W Syrii znowu leje się krew
Ostre starcia wybuchły w nocy między syryjskimi siłami pancernymi a rebeliantami, którzy przeprowadzili skoordynowane ataki na zapory drogowe wzniesione przez armię w mieście Dara na południu Syrii przy granicy z Jordanią.
Poinformowali o tym działacze syryjskiej opozycji. Agencja Reutera zastrzega, że doniesień tych nie można było zweryfikować w niezależnych źródłach.
- Opozycyjna Wolna Armia Syryjska zaatakowała jednocześnie kilka zapór drogowych. Czołgi ostrzeliwują dzielnice mieszkalne a snajperzy strzelają do wszystkiego, co się rusza, nawet plastikowych torebek - powiedział Reuterowi jeden z działaczy opozycji Maher Abdelhak.
Według opozycji, w ostatnich dniach rebelianci z Wolnej Armii Syryjskiej nasilili ataki na siły lojalne wobec prezydenta Syrii Baszara al-Asada na południu, północy i wschodzie kraju, żeby odciążyć oblegane przez nie od miesiąca miasto Hims na zachodzie.
W ciągu czterech tygodni w Hims zginęły setki ludzi; warunki humanitarne są tam katastrofalne: brakuje żywności, wody, nie ma pomocy medycznej dla chorych i rannych. W czwartek wycofała się stąd większość syryjskich rebeliantów.
Antyreżimowe protesty, zainspirowane arabską wiosną, przeciwko rządom prezydenta Asada wybuchły w Syrii w marcu 2011 roku. Brutalne tłumienie tych wystąpień przez siły rządowe spowodowało, że Syria znalazła się w izolacji, a społeczność międzynarodowa nałożyła na nią sankcje. Pokojowe prodemokratyczne demonstracje przerodziły się w opór zbrojny - do przeciwników Asada przyłączyli się dezerterzy z armii.
Według szacunków ONZ dotychczas zginęło w Syrii co najmniej 7500 ludzi.