RegionalneWarszawaEwa Kuryłowicz ostro o "Cudzie nad Wisłą"

Ewa Kuryłowicz ostro o "Cudzie nad Wisłą"

"Nie jest prawdą, że klub, który jest pretekstem do kolejnej odsłony tej dyskusji, troszczył się o dobre kontakty z mieszkańcami. W sposób manifestacyjny te głosy ignorował" - pisze architekt

Ewa Kuryłowicz ostro o "Cudzie nad Wisłą"

Niedawno informowaliśmy Was, że Ewa Kuryłowicz, znana architekt pozywa miasto za narażanie jej na hałas dochodzący z "Cudu nad Wisłą". Architekt pozwała ratusz, bo to miejski Zarząd Mienia dzierżawił Cudowi teren nad rzeką. Dołączyła też wyniki badania akustycznego. Jednak pozew został odrzucony. Z prostego powodu: klubu juz nie ma.

Dziś gazeta.pl opublikowała list Ewy Kuryłowicz w tej sprawie. Architekt odpowiada w nim na zarzuty Wojciecha Karpieszuka, który napisał m.in. "Czy chcemy martwych bulwarów z zamkniętymi osiedlami, czy jednak tego, by lewy brzeg Wisły tętnił życiem, nawet nocnym?".

Znana architekt pisze:

Skąd pomysł, że jedyna formuła wspólnej zabawy to hałas, tłum i alkohol? To pierwsze nieporozumienie. Dyskusja o tym, jak ma wyglądać życie w śródmieściu, tonie w przekłamaniach, hipokryzji, ignorowaniu głosu jednych i nieproporcjonalnym podkreślaniu głosu drugich. Warszawa to nie tylko 20 - i 30-latkowie. To też ludzie starsi, ludzie z dziećmi. (...).

Nie jest prawdą, że klub, który jest pretekstem do kolejnej odsłony tej dyskusji, troszczył się o dobre kontakty z mieszkańcami. W sposób manifestacyjny te głosy ignorował. Było wiele imprez, które nie kończyły się o 22, ale zaczynały. Klub Cud nad Wisłą, mając świadomość, że jest źródłem uciążliwości i hałasu, nie przyjmował mandatów. Straż miejska i policja były bezradne. Właściciel terenu, Wydział Mienia Miasta Warszawa, milczał. Po upływie niespełna trzech miesięcy od początku sezonu, który na Powiślu polegał na bronieniu się przed conocnym łomotem, nadeszła odpowiedź, że klub został pouczony i obiecał poprawę. Następnego dnia wykonaliśmy badania akustyczne, które wykazały, że obietnica ta była kolejnym kłamstwem. Czy wykonaliśmy je zaraz po pierwszych nocnych koncertach jako burżuje, którym wszystko przeszkadza? Nie. Klub zaczął działać na początku maja, badanie było wykonane 30 sierpnia. To wiele wieczorów, podczas których rośnie poczucie bezsilności, świadomości, iż prawo okazuje się pustym
sloganem, a obywatel ma możliwość kontaktu z władzami jedynie na papierze. Nad wszystkim królowała aura najważniejszej ponad wszystko zabawy dla hipsterów.
(pogrubienia pochodzą od redakcji)

Warto tu przytoczyć też (równie ostrą) wypowiedź Filipa Springera, reportera i fotografa, autora książki „Źle Urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u”. Springer napisał m.in.:

Pani profesor mieszka na luksusowym osiedlu zamkniętym w samym sercu Powiśla, miejscu, które za sprawą także jej biura zostało wycięte z tkanki miejskiej i ogrodzone płotem. Przestrzeń, która mogła być wspólna i służyć ożywieniu dzielnicy została skomercjalizowana, sprzedana i zastrzeżona dla bogatych. Dziś można tam przeczytać karteczki dla mieszkańców, że w obrębie tej przestrzeni nie powinni oni wyprowadzać swoich rasowych psów. Odchody mogłyby zanieczyścić wypielęgnowane trawniczki. Pieski wyprowadzać należy więc na trawniki publiczne w okolicy. APA Kuryłowicz ma na swoim koncie także inne osiedla zamknięte, jak choćby osławioną Marinę Mokotów. Wszystkie one są żywym dowodem rezygnacji z idei wspólnego miasta na rzecz miasta podzielonego na getta. Płot wokół Mariny i płot na Powiślu to jasny sygnał: wszyscy użytkownicy miasta są równi, ale ci, którzy mają pieniądze są równiejsi. Ale nie o tym.

Zgadzam się z tym, że użytkownikami miasta są zarówno biedniejsi – ci którzy przychodzą posiedzieć na betonowych stopniach Wisły, i bogatsi, którzy kilkadziesiąt metrów dalej spoglądają na nią z okien swych apartamentów. Dla jednych i drugich jest w mieście miejsce. Nie zgadzam się na tę przewrotność z jaką Pani Profesor od kilkunastu dni raczy mieszkańców Warszawy prawiąc morały o równości i kooperacji, współdziałaniu i współużytkowaniu miasta. I z tymi słowami o zgodzie i porozumieniu rusza do sądu by wytoczyć proces miastu.

Bo w tej sprawie jak na dłoni widać, że równość obowiązuje tylko wtedy, gdy krzywda dzieje się bogatym. Gdy wyburzano unikalny pawilon Chemii, a potem lekceważąc głosy mieszkańców stawiano Wolfa Pani Profesor jakoś nie protestowała. A krzywda bez wątpienia działa się mieszkańcom Śródmieścia. I co ? I nic. Mieszkańcy bloku przy Brackiej 13 też walczyli, ale byli bezsilni. Czarna ściana stanęła przed ich oknami. Część postanowiła się więc ze swoich mieszkań wyprowadzić. Ci którzy nie mieli takiej możliwości muszą wegetować w półmroku. (...)

Można by więc, parafrazując te słowa powiedzieć: „Bardzo współczujemy mieszkańcom Nowego Powiśla, ale to jest śródmieście Warszawy. Cud nad Wisłą jest jedną z nielicznych inicjatyw ożywiających tę część miasta. Wypełnia pustkę, tak bardzo niezrozumiałą nad rzeką przepływającą przez wielką metropolię”

Problem pozostanie. Z jednej strony są ludzie, którzy chcą się bawić i mają do tego prawo. Chcą też, by bulwary tętniły życiem - jak w innych europejskich miastach. Z drugiej są wyczerpani hałasem i bałaganem okoliczni mieszkańcy. Obie strony mają rację. W tej sprawie stanowisko powinno zając miasto. Wkrótce wiosna (przecież nadejdzie!) i młodzi będą chcieli z bulwarów korzystać. Chodzi o kompromis - tak, by obie strony były zadowolone.

Czy taki uda się osiągnąć?

Obraz
Obraz
Obraz
Obraz
sądnocne życiehałas
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)