Makowski: "Prezydent Gdańska będzie miał aleję w Warszawie. Kiedy doczeka się tego prezydent Warszawy i Polski?" [OPINIA]
Rafał Trzaskowski, pomimo wymogu upływu pięciu lat od śmierci danej osoby, chce już w styczniu nazwać jedną z warszawskich alei parkowych imieniem zamordowanego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Tymczasem na 10. rocznicę tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego nawet jednej ulicy - jak nie było, tak nie ma.
Morderstwo Pawła Adamowicza podczas lokalnego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy było dla wielu Polaków wydarzeniem granicznym. Coś się w naszym kraju bezpowrotnie zmieniło. Śmierć na oczach setek widzów oraz przy światłach kamer skłoniła do - być może powierzchownej - ale jednak refleksji nad kondycją debaty publicznej.
Choć szybko od zadumy nad trumną przeszliśmy do rytualnego przerzucania się winami i wyciągania brudów, naturalnym ludzkim odruchem jest pamięć o tych, którzy odeszli. Zwłaszcza jeśli mówimy o kimś, kto nieprzerwanie przez 21 lat był prezydentem dużego polskiego miasta. Tyle w charakterze ugładzonego wstępu, bo dalej już symetrystycznie być nie może.
"Decyzji nie podejmować w emocjach"
Najdelikatniej mówiąc kontrowersyjną, jeśli nie prowokacyjną wydaje mi się bowiem decyzja Rafała Trzaskowskiego, aby pomimo panującego wymogu minimum pięciu lat od śmierci danej osoby, już teraz z własnej inicjatywy obchodzić prawo samorządowe i nazywać jedną z warszawskich alei parkowych imieniem Pawła Adamowicza. W ten sposób park w Jazdowie im. Tadeusza Mazowieckiego ma się na dniach wzbogacić o trasę ku czci prezydenta Gdańska. - Projektem uchwały zajmiemy się na posiedzeniu komisji 9 stycznia, 14 stycznia na sesji rady dzielnicy zaopiniujemy projekt, a Rada Warszawy zajmie się uchwałą o nadaniu nazwy na sesji 16 stycznia - poinformował Daniel Łaga, śródmiejski radny Koalicji Obywatelskiej.
I na nic apele pracującego przy Ratuszu zespołu nazewnictwa miejskiego, który nie dość, że negatywnie zaopiniował pomysł Trzaskowskiego, to jeszcze zaproponował, aby sam proces wydłużyć w przyszłości dwukrotnie, by "decyzji wymagających namysłu nie podejmować w emocjach".
Co z Lechem Kaczyńskim?
Radni KO nie mają jednak zamiaru ani obowiązku podporządkowywać się tej opinii, więc zrobią swoje. Tylko czemu to służy? Czy prezydent Gdańska odznaczył się jakimiś wybitnymi zasługami dla Warszawy? Czy przez polityków tej samej formacji, która dzisiaj robi z niego bohatera, nie był wzywany do niestartowania w wyborach samorządowych, oskarżany o korupcję i - jak na taśmach wspominał Sławomir Neumann - określany mianem polityka, "który ma takie zarzuty, że mógłby wyjść w kajdankach"?
Nie umiem wytłumaczyć sobie inaczej niż bieżącą polityką sytuacji, w której inny zmarły tragicznie prezydent, tyle że Warszawy i Polski, na dziesiątą rocznicę śmierci żadnej ulicy w swoim mieście nie ma. Mało tego, że nie ma, to jeszcze na przełomie lat 2017/2018 Rada Miasta dołożyła wszelkich starań, aby zaskarżyć do sądu administracyjnego decyzję wojewody, który na mocy ustawy dekomunizacyjnej aleję Armii Ludowej zamienił na aleję Kaczyńskiego.
"Partyjniactwo"
Można tłumaczyć, że to efekt błędu administracyjnego, niechlujności rządu w pisaniu ustaw i nadgorliwości wojewody, ale bez osobistego zaangażowania radnych, którym zależało na przywróceniu status quo, Lech Kaczyński swoją ulicę nadal by miał. A mieć powinien, bo na nią zasługuje choćby ze względu na majestat funkcji, które sprawował w imieniu Rzeczpospolitej. Jak pokazuje przypadek Adamowicza, można to równocześnie przy odrobinie dobrych chęci, zrobić w tempie błyskawicznym. "Sytuacja, w której można złamać 5-letnią karencję, by nazwać ulicę w W-wie imieniem zabitego prezydenta Gdańska, a nie można jej złamać, by nazwać ulicę w W-wie imieniem zmarłego tragicznie prezydenta Warszawy i Polski jest niewytłumaczalna. I pachnie co najmniej partyjniactwem" - skomentował na Twitterze celnie Konrad Piasecki, dziennikarz TVN24.
Może w takiej sytuacji warto sprawę przemyśleć? W końcu jeśli z tych dwóch tragicznych śmierci ma wypłynąć dzisiaj coś dobrego, niech nie będzie to kolejny sygnał podziału Polski, ale jej jedności - pomimo różnic. Warszawa jest przecież wystarczająco duża, aby były na niej aleje i ulice obydwu prezydentów. Czasu do 10 kwietnia w sprawie ulicy Lecha Kaczyńskiego wystarczy. Oby nie zabrakło chęci.
Marcin Makowski dla WP Opinie