Błaszczak wyciąga Schetynie "akcję widelec". "Znęcano się nad zatrzymanymi". Przypominamy, o co chodziło
Chodzi o zdarzenia po meczu Legii Warszawa z Polonią Warszawa z 2008 r.
Gdy Grzegorz Schetyna był szefem MSWiA aresztowano na podstawie wydumanych zarzutów 752 osoby; nad wieloma znęcano się potem na komisariatach - mówił w środę szef MSWiA Mariusz Błaszczak, nawiązując do tzw. "akcji widelec" z 2008 roku. W sejmie dyskutowano dziś m.in. o brutalności policji w związku ze śmiercią 25-letniego Igora Stachowiaka.
- Pan za tę akcję gratulował policji, pękał pan z dumy. Aresztowano wówczas 752 osoby. Nad wieloma potem znęcano się potem na komisariatach, by wymusić fałszywe zeznania - powiedział w Sejmie Błaszczak. - Postępowania wyjaśniające trwały tak długo, że zarzuty wobec policjantów winnych nadużyć przedawniły się. Wstyd panie Schetyna. Nigdy nie zmierzył się pan z tą sprawą (...) Nigdy nie wytłumaczył się pan z koszmaru jaki zafundował pan niewinnym ludziom - dodał szef MSWiA, zwracając się do lidera PO.
Przypominamy o co chodzi. Mianem "akcji widelec" media określały zdarzenia po meczu Legii Warszawa z Polonią Warszawa z września 2008 roku. Ppolicja zatrzymała wówczas dużą grupę kibiców Legii, kierujących się na stadion klubu Polonii. Według ówczesnych deklaracji akcja miała zapobiec zdemolowaniu miasta po derbowym meczu. Zatrzymano 752 osoby, w tym m.in. słynnego "Starucha" . Większości - bo 688 zatrzymanych - przedstawiano zarzuty dotyczące czynów chuligańskich.
"Ludzie nie mieścili się w celach".
Sprawa ciągnęła się (i wciąż zresztą się ciągnie) przez wiele lat. Do tej pory sądy skazały tylko kilku kibiców (oskarżono ich o rzucanie rac). Zapadło za to ponad sto wyroków uniewinniających. Co ciekawe, tuż po samej akcji Sąd Okręgowy Warszawa Śródmieście uznał, że nie jest w stanie osądzić oskarżonych do czasu przedawnienia i skierował część spraw poza Warszawę. Oskarżeni jeździli na rozprawę nawet do Skarżyska-Kamiennej.
Zaraz po zdarzeniu media donosiły za to o brutalności policji . Potwierdzać ją miały nie tylko wypowiedzi zatrzymanych, ale też samych funkcjonariuszy. Mundurowi mieli m.in. kopać, bić po twarzach i wyzywać aresztowanych (wśród nich były m.in. młode kobiety). Redakcja dziennika „Polska The Times” zebrała kilkanaście relacji o biciu, np. kluczami po jądrach i pałkami po całym ciele, zmuszaniu do robienia pompek i przysiadów nago, pozbawiania snu, picia i jedzenia. Działacze antyrasistowscy na łamach "Wyborczej" opisywali: "jeśli ktoś próbował uciec, spędził potem noc w ubraniu przesiąkniętym gazem pieprzowym. Brali wszystkich, jak leci, nastolatków, dziewczyny. Ludzie nie mieścili się w celach".
Pół roku po tych wydarzeniach poszkodowani kibice zorganizowali w miejscu zatrzymania (na warszawskim Podzamczu), happening, którego celem miało być ukazanie nieroztropności rządzących i nieprzestrzeganie przez nich praw obywatelskich. Odsłonięto wówczas prowizoryczny pomnik widelca. Pomnik został po kacji rozebrany i zlicytowany w serwisie aukcyjnym, a całkowity dochód przeznaczony na wyjazdy osób niepełnosprawnych.
"Zarzuty się przedawniły"
W 2016 roku wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński polecił komendantowi głównemu policji inspektorowi Zbigniewowi Majowi, przedstawienie wyjaśnień w sprawie. Zdaniem Zielińskiego, akcję przeciwko kibicom zrealizowano na polityczne zamówienie ówczesnego szefa MSW, którym był Grzegorz Schetyna. Lider PO zaprzeczył. - Akcja była realizowana siłami komendy stołecznej policji, nie wymagała zaangażowania kierownictwa resortu spraw wewnętrznych - tłumaczył w rozmowie z PAP.
Mecenasi broniący kibiców tłumaczyli w sądzie, że operację policji zaplanowano dużo wcześniej. Jako dowód przedstawiano dokumenty, z których wynikało, iż na miejscu akcji znajdowały się oddziały prewencji z różnych stron Polski, nie tylko z Warszawy. Dodawano, że liczba funkcjonariuszy oraz pojazdów będących na miejscu przygotowane były na tak dużą liczbę zatrzymanych
Jak tłumaczył dziś min. Błaszczak w sejmie, zarzuty wobec policjantów przedawniły się. Sama nazwa akcji wzięła się od widelca, jedynego "niebezpiecznego" przedmiotu, który zabezpieczyli wówczas funkcjonariusze.
Źródło: WawaLove/PAP
Przeczytajcie też: Tak wyglądałaby Warszawa, gdyby nie II wojna światowa