Waldemar Kuczyński: jak Jarosław Gowin watahy ożywił
Po raz pierwszy od objęcia władzy przez koalicję Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego nachodzi mnie myśl, że ten układ polityczny nie dotrwa do końca kadencji albo przejdzie jakiś wstrząs - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński.
Kilkudziesięciu posłów PO w głosowaniu bez merytorycznego znaczenia, zadało swojej partii potężny cios. Taki, jakiego nie zadał jej nikt przez pięć lat sprawowania władzy. Nie jestem pewien, czy są tego świadomi. Po pierwsze nie tyle ujawnili, co widowiskowo potwierdzili, że w partii jest silna frakcja. Wyodrębniona od reszty tak bardzo, że odbywa własne, we własnym tylko gronie, spotkania, na których uzgadnia własną politykę. I realizuje ją nie oglądając się na resztę. Ta reszta jest różna. Dziwne, ale trochę to przypomina kształt całej naszej sceny politycznej. Tam również mamy "frakcję", o wyjątkowej jednolitości poglądów, konserwatywną, nacjonalistyczną, miejscami kołtuńską i zróżnicowaną resztę.
Sytuacja, która ujawniła się w Platformie, jest przekleństwem każdej partii środka sceny politycznej. Tym bardziej prawdopodobnym, im bardziej chce się ona rozszerzyć na obie - lewą i prawa stronę. Widziałem to w Unii Demokratycznej, a potem w Unii Wolności.
Platforma zresztą - choć się do tego nie przyznaje - jest w niemałym stopniu reinkarnacją tamtych nurtów. Istnienie wielkiej partii środka to dobrodziejstwo dla kraju, bo ona stabilizuje jego kurs na drodze rozsądku, rozwagi, chroni kraj przed zwykle groźnymi wirażami w prawy lub lewy skraj. Ale taka partia musi umieć radzić sobie z samą sobą. Z natury niejednorodna, trochę lewica, trochę prawica, trochę ni to ni owo, musi rozumieć, że nie powinna stawać się zakładnikiem jakiejkolwiek ideologii, od których oczywiście nie jest wolna. Musi umieć zagrać raz swym skrzydłem prawym, a innym razem lewym, zależnie od tego, jaki układ sceny politycznej wybiorą wyborcy. I przy tej elastyczności musi potrafić zachować zwartość, lojalność, nawet gryząc się w język i to mocno.
Są sytuacje, kiedy partyjna lewica powinna powiedzieć sobie tak: "ta sprawa warta jest mszy"; albo prawica: "ta sprawa warta jest związków partnerskich, a przynajmniej rozmowy o nich". Warta w każdym razie nie stworzenia sytuacji groźnej dla istnienia jednej wielkiej partii. A Platformiana prawica taka sytuację stworzyła, przez wypowiedź Jarosława Gowina, a potem głosowanie w sprawie technicznej. Gowin, jako działacz PO, nie miał politycznego prawa mówić - w sytuacji, gdy rząd nie zajął stanowiska - że jako minister sprawiedliwości uważa wszystkie projekty za niekonstytucyjne! Jedyną odpowiedzią powinno być: "projekty są poselskie, jestem członkiem rządu, nie ma w tej sprawie stanowiska rządu".
Minister Gowin także sam sobie wyrządził szkodę. Moim zdaniem niczego już jako minister nie dokona. Jest w ostrym konflikcie z prawnikami. I oni wiedzą teraz, że minister jest w konflikcie z premierem i najpewniej nie ma w nim wsparcia. Bez tego nic nie zrobi. Gdyby miał poczucie wspólnoty z partią, powinien sam podać się do dymisji. Byłby to najlepszy sposób wyjścia z drogi do potężnych kłopotów w wprowadził Platformę, a może nawet całą koalicję i kraj. Partia tak rozbita przestaje być pewną podstawą koalicji i rządzenia. Staje się osłabłą zwierzyną budzącą apetyt drapieżników. Jak tylko Gowin przywalił Platformie wychynął wysłannik całkiem żwawych watah z zapowiedzią wotum nieufności. Dzięki ministrowi Platformy nabrało konstruktywności.
Specjalnie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński