PublicystykaW Platformie kipi. Na razie pod przykryciem, ale wkrótce może się to rozlać

W Platformie kipi. Na razie pod przykryciem, ale wkrótce może się to rozlać

Dla Grzegorza Schetyny Platforma Obywatelska ma być taka, jak on chce - albo może jej nie być wcale. Ten sposób myślenia potwierdził ułożeniem list wyborczych. Jego przeciwnicy w partii już ostrzą noże.

W Platformie kipi. Na razie pod przykryciem, ale wkrótce może się to rozlać
Źródło zdjęć: © PAP
Agaton Koziński

23.03.2019 | aktual.: 23.03.2019 17:10

Grzegorz Schetyna stawia wszystko na jedną kartę. Nie ma zresztą wyboru. Wyjątkowo szczerze mówił o tym w niedawnym wywiadzie dla "Kultury Liberalnej". Inaczej niż podczas sobotniej konwencji partyjnej, podczas której mówił jedynie okrągłe frazesy, w wywiadzie dla KL, bardziej precyzyjnie zdefiniował stawkę, o którą toczy grę. "[Kaczyński] przegrał osiem wyborów z rzędu i dalej jest szefem. A mi nikt nie da przegrać wyborów. (...) Nikt mi nie pozwoli przegrać tych wyborów, następnych i prezydenckich. Nikt mi nie da następnej szansy" - tłumaczył przewodniczący PO.

Te słowa rezonują w Platformie. Przeprowadzona w kończącym się tygodniu seria rozmów z ludźmi PO - niekoniecznie sympatyzujących z obecnym liderem ich partii - potwierdza, że intuicja Schetyny nie zawodzi. Liczba platformersów szykujących się do buntu przeciw liderowi na wypadek, gdyby ich partii powinęła się noga w eurowyborach rośnie cały czas.

Oczywiście, chodzi głównie o zawiedzionych, dla których zabrakło miejsc na listach do europarlamentu. Ich motywacje przy krytyce lidera są łatwo zrozumiałe, warto jednak przeanalizować ich argumenty - bo one też mają swój kaliber. Pojawiające się zarzuty można podzielić na trzy kategorie. Przyjrzyjmy się im po kolei.

Schetyna stawia na swoich

Zarzut pierwszy - po co w ogóle powstała koalicja. O ile współpraca z PSL-em nie budzi większych kontrowersji, to już wciąganie na listy SLD tak. Irytuje, bo to partia postkomunistyczna. Irytuje, bo nie widać w koalicji z nimi myśli przewodniej. Gdyby Sojusz startował w wyborach samodzielnie, musiałby rywalizować o głosy z Wiosną Roberta Biedronia - oba ugrupowania wykrwawiałyby się we wzajemnych zmaganiach, a PO tylko by patrzyła na rozwój sytuacji. A tak sama musi podjąć rywalizację z Biedroniem - i płacić za to rachunki.

Zarzut drugi - niejasny klucz doboru osób na listach. Schetyna skrupulatnie wyrzucił z nich polityków (Pitera, Zdrojewski, Zwiefka) z doświadczeniem w europarlamencie, niektórzy (Kudrycka, Zalewski, Szejnfeld - przy ostatnim jest znak zapytania, być może jednak weźmie 10. miejsce na liście w Poznaniu) sami się wycofali, jeszcze inni (Boni, Olbrycht, Sonik, Wałęsa) otrzymali słabe, niebiorące miejsca. Niezdefiniowany, wybitnie arbitralny sposób tworzenia list sprawił, że w sporej części Platformy wrze. Sporo jej działaczy już ostrzy noże na wypadek, gdyby Schetynie najbliższe wybory się nie udały.

Ale jeśli po te noże platformersi sięgną, to pod hasłem, które jest zarzutem trzecim - Schetyna, układając listy, osłabił je. Pozornie ten argument nie trzyma się kupy, przecież na listach Koalicji Europejskiej aż iskrzy się od znanych nazwisk: Kopacz, Ochojska, Sikorski, Belka, Cimoszewicz, Miller. Jeśli jednak przeanalizować skład na listach ze szkłem powiększającym w ręku, to rzeczywiście będzie można znaleźć okręgi, w których zieją ogromne dziury.

Choćby we Wrocławiu. Owszem, listę otwiera znana i powszechnie szanowana Janina Ochojska - ale ona doświadczenia politycznego nie ma żadnego, a z tyłu za nią na liście nie ma żadnego poważnego nazwiska. Albo okręg Podlasie, Warmia i Mazury. Jedynką jest były piłkarz Tomasz Frankowski, który nigdy gwiazdą międzynarodowego formatu nie był. Za nim bliżej nieznana posłanka PSL oraz lokalny baron Platformy. Tak skonstruowany zestaw może nie dotrzymać placu kandydatom PiS, wśród których są tak znani politycy jak Jurgiel i Cymański.

Podobny problem PO ma w okręgu małopolsko-świętokrzyskim. Listę otwiera kontrowersyjna Róża Thun, za nią są niezbyt popularni lokalni politycy. Tymczasem PiS w tym okręgu wystawia potężne działa: Beatę Szydło, Ryszarda Legutkę, Patryka Jakiego. Z kolei w Poznaniu Koalicja Europejska reprezentację ma niby mocną (Kopacz, Miller), ale lokalnym strukturom aż krew się burzy, gdy na tę listę patrzą - bo nie ma na niej nikogo od nich. I tak dalej, i tak dalej.

Turbo bzdury

Widać więc, że amunicja do ataku na obecnego lidera PO jest gotowa. Wiadomo, że jego obroni wynik - jeśli jego (kontrowersyjny) pomysł na kształt listy da wynik (Schetyna mówi o 26-28 mandatach, taki rezultat na pewno go obroni), to nikt jego pozycji podważać nie będzie.

Ale właściwie każdy wynik poniżej 25 mandatów będzie trudno Schetynie bronić - biorąc pod uwagę, że w 2014 r. PO, PSL i SLD łącznie zdobyły 28 mandatów. Jeśli teraz Koalicja Europejska zakręci się wokół 20 miejsc w europarlamencie, rozpocznie się szukanie winnych.

Obecnego lidera PO - nawet w przypadku fiaska wyborczego - bronić może coś innego: fakt, że nie ma kim go zastąpić. Z jego kręgu już pojawiają się sygnały, że Tusk wcale się do tego nie kwapi, że myśli o przeprowadzce do Nowego Jorku i pracy przy ONZ. Ale ludzie z otoczenia przewodniczącego Rady Europejskiej te pogłoski określają krótko: "turbo bzdury". Według nich Tusk już jest gotowy. Porażka Koalicji Europejskiej niemal automatycznie oznacza rozpoczęcie projektu "Ruch 4 Czerwca". Bez Schetyny.

Jemu pozostaje więc tylko ucieczka do przodu, może się bronić tylko wynikami. Dlatego tym bardziej zaskakuje, że nie próbuje minimalizować ryzyka sojuszem z doświadczonymi działaczami PO. Choć fakt, że w ostatniej chwili na listy wyborcze przywrócił Danutę Hübner, może być sygnałem, że jednak staje się bardziej elastyczny. Ale bez większej liczby takich ruchów przed rejestracją list, będzie wyraźnym sygnałem - dla Schetyny Platforma musi być taka, jak on chce, albo może jej nie być wcale.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)