HistoriaPieniądze z warszawskiej skarbówki zakopane przy drodze. Urzędnik chciał ukryć je przed Niemcami

Pieniądze z warszawskiej skarbówki zakopane przy drodze. Urzędnik chciał ukryć je przed Niemcami

Po wybuchu wojny pieniądze z państwowych kas zostały rozdysponowane między urzędników, którzy mieli je ukryć. Jeden z takich skarbów został zakopany na terenie, na który później wkroczyła Armia Czerwona. - Po kilku godzinach marszu ekipa, która miała odkopać skarb została zatrzymana przez sowiecki patrol. Podając się za uciekinierów wojennych, trafili do obozu dla takich jak oni "bieżeńców". Według słów jednego z radzieckich żołnierzy wyższej rangi, mieli dwie możliwości: albo zostać wyrzuconym na teren okupacji niemieckiej, albo trafić w głąb Związku Sowieckiego - pisze Wojciech Königsberg w artykule dla WP.

Pieniądze z warszawskiej skarbówki zakopane przy drodze. Urzędnik chciał ukryć je przed Niemcami
Źródło zdjęć: © NAC

30.06.2015 17:23

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pod koniec października 1939 roku w gmachu Okręgowej Izby Skarbowej przy ul. Lindleya w Warszawie zjawia się tajemniczy mężczyzna. Chce rozmawiać wyłącznie z polskim dyrektorem izby Wacławem Drojanowskim. Dyrektor dopiero po chwili rozpoznaje w nim byłego pracownika Ministerstwa Skarbu. Przybysz w trakcie rozmowy przekazuje bardzo interesujące szczegóły na temat 200 tys. zł, które we wrześniu zakopał przy szosie między Brześciem a Kowlem.

Wacław Drojanowski w latach 30. przez kilka lat pełnił funkcję komisarycznego prezydenta Lwowa. W chwili wybuchu wojny stał na czele warszawskiej izby skarbowej. Wskutek okupacyjnego zarządzenia nakazującego Polakom powrót do pracy, zdecydował się ponownie podjąć pracę w gmachu przy Lindleya. Niemal natychmiast zaczął także przewodzić grupie konspiracyjnej, prowadzącej akcję wspierania byłych pracowników urzędów, którzy musieli opuścić miejsca pracy w obawie przed prześladowaniami ze strony okupantów. Były to osoby pozbawione źródeł dochodu, często bez dachu nad głową. Dlatego wszelkie fundusze, jakie można było zdobyć, aby im pomóc, były mile widziane.

Zakopany skarb państwa

Gość Drojanowskiego opowiedział, że po wybuchu wojny został wyznaczony na jednego z kilkunastu dysponentów specjalnego funduszu. Osoby te po pobraniu znacznych sum z kasy państwowej, otrzymały polecenie wyjazdu do różnych części kraju, gdzie w razie konieczności mogły dysponować pieniędzmi. Nie wszyscy jednak mieli możliwość spożytkowania posiadanych środków. Zaraz po wrześniowej porażce, polskie społeczeństwo było zdezorganizowane, a Polskie Państwo Podziemne dopiero się tworzyło.

Dyrektor od razu podjął śmiałą decyzję, że należy odzyskać pieniądze ukryte przez urzędnika. Był jednak jeden podstawowy problem. Już po zakopaniu pieniędzy, region w którym znajdowała się skrytka, wpadł w ręce Sowietów. To oznaczało, że trzeba przebić się przez granicę niemieckiej strefy okupacyjnej (na Bugu) i operować na terenach, na których na polskich konspiratorów polowało NKWD.

Według przekazanej relacji, pieniądze zostały zakopane w worku na 50. kilometrze szosy z Brześcia do Kowla. Przy słupie kilometrowym od drogi odchodziła pod kątem prostym polna ścieżka. Po około 200 krokach krzyżowała się z drugą drogą, w którą należało skręcić w lewo. Po kolejnych 50 krokach stało samotne drzewo, od którego 20 kroków na południe zakopano pieniądze. Na drzewie została wyryta strzałka wskazująca kierunek, gdzie należy szukać.

Drojanowski szybko rozpoczął rozpatrywanie różnych wariantów akcji. Wezwał do siebie jednego z pracowników izby, który był zaufanym człowiekiem, a przy tym wielkim patriotą. Od razu zapalił się do pomysłu. Po zapoznaniu się z planem ukrycia pieniędzy, dobrał sobie kilku sprawdzonych ludzi i zaopatrzony w środki na wyprawę, wyruszył w stronę Brześcia. Niestety po kilku dniach powrócił do Warszawy, nie mogąc przedostać się przez granicę. Także druga wyprawa zakończyła się niepowodzeniem.

W grudniu, wskutek niemieckich nacisków Drojanowski musiał zrezygnować z funkcji dyrektora izby. Jednak nadal przewodził konspiracji. Zintensyfikował również działania w celu odzyskania zakopanych pieniędzy. Zmontował kolejną ekipę, która miała podjąć się tego zadania. Składała się z trzech osób: Józefa Falandysza, Zofii Geblowej (w niektórych źródłach występuje jako Goetlowa) oraz ochroniarza o nazwisku Bańkowski. W jeden z grudniowych poranków trójka konspiratorów wyjechała pociągiem, kierując się na Terespol. Przejście, a właściwie przepłynięcie przez granicę załatwił im brat Falandysza, który był nauczycielem w jednej z pobliskich szkół. Przewodnik pod osłoną nocy przewiózł ich łódką na radziecką stronę. Niestety po kilku godzinach marszu zostali zatrzymani przez sowiecki patrol. Podając się za uciekinierów wojennych, trafili do obozu dla takich jak oni "bieżeńców". Według słów jednego z radzieckich żołnierzy wyższej rangi, mieli dwie możliwości: albo zostać wyrzuconym na teren okupacji niemieckiej, albo
trafić w głąb Związku Sowieckiego. Na szczęście jeden z sowieckich kierowców zaoferował im transport do Brześcia, dzięki czemu uniknęli losu pozostałych zatrzymanych.

Banknoty w błocie

Po dotarciu do miasta oraz znalezieniu kwatery, rozpoczęli realizację zadania. Rankiem kolejnego dnia pojechali pociągiem w stronę Kowla. Wysiedli na wyznaczonej stacji. Mieli jednak przed sobą jeszcze blisko 10 kilometrów marszu. W końcu doszli do słupka oznaczonego liczbą 50. Rozkład dróg zgadzał się z przekazanym opisem. Było także drzewo ze strzałką. Po odmierzeniu wskazanej liczby kroków rozpoczęli kopanie. Początkowo bez rezultatu. Jednak po około godzinie odnaleźli pieniądze. Niestety były one w tragicznym stanie. Stanowiły błotnistą masę ociekającą wodą i dosłownie rozchodziły się w dłoni. Jednak ekipa postanowiła zabrać znalezisko na potwierdzenie wykonania zadania. Najtrudniej miała Geblowa, która przygotowała sobie specjalnie wszyte w ubranie skrytki. Jednak podczas przygotowań nie przewidziała, że zamiast suchych papierków, będzie przenosiła na swym ciele błotny ładunek.

Pieszo doszli do stacji, na której wysiedli kilka godzin wcześniej. Stamtąd pociągiem pojechali do Brześcia. Niestety podróż nie była zbyt komfortowa. Mimo panującego chłodu, nie zostali wpuszczeni do przedziału i część trasy spędzili stojąc na schodach wagonu - na zewnątrz pociągu. Po ponownym przekroczeniu zielonej granicy, przed Bożym Narodzeniem dotarli do Warszawy. W Wigilię spotkali się z Drojanowskim, który był szczęśliwy, że cało i zdrowo powrócili z akcji, ubolewając jednocześnie nad stanem odnalezionego depozytu. Jednak nie dawał za wygraną. Po świętach wziął kilka najlepiej zachowanych i już wysuszonych banknotów i udał się do swego znajomego z Komunalnej Kasy Oszczędności (KKO). Wizyta zakończyła się pełnym sukcesem. Pracownik KKO sobie tylko znanymi metodami załatwił wymianę błotnistej zdobyczy na dwieście tysięcy złotych niemal "prosto spod igły".

Zdobyte pieniądze posłużyły do rozszerzenia akcji pomocowej prowadzonej przez grupę konspiracyjną pod przewodnictwem Drojanowskiego. Utworzono kilkunastoosobowe kolegium, które decydowało o przeznaczeniu środków z funduszu pomocy społecznej. Organizowano wsparcie bezzwrotne różnych grup, które nie miały możliwości zdobycia środków na życie. Wspierano między innymi Polski Czerwony Krzyż, Patronat opieki nad Więźniami oraz Związek Artystów Scen Polskich. Udzielano także pożyczek osobom nieco lepiej radzącym sobie w realiach okupowanego kraju. Fundusz, powiększony o kilkaset tysięcy złotych z innych źródeł, wykorzystywany był aż do wyczerpania wiosną 1942 roku. Kwota, jaką dysponował nie robiła może wrażenia, jednak mądre zarządzanie posiadanymi środkami pozwoliło przez ponad dwa lata wspomagać szereg osób skazanych przez okupanta na wegetację.

Jest jeszcze jedna niemniej pasjonująca historia związana z funduszem pomocy społecznej. Drojanowski i jego ekipa posiadali o wiele większe bogactwo niż wykopane za Bugiem. Po upadku Warszawy we wrześniu 1939 roku, przed zajęciem gmachu przy Lindleya przez Niemców, zdołano wynieść około ośmiu kilogramów złota i szlachetnych kamieni w postaci 191 sztuk biżuterii. Wartość precjozów oceniano na 8 mln zł (ponad 1,5 mln ówczesnych dolarów). Całość była przechowywana w skórzanej teczce w różnych prywatnych mieszkaniach w Warszawie. Jednak ze względu na problem z jej spieniężeniem we wrześniu 1942 roku została powierzona przedstawicielom Armii Krajowej, którzy zakopali biżuterię poza stolicą. Dopiero w lipcu 1945 roku Drojanowski odkopał teczkę i po sprawdzeniu zawartości z listą, którą sporządził w 1939 roku, przekazał nowym władzom na odbudowę zniszczonego wojną kraju. Czy skarb rzeczywiście został wykorzystany zgodnie z intencją przekazującego? To już inna historia.

Osobom zainteresowanym rozszerzeniem tematu polecam książkę Cezarego Chlebowskiego "Reportaż z tamtych dni".

Wojciech Königsberg dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiawarszawaskarb
Komentarze (0)