W polskiej polityce kończą się czasy "wędrowniczków"
Obserwując zarówno przebieg prawyborów, jak i sam ich finał, odnosiło się wrażenie, że pokazały one wyłącznie puder i makijaż, nie pokazując PO z jej programem gospodarczym, który w wielu aspektach na pewno budziłby społeczne kontrowersje. Nie pokazały też jakiejś merytorycznej i rzeczowej dyskusji programowej – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego. Dodaje, że, zarówno Radosław Sikorski, jak i Bronisław Komorowski, wydają się w pełni uzależnieni od Donalda Tuska i kierownictwa PO. A w polskiej polityce kończą się czasy Jasiów Wędrowniczków.
28.03.2010 | aktual.: 29.03.2010 10:15
WP: Anna Kalocińska: Zdaniem prof. Tomasza Nałęcza, marszałek Bronisław Komorowski jest znacznie groźniejszym rywalem dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego niż Radosław Sikorski i dlatego wygrał prawybory w PO. Zgadza się Pan z tym?
Dr Rafał Chwedoruk: – Jak najbardziej. Problemem Platformy, wbrew temu co się wydaje, wcale nie jest pierwsza tura wyborów prezydenckich. Trudno wyobrazić sobie taki rozwój wypadków w Polsce, który uniemożliwiłby kandydatowi PO przejście do drugiej tury wyborów. Przy czym, co dobitnie pokazał rok 2005, bycie partią często obecną w mediach i taką, z którą wiele środków masowego przekazu sympatyzuje, wcale nie gwarantuje sukcesu i wygranej. Jak pokazują poprzednie lata, nie wystarczy nawet poparcie wielu znanych postaci ze świata kultury.
W roku 2005 Platforma zaniedbała innych wyborców niż ci, którzy z natury rzeczy mogli być predestynowani do głosowania na partię o charakterze liberalnym w sensie ideowym i wielkomiejskim w sensie społecznym. Dotyczyło to na przykład elektoratu Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wystawienie Sikorskiego, kandydata wyrazistego i o kontrowersyjnym dla części Polaków życiorysie, mogłoby by być powieleniem błędu z roku 2005. Tymczasem Bronisław Komorowski przy całej swojej, jak twierdzą niektórzy krytycy, nijakości, wydaje się tym kandydatem, który przynajmniej nie będzie antagonizował wyborców innych formacji niż PO. Może też, przy odpowiednio prowadzonej kampanii i działaniach politycznych, zyskać poparcie czy to niewielkiego grona PSL-u, czy też liczniejszego, popierającego SLD.
WP: Czy, Pana zdaniem, prawybory były korzystne dla Radosława Sikorskiego?
– Jeśli chodzi o wewnątrzpartyjne stosunki, to Radosław Sikorski na pewno na prawyborach zyskał. Do tej pory mógł być postrzegany przez kolegów partyjnych jako osoba z zewnątrz, która trochę przypadkiem trafiła do PO. A tu, publicznie ryzykując swoje nazwisko – w z góry zresztą przegranej sprawie, gdyż od początku wiadomo było, że wygra Bronisław Komorowski – dowiódł swojej lojalności wobec PO.
Można się zastanawiać, czy zyskał na tym jego zewnętrzny wizerunek. W prawyborach miał kilka niefortunnych posunięć, podsuniętych mu pewnie przez specjalistów ds. marketingu politycznego, które niewątpliwie będą mu jeszcze długo wytykane, jak choćby zupełnie niepotrzebna wypowiedź o prezydencie Lechu Kaczyńskim, że „prezydent może być niski, ale nie powinien być mały”. Może to stanowić dla Radosława Sikorskiego utrudnienie w kontaktach z innymi ugrupowaniami politycznymi. W jakimś stopniu jego zachowanie w tych wyborach przypominało zachowanie kogoś, kto chce się stać świętszy od samego papieża. Choćby przez to, że swój atak koncentrował właśnie na Lechu Kaczyńskim i PiS.
WP: Politycy PO uważają minione prawybory za swój wielki sukces. Krytycy wytykają liczne błędy, jak choćby wspomniane przez Pana docinki Radosława Sikorskiego, wymierzone w obecnie urzędującego prezydenta, czy nieudana debata Komorowski-Sikorski. A jak Pan ocenia minionych kilka tygodni?
– Przede wszystkim wskazałbym na jeden wyraźny sukces i jedną porażkę. Sukcesem jest odwrócenie uwagi od wypowiedzi Mirosława Drzewieckiego czy w ogóle – afery hazardowej; uczynienie tej tematyki sprawą w polskich mediach drugorzędną. Pamiętajmy, że im dłużej o tej sprawie mówiono, tym więcej niekorzystnych dla PO rzeczy wychodziło na jaw. Porażką zdaje się to, co jak myślę przypadkowo, powiedziała podczas swojego wystąpienia Hanna Gronkiewicz-Waltz. Że te wybory pokazały PO od środka, bez pudru i makijażu. Obserwując zarówno przebieg prawyborów, jak i sam ich finał, odnosiło się wrażenie, że prawybory pokazały wyłącznie puder i makijaż, nie pokazując PO z jej programem gospodarczym, który w wielu aspektach na pewno budziłby społeczne kontrowersje. Nie pokazały też jakiejś merytorycznej i rzeczowej dyskusji programowej Na dzień dzisiejszy trudno powiedzieć jakie de facto są różnice między oboma kandydatami.
Poza wiekiem i trochę kuriozalną sytuacją, w której zbliżający się do pięćdziesiątki Radosław Sikorski promuje się jako młody kandydat PO. To, co moim zdaniem najbardziej obecnie zagraża Platformie, to pewne przeświadczenie o nieautentyczności tego, co czyni. To, że bardziej przypomina ona polityczny produkt marketingowy niż rasową partię polityczną. Myślę, że w tym sensie bilans zysków i strat jest dla PO podobny. Z perspektywy czasu, jak sądzę, będziemy traktowali te prawybory nie jako prekursorskie w Polsce, ale jako początek właściwej kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego.
WP: Czy niska frekwencja – 47,7% - prawyborów była dla Pana zaskoczeniem? Hanna Gronkiewicz-Waltz powiedziała, że to wynik lepszy niż się spodziewała, choć, przyznała, nie jest to powód do triumfu.
– Patrząc na te 47,7% to muszę powiedzieć, że jak najbardziej. Jeżeli jednak spojrzy się na to głębiej i skojarzy się różne rzeczy, to chyba nie powinniśmy być zaskoczeni. PO albowiem bywa przeszacowana w niektórych sondażach, czego dowiodły wybory do Parlamentu Europejskiego. Stała się obecnie partią władzy, z natury przyciągając osoby w mniejszym stopniu motywowane ideowo, a chcące, z różnych względów, należeć do grona zwycięzców. Nie dziwi więc problem ze zmonbilizowaniem bazy członkowskiej. Zarazem stanowi to ostrzeżenie przed kolejnymi wyborami, w których zagrożeniem dla triumfów Platformy, w większym stopniu niż polityka konkurencyjnych partii, może być społeczna bierność, odzwierciedlona niską frekwencją przy urnach.
WP: Te prawybory zachęciły Polaków do głosowania na Bronisława Komorowskiego?
– Na pewno zaprezentowały jego osobę szerszej opinii publicznej. Role, które do tej pory pełnił, były reprezentacyjne. Nieprzypadkowe są więc problemy Bronisława Komorowskiego, podobnie zresztą jak Jerzego Szmajdzińskiego, z przebiciem się do świadomości większości obywateli. Rola marszałka sejmu jest czysto symboliczna. O osobie takiej dużo wiedzą tylko ci, którzy żywo się polityką interesują.
Wiemy, że najbliższe lata będą bardzo trudne w gospodarce. Będą podejmowane bardzo niepopularne decyzje i nie wiemy, jak im podoła Bronisław Komorowski, jeżeli obejmie urząd prezydenta. Kampania w prawyborach pokazała jego charakter, to, jakim jest człowiekiem i jak się zachowuje, ale nie bardzo pokazała – jakie ma on poglądy.
WP: A jak ze starciem z Lechem Kaczyńskim? Jaką taktykę powinien przyjąć Bronisław Komorowski?
– Niewątpliwie dla Bronisława Komorowskiego najlepiej byłoby, gdyby wybory prezydenckie odbyły się już teraz; póki nic się nie dzieje.
Jeżeli do jesieni uda się utrzymać stabilność w gospodarce, to Bronisław Komorowski będzie niewątpliwe faworytem w starciu z Lechem Kaczyńskim. Obecnemu prezydentowi trudno będzie wyjść poza ten 30-procentowy krąg wyborców PiS, który to wynik bez problemu pozwoli wejść do drugiej tury i osiągnąć bardzo przyzwoity wynik wyborczy, ale który daje bardzo małe szanse na zwycięstwo.
Inaczej, gdy dojdzie do pewnych perturbacji w gospodarce, gdzie znaczna część wyborców luźniej związanych z PO zacznie zastanawiać się, czy powierzenie tej partii pełni władzy jest najlepszym pomysłem. I wówczas, przy zrażeniu tych wyborców, ich nie pójściu do urn, przy niskiej frekwencji, może zdarzyć się dużo więcej, niż wynikałoby to z dotychczasowych sondaży.
WP: Czy, Pana zdaniem, Donald Tusk ma prawo do zadowolenia z minionych prawyborów i wygranej Bronisława Komorowskiego?
– Myślę, że tak. Natomiast prawybory tak naprawdę będą mogły być ocenione ex-post. To okazuje się dobre, co było skuteczne. Daleko idące oceny byłyby więc przedwczesne. Możemy analizować teraz głównie sytuację wewnątrz PO.
Obaj kandydaci, zarówno Radosław Sikorski, jak i Bronisław Komorowski, wydają się w pełni uzależnieni od Donalda Tuska i kierownictwa PO. Chyba w wyniku tych wyborów ostatecznie przysnął mit Radosława Sikorskiego jako innej formuły Jarosława Gowina, czyli polityka niezależnego, zdolnego do nawiązywania dialogu z politykami bardziej konserwatywnymi od PO. I w tej sytuacji wydaje się, że przyszłość Sikorskiego – być może wbrew jego intencjom – w pełni będzie zależała od Donalda Tuska.
WP: To pokazuje, że dla Radosława Sikorskiego skończyła się rola Jasia Wędrowniczka…
– Nie tylko dla niego. W ogóle kończą się czasy Jasiów Wędrowniczków w polskiej polityce. Każdy Jaś, który wyruszał na wędrówkę, docierał na bezkresną pustynię z której nie ma wyjścia. Wystarczy spojrzeć na los Ludwika Dorna czy Marka Borowskiego. Choć lubiani przez dziennikarzy, choć mający krąg wiernych wyborców, postawieni poza strukturami partyjnymi i możliwością kontaktowania się z masowym elektoratem, stopniowo z polskiej polityki znikają. Ci politycy, którzy nie zrozumieją w porę tego, iż wolna amerykanka i stada samotnych wilków dewastujących polską politykę w latach 90. ostatecznie przemijają, nie znajdą sobie miejsca w kształtującym się w tym momencie systemie politycznym.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska