Polska spływa ściekami. Pracownik oczyszczalni ujawnia: nocą puszczamy wszystko do rzeki
- Spuszczanie ścieków do rzek to afera porównywalna skalą z podpalaniem składowisk śmieci - przekonuje w rozmowie z WP pracownik oczyszczalni ścieków z gminy na Podkarpaciu. Jak twierdzi, w jego oczyszczalni codziennie dokonuje się nielegalnych zrzutów ścieków.
Wciąż jeszcze trwa burza w sprawie awarii oczyszczalni "Czajka" w Warszawie, w wyniku której 2,5 mln metrów sześciennych ścieków trafiło do Wisły. W ostatnich dniach identyczny alarm służb ochrony środowiska miał miejsce w Suwałkach. Do Czarnej Hańczy, jednej z najczystszych polskich rzek, spuszczono wówczas kilkaset metrów sześciennych ścieków.
11 września Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Białymstoku ma podać wyniki kontroli stanu wód rzeki. A to już druga taka awaria. Rok temu w suwalskiej oczyszczalni ścieków zepsuły się pompy i za jednym naciśnięciem przełącznika pracownik oczyszczalni spuścił do Czarnej Hańczy ponad 2 tys. ton zanieczyszczeń. Wówczas w rzece masowo zdychały trocie i pstrągi.
Seria awarii. "Czajka" to czubek góry lodowej
- Trzeba bić na alarm. Tyle krzyku o ścieki w Warszawie, a takie przypadki są w Polsce powszechne. W mojej oczyszczalni każdej nocy spuszczamy ścieki do rzeki - alarmuje Wirtualną Polskę pracownik oczyszczalni ścieków w woj. podkarpackim. Tłumaczy, że mały zakład obsługujący dwie gminy od lat nie nadąża z przerobem nieczystości.
- Kontrole są fikcją. Jakimś cudem żaden urząd i inspekcja sanitarna nie zauważyły, że nasza oczyszczalnia ma zdolności przerobowe 2,5 tys. metrów sześciennych na dobę. Tymczasem po rozbudowie okolicznych osiedli spływa do nas kilkakrotnie więcej. Nadwyżka ścieków jest tylko lekko podczyszczana mechanicznie z tamponów, pieluch, podpasek. Nocą reszta g...na leci do rzeki - ujawnia rozmówca WP.
Zobacz też: "Kto jest głupi?". Awantura w studiu między przedstawicielami KO i PiS
Podkreśla, że w tym roku wójt gminy dostał 4 mln dotacji na rozbudowę oczyszczalni. Planuje zakup i montaż kompletnej instalacji z austriackiej firmy. Wszyscy liczą, że afera ściekowa nie wyjdzie na jaw.
- Po awarii w Warszawie powinny ruszyć kontrole we wszystkich oczyszczalniach. Szczególnie zakłady, które powstały 20-30 lat temu, masowo nie nadążają z oczyszczaniem ścieków - przekonuje dalej pracownik oczyszczalni.
Otmuchów. Ścieki płynęły do rzeki ponad 2 miesiące
Skalę problemu pokazują raporty lokalnych inspektoratów ochrony środowiska. 92 proc. punktów monitorowania jakości wód wskazuje na przekroczenie norm środowiskowych. "Najczęściej przekroczenia dotyczyły stężeń substancji z grupy wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych (WWA), stężenia rtęci, a rzadziej stężenia kadmu oraz fluorantenu" - informuje GIOŚ w raporcie.
Awaria w Warszawie i Suwałkach to pikuś przy tym, co w tym roku nawywijał burmistrz miasta Otmuchów (woj. opolskie). Zataił, że podczas remontu kolektora ściekowego fachowcy niechcący zasypali rurociąg. Od listopada do 14 stycznia zawartość spuszczanych klozetów z całej gminy płynęła prosto do rzeki Nysy Kłodzkiej, a wraz nią do jeziora będącego atrakcją turystyczną.
Afera przypadkowo wyszła na jaw po kilku miesiącach. Edyta Peikert, szefowa oczyszczalni ścieków w Nysie, zauważyła, że nie zgadzają się jej przepływy nieczystości. Brakowało właśnie ścieków kierowanych z gminy Otmuchów.
- To niemożliwe, żeby ścieki płynęły przez dwa miesiące do rzeki - łgał, patrząc prosto w kamery Regionalnej Telewizji Opolskiej, burmistrz Otmuchowa Jan Woźniak.
Ależ oczywiście, że możliwe! Jak ustalili inspektorzy WIOŚ, do rzeki trafiło 17 tys. metrów sześciennych ścieków. Dopiero dociśnięty faktami burmistrz przyznał: - No i stało się, jak się stało. Wywaliło to na powierzchnię - stwierdził zakłopotany.
Ścieki płyną do rzek. Kary są śmieszne
Jeszcze bardziej bulwersujące było zakończenie awarii w Otmuchowie. Osoby odpowiedzialne za zanieczyszczenie WIOŚ ukarał mandatem w wysokości 500 złotych. Jak podsumował portal NTO, tona ścieków wyszła po niecałe 3 grosze. Burmistrz zaoszczędził na awarii ok. 100 tys. złotych.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
To niejedyny podobny przypadek łagodnych kar dla trucicieli. W Warce (woj. mazowieckie) nawet nie wiadomo, ile ścieków poszło w nurt rzeki Pilicy. Burmistrz i kierownik oczyszczalni do dziś zaprzeczają, że w czerwcu doszło tam do awarii. Jednak oblani czarną śmierdzącą wodą turyści zaalarmowali inspekcję ochrony środowiska. Po pobraniu próbek wody okazało się, że normy zanieczyszczeń były przekroczone siedmiokrotnie. O sprawie napisał tylko lokalny portal - jedyny, który krytykuje miejscową władzę. A pracownik oczyszczalni dostał mandat w wysokości... 300 zł.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl