząsnąć sumieniem świata, z tej prostej przyczyny, że świat nie miał i nie ma sumienia. Ma tylko interesy.
Pomoc od wroga
Najbardziej szokującym aspektem planu, jaki przyświecał grupie oficerów, która doprowadziła do Powstania, było jednak bez wątpienia liczenie na pomoc sowiecką. Ci nieszczęśni ludzie naprawdę wierzyli, że Armia Czerwona przyjdzie na pomoc Armii Krajowej. A wspólna walka z Niemcami na ulicach stolicy doprowadzi do porozumienia politycznego między Polską, a Związkiem Sowieckim. Kompromisu AK ze Stalinem.
To, że ci ludzie żywili podobne nadzieje po 17 września 1939 roku, deportacjach roku 1940, zbrodni katyńskiej, spacyfikowaniu AK na Ziemiach Wschodnich i utworzeniu PKWN w Lublinie, musi dzisiaj wzbudzać bezgraniczne zdumienie. Po cóż Stalin miałby dzielić się władzą nad Polską z dowódcami AK i premierem Stanisławem Mikołajczykiem, skoro był całkowitym panem sytuacji i miał już przygotowaną ekipę polskich renegatów, którzy mieli w jego imieniu rządzić naszym krajem.
Wbrew powtarzanym dzisiaj kłamstwom, o jednomyślności jaka towarzyszyć miała decyzji o wywołaniu Powstaniu, w samej Komendzie Głównej AK wywoływała ona ostry sprzeciw. Na czele stronnictwa realistów stał płk. Janusz Bokszczanin - człowiek, któremu powinniśmy stawiać pomniki - który przekonywał, że wiara w to, że Sowiety przyjdą na pomoc walczącej Warszawie jest absurdem.
Ostrzegał, że gdy AK przystąpi do akcji, Niemcy zaczną wyrzynać Polaków, a bolszewicy zatrzymają ofensywę i będą się z satysfakcją przyglądać, jak Hitler wykańcza za nich polskich patriotów. - Jak możecie panowie liczyć na pomoc naszego śmiertelnego wroga? - pytał Boksczanin oficerów prących do walki. W odpowiedzi został uznany przez nich za defetystę, zarzucono mu tchórzostwo.
Podobnego zdania co Bokszczanin był jednak choćby znajdujący się we Włoszech generał Anders. - Żołnierz nie rozumie celowości powstania w Warszawie - stwierdził, gdy dowiedział się o wybuchu walk. - Nikt nie miał u nas złudzenia, żeby bolszewicy pomogli stolicy. W tych warunkach stolica mimo bezprzykładnego w historii bohaterstwa skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy, kto ponosi za to odpowiedzialność.
Przede wszystkim jednak zdecydowanym przeciwnikiem powstania był sam Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski. Mało tego, w szeregu instrukcji do kraju Sosnkowski wywoływania powstania zabronił. Jest to wstydliwy fakt, który apologeci decyzji powstańczej próbują zamieść pod dywan. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że Powstanie Warszawskie było aktem niesubordynacji wojskowej. Oficerowie KG AK rzucając Warszawę do walki zbuntowali się przeciwko swojemu dowództwu.
Bój bez broni
Wspomniany wyżej Władysław Anders w jednym z wywiadów powiedział: "Począwszy od carskiej podchorążówki, a skończywszy na wyższej szkole wojennej, uczono mnie, że akcję bez nadziei zwycięstwa trzeba odwołać. Nie należy podejmować takich akcji, które nie mają szans powodzenia. Stosuje się to szczególnie w wypadkach, kiedy może być w nie wciągnięta duża ilość osób cywilnych".
Dzieci na ruinach Starówki, 1944 r. Domena Publiczna / Członek rodziny Jarka Tuszyńskiego
Powstanie Warszawskie było właśnie tą akcją. W przededniu bitwy, w Warszawie znajdowało się bowiem blisko 20 tysięcy znakomicie uzbrojonych i wyszkolonych niemieckich żołnierzy i policjantów. Wielu z nich było zaprawionymi w bojach weteranami. Ponieważ zamiarów AK nie udało się utrzymać w tajemnicy, okupant ufortyfikował kilkaset budynków na terenie stolicy zamieniając je w małe twierdze. Dysponował również wsparciem artylerii, czołgów i lotnictwa.
Zasady sztuki wojennej są nieubłagane. W takiej sytuacji, AK - jako strona nacierająca - aby pokonać Niemców musiałaby dysponować przytłaczającą przewagą liczebną. Jej żołnierze musieli zaś znakomicie wyszkoleni i uzbrojeni w olbrzymie ilości nowoczesnej broni szturmowej. Tymczasem AK broni nie miała. 1 sierpnia udało się jako tako uzbroić tylko co siódmego spośród żołnierzy AK, którzy stawili się na mobilizację. A więc około... 3 tysięcy ludzi.
Zdecydowana większość z nich była poniżej 20 roku życia, nie miała wyszkolenia wojskowego, a Powstanie miało być ich pierwszą akcją bojową. Olbrzymie bohaterstwo, wola walki i gotowość do poświęceń tych dzielnych polskich nastolatków nie mogły tu nic zmienić. Dowódcy AK, zrobili najgorszą rzecz, jaką dowódcy mogą zrobić swoim żołnierzom - postawili przed nimi zadanie niewykonalne. Powstanie było z góry skazane na klęskę.
Gdy podczas odprawy młodsi stopniem oficerowie powiedzieli płk. Antoniemu Chruścielowi, że podejmowanie walki bez broni jest szaleństwem, ten odparł: "nie posiadających broni uzbroić w siekiery, kilofy i łomy"... Niezdolni do zdobycia broni mieli zaś "pójść pod sąd". Wypowiedzi te do dziś muszą budzić bezbrzeżny smutek. "W żadnej armii, poza sowiecką, nie wydawano rozkazów zdobywania broni na wrogu. I atakowania nieprzyjacielskich pozycji z gołymi rękoma" - pisał prof. Paweł Wieczorkiewicz. "W przedwojennej armii polskiej takie coś było nie do pomyślenia. Jest granica szafowania ludzkim życiem".
- Nie mieliśmy zupełnie broni - relacjonował Jerzy K. Malewicz "Janek". - Na około 80 powstańców było coś 7 sztuk prywatnej broni, w tym dwa karabiny i pięć pistoletów czy rewolwerów. Przyrzeczonej broni dowództwo nie dostarczyło. Nie mieliśmy hełmów ani butów, które sobie zorganizowałem później. Tam rozmawialiśmy ze starszymi mężczyznami, uczestnikami czy I, czy II wojny światowej, którzy mówili: "oni was wyrżną, oni mają armaty, czołgi, samoloty, a wy nic".
Doświadczeni weterani oczywiście mieli rację, straty oddziału Malewicza wyniosły… 90 procent. Tak właśnie wyglądał ten pierwszy powstańczy szturm o godzinie "W". Atakujące niemieckie bunkry słabe oddziały AK zostały zmasakrowane ogniem karabinów maszynowych. Nie udało się zdobyć żadnego z kluczowych obiektów, a straty własne były zatrważające. Jak wynika z zachowanych relacji już 1 sierpnia 1944 roku wieczorem "Bór" uznał Powstanie za przegrane.
Rozpoczęły się wówczas upokarzające zabiegi o sprowadzenie na pomoc bolszewików. Ci jednak - jak przewidział to płk. Bokszczanin i inni realiści - nie mieli na to najmniejszej ochoty. Zagłada Polski i jej najlepszych synów leżała bowiem w ich interesie.
Dramat narodu
W wyniku Powstania Warszawskiego milionowe miasto, stolica Rzeczypospolitej, zostało obrócone w perzynę. Zburzone zostały muzea, pałace, świątynie i inne bezcenne zabytki. Z dymem poszły archiwa, biblioteki, niezliczone dzieła sztuki. Metodycznie, niezwykle brutalnie eksterminowano co najmniej 150 tysięcy cywilów. Do tego należy doliczyć blisko 20 tysięcy poległych żołnierzy i tysiące warszawiaków zmarłych w obozach.
W wyniku tej bitwy straciliśmy w sumie 200 tysięcy ludzi. Resztę mieszkańców miasta rozpędzono na wszystkie strony świata. Zgładzono przy tym patriotyczną elitę, która walczyła w szeregach Armii Krajowej, najwspanialsze młode pokolenie, jakiego kiedykolwiek się dorobiliśmy. Był to gwóźdź do trumny polskiej niepodległości. Kres II Rzeczypospolitej z całym jej światem wartości. Był to koniec Polski, jaką znali i tworzyli od pokoleń nasi ojcowie i dziadkowie.
Ruiny budynków przy ulicach Chłodnej i Waliców wysadzone przez Niemców 2 sierpnia 1944. Domena Publiczna / Stefan Bałuk
Dzieło sowietyzacji Polski bez Warszawy i bez Polskiego Państwa Podziemnego, które przestało istnieć w wyniku powstania, było znacznie łatwiejsze. Rany, które ponieśliśmy podczas tej bitwy, nie zabliźniły się do dziś i nie zabliźnią się nigdy. Kolejne pokolenia Polaków będą żyły w cieniu tej tragedii, podnosząc jej fatalne konsekwencje. Cześć jaką obdarzamy uczestników Powstania Warszawskiego, nie oznacza, że nie wolno nam dyskutować na temat zasadności decyzji o jego wywołaniu.
Piotr Zychowicz dla Wirtualnej Polski