Wałęsa: w końcu mnie wpuszczą do Wenezueli
Nie oceniam, nie przesądzam, jaki w Wenezueli panuje system i do czego on doprowadzi. Wiem, że jestem tam niechętnie przez władze widziany. Zabronili mi wjazdu. Na tym raczej demokracja nie polega. Jechałem w dobrej wierze. Podpalać niczego nie chciałem.
18.02.2009 | aktual.: 18.02.2009 12:30
Chciałem tam pojechać i zobaczyć, jak jest na własne oczy. Tym razem miałem spotkać się z obrońcami praw człowieka, studentami i przedstawicielami Kościoła katolickiego oraz przedstawicielami Fundacji Justicia Libre, której prezes, Eligio Cedeno, naraził się reżimowi Hugo Chaveza za wspieranie opozycji demokratycznej i od dwóch lat przebywa w więzieniu w Caracas. Planowane spotkania i rozmowy miały mieć charakter prywatny i nie wiązały się z publicznymi wystąpieniami. Nie pozwolono mi na to.
Znam głosy Wenezuelczyków i słyszę od nich coraz częściej: „Żyjemy w systemie, który z dnia na dzień staje się coraz bardziej totalitarny, choć udaje legalną demokrację”. To oni tam żyją, nie ja. I coś wiedzą o tym, gdzie i jak żyją. Słyszę też, że demokracja sobie, a system sobie. W Polsce komunistycznej też był sejm, był rząd, były media. A jak było, wiemy. Demokracja zaczęła się od Solidarności. Z drugiej strony są ci Wenezuelczycy, którzy wiwatowali po ostatnim zwycięstwie Chaveza. Co o tym sądzić? Aż tak skuteczna jest propaganda i ci ludzie szczerze wierzą w ten system? Trudno więc im narzucać gotowe rozwiązania. Dlaczego więc boją się dyskusji, dialogu? Tylko po to chciałem do nich pojechać.
Trudno przekrzyczeć propagandę, a może naród jeszcze nie dojrzał do zmian. To jego wybór, jaką drogą chce iść. Może naród wenezuelski potrzebuje jeszcze poważniejszej lekcji, aby przekonać się, że na pewne zachowania nie może być przyzwolenia. W Polsce, walcząc z komunizmem, wiedząc, że głosowania nie mają sensu, głosowaliśmy nogami. Ogłaszałem np. bojkot wyborów. Ludzie nie szli, tysiące nie głosowało. I co z tego? Propaganda krzyczała, że do wyborów poszło 99,9% obywateli. I tak źle i tak niedobrze. Procesy zmian muszą być głębsze i szersze. I zaczynać się w głowach i sercach.
Każda zmiana musi zaczynać się w ludziach, w ich diagnozie świata i nadziei innego jutra. Nawet jeśli nazywa się jakiś system demokracją, pozwala funkcjonować niezależnym mediom czy organizacjom, a system jest niewłaściwy, to w każdej chwili, w razie potrzeby, można zamknąć niezależnych i wtedy wychodzą pozory. Propaganda sukcesu na długo nie wystarczy. Ludzie w końcu zrozumieją, że można i trzeba w tych czasach inaczej funkcjonować, że nie ma sensu zamykanie granic i izolacja. Chyba, że ropy naftowej wystarczy na tyle, żeby stworzyć raj na ziemi dla wszystkich. Może, ale nie wierzę, że nawet złota – ale ciągle klatka – wystarczy ludziom na dłuższą metę w świecie globalnym.
Władze prędzej czy później muszą zrozumieć, że izolacja nie ma tym świecie globalnym sensu, że jest to prowadzenie narodu do klęski. Nikomu nie narzucimy partnerstwa czy wyboru sojuszników. Nikomu się nie wepchniemy do kraju ze swoją przyjaźnią. Ale dziś taka przyjaźń się opłaca. Przecież Polska też chętnie będzie przyjacielem Wenezueli, jest przyjacielem Wenezuelczyków, ale przyjaźń polega na zrozumieniu, dialogu. Zaczynajmy więc od dołu. Dziś świat w oparciu o takie zasady powinniśmy budować. Może kiedyś uda mi się o tym powiedzieć w Wenezueli. Nic więcej nie muszę mówić. Tak, jak kiedyś wystarczyło powiedzieć – po pierwsze, Solidarność.
I to nadal mam zamiar powtarzać. I w Polsce. I w każdym zakątku świata, w którym mam okazję być. Nawet, jeśli nie wszędzie chcą mnie na razie wpuścić.
Pozdrawiam z gościnnego i pięknego Meksyku