Waldemar Kuczyński: część narodu napada na resztę!
Wykrycie przygotowań do zamachu terrorystycznego na władze spowodowało, że pojawiły się znów wołania, by porzucić w debacie publicznej język i mowę nienawiści. Wołania godne, tyle, że same one nie mają mocy sprawczej. Nienawiść nie pochodzi z mowy, czy języka - one służą jej wyrażeniu. Źródło jest gdzie indziej, niestety głęboko w tkance społecznej - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński.
22.11.2012 | aktual.: 07.12.2012 11:29
Rzecz w tym, że Polska niepodległa, która odrodziła się w roku 1989, odrodziła się nie po myśli części Polaków. Mniejszości wyraźnej, ale dużej. Ona za nie do przyjęcia uznała sposób jej narodzin (Okrągły Stół) i większość tego, co się działo przez 23 lata. Reszta przyjęła tę Polskę. Część z radością i entuzjazmem, pozostali często się krzywiąc, a nawet wymyślając. Ale przyjęli. Od początku więc nowej Polsce towarzyszyły nienawiść i uznanie.
Ta mniejszość, jednolita w silnym uczuciu odrzucenia Polski pookrągłostołowej długo szukała reprezentacji. Aż ją znalazła w "Prawie i Sprawiedliwości". I w jej szefie Jarosławie Kaczyńskim. W nim odnalazła to, co czuła i czego pragnęła. To był rok 2005, przełomowy, jeśli chodzi o istotę naszej sceny politycznej. W tym roku po raz pierwszy znaczna część narodu, przez partię, którą uznała za swą wyrazicielkę i polityka, w którym ujrzała przywódcę, rozpoczęła wojnę polityczną o likwidację dotychczasowego ustroju i stworzenie nowego państwa. O likwidację III Rzeczpospolitej i ustanowienie IV Rzeczpospolitej.
Przeszliśmy wtedy od sporów o to, jaką ma być polityka i jaka partia ma rządzić, czyli od stanu bliskiego normalności demokratycznej, do wojny politycznej o to, jakie, a nawet czyje, ma być państwo. Takie, jak dotąd oczywiście doskonalone, czy nowe po likwidacji tego, które jest.
Już sam ten fakt musiał gwałtownie zaostrzyć debatę publiczną, bo zaatakowana została i to brutalnie rzeczywistość, z którą tak lub inaczej utożsamiała się większość czynnego politycznie narodu. Zaatakowana więc została ta właśnie większość. Część Polaków wypowiedziała wojnę reszcie. I oczywiście ta reszta na emocję ataku zaczęła odpowiadać emocją obrony, a na nienawiść ataku, nienawiścią obrony. Powstała słowna spirala wojny domowej nakręcana także zapowiedziami jakiejś rozprawy z tymi, którzy za utworzeniem III RP stali i ją popierali. Ona się ciągle nakręca.
I nie przestanie, jak długo trwał będzie atak na podstawy obecnej państwowości. Żadne apele o łagodzenie języka nie pomogą, póki mniejszość narodu i jej polityczna reprezentacja nie uznają prawowitości obecnej Polski. Dopóki będą śpiewali w wolnej Ojczyźnie "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie", a ich przywódca pisał będzie, że dopiero musi wrócić do Polski ze zwolennikami, bo ta, w której żyją, nie jest Polską.
Nie chodzi o miłość do Trzeciej RP, ani o bezkrytycyzm wobec Niej. Nie chodzi o jedność narodową. Chodzi o uznanie realnie istniejącego kraju, jego ustroju i Konstytucji. O szacunek dla nich. I w ramach tej realności, bez zamiarów jej niszczenia i rozprawiania się z częścią Rodaków, zabieganie o wartości, które tej Polsce zbuntowanej są bliskie.
Wojna może ustać i ustanie, jeśli ustanie rebelia, jeśli partia buntu przeciw porządkowi publicznemu stanie się partią debaty o tym porządku. Zakończenie wojny polsko-polskiej jest wyłącznie w rękach tych, którzy ją zaczęli i kontynuują. Od nich więc zależy, czy erupcja nienawiści, obustronna dziś i rozbijająca środowiska, kręgi znajomych, a nawet rodziny ucichnie w życiu publicznym.
Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski