W ofierze szatanowi
Dziesięć lat temu Sąd Najwyższy wydał wyrok w sprawie drastycznego morderstwa nastolatków.
20.06.2011 | aktual.: 20.06.2011 10:26
W leśnym, poniemieckim bunkrze 20-letni Tomasz i 19-letni Robert malują czerwoną farbą odwrócony krzyż, 666, trzy litery F (to symbol bestii) i krzyż Konfucjusza oraz symbole egipskich bóstw Amona i Ra. Każdy ma w kieszeni spodni nóż, który kupił pięć dni wcześniej – jeden w kształcie miecza z czarną rękojeścią, drugi z podobizną głowy konia. Robert ma przy sobie także znak pentagramu.
Tomasz pisze z błędami łaciński tekst: „Ja Adam Wielki ofiarować, aby piekło pokazać, staję pierwszy, aby pokazać moją boskość…”. Adamem Wielkim jest Tomasz. Biblijnym Adamem, który jako pierwszy sprzeciwił się Bogu.
Jest 2 marca 1999 r., ok. godz. 20.
Na zewnątrz od kilkunastu minut czekają 18-letni Kamil i 19-letnia Karina. Nie mają pojęcia, że tym razem to nie zabawa. I że za kilka minut zostaną złożeni w ofierze Szatanowi.
Karina kilka dni temu przyjechała z Londynu, gdzie się uczy. Kocha się w Tomaszu. Tego tragicznego wieczoru w kieszeni płaszcza Tomasz trzyma jej miłosne listy. „Chcę tobie powiedzieć, że ja będę ciebie kochała na tyle, na ile pozwolisz siebie kochać. Dlaczego ani razu nie słyszałam twojego śmiechu?” – pyta w listach, które znajdzie policja.
Tomasz czerwoną farbą kreśli duży napis: „Dies Mies Jeschet boenedoesef douvena enithemaus” („Ta podwójna ofiara dobra jest dla miejsca dwóch żyć”).
Karina błaga o życie
Robert w prokuraturze opowiada ze szczegółami, co stało się w nocy z wtorku na środę: „Kazaliśmy im uklęknąć przed nami – plecami do siebie – i pochylić głowy. Mieliśmy przy sobie świeczki. Ja trzymałem jedną w lewej ręce. W tej samej ręce miałem kartkę z formułką. W połowie odczytywania formułek wyciągnęliśmy noże, unieśliśmy je nad ich głowami. Ja dźgnąłem Kamila w okolice pleców, boków. Po pierwszym pchnięciu Kamil na mnie spojrzał. Było to bardzo nieprzyjemne, wystraszyłem się. Zacząłem zadawać kolejne uderzenia wszędzie, gdzie się odsłonił. W końcu znieruchomiał, więc przestałem. Widziałem, że Tomek szamoce się z Kariną”. Błagała o życie: „Ratuj mnie Robert”. Ale Robert nie reagował. Ciała Kariny i Kamila były podźgane jak sita. 19 ciosów trafiło w głowę, brzuch, klatkę piersiową, plecy.
Następnego dnia rano policja otrzymuje zawiadomienie, że w leśnym bunkrze spalili się najprawdopodobniej bezdomni. Przybyli na miejsce funkcjonariusze widzą zwłoki dwojga młodych ludzi leżących na sobie. Są zakrwawione i nadpalone. Napisy na ścianach wskazują, że zginęli podczas rytualnego mordu satanistycznego. Kiedy makabryczne odkrycie od rana nagłaśniają media, Tomasz zgłasza się do szpitala z raną brzucha. Twierdzi, że został napadnięty.
Policja jedzie do domu Roberta. To z nim widziana była ostatni raz Karina, więc jest głównym podejrzanym. Pęka od razu, jest przekonany, że prokuratura już wszystko wie. Składa zeznania, współpracuje z funkcjonariuszami, relacjonuje wszystko ze szczegółami.
Tomasz przesłuchiwany w szpitalu kłamie, że nie ma z tym zabójstwem nic wspólnego i że też miał być ofiarą Roberta. Ta linia obrony kruszy się, kiedy biegli, którzy przeprowadzili oględziny zwłok, odkryli, że jeden z zabójców jest leworęczny. Tomasz jest mańkutem.
W końcu mówi, że zabił, bo „to było silniejsze od niego”. Potem wiele razy zmienia zdanie, odwołuje zeznania, mataczy. Robert mówi, że „zabijając Kamila, chciał zdobyć przychylność Zła”. Zabójstwo w ofierze planowali od pół roku. Po satanistycznym mordzie Tomasz i Robert mieli popełnić samobójstwo, ale zabrakło im odwagi.
„Jestem zdrajcą, bo nie wypełniłem rytuału, nie popełniłem samobójstwa” – powie potem w prokuraturze Robert. Tomasz: „Nie zdawałem sobie sprawy, że tak trudno zabić człowieka. Myślałem, że do zabicia człowieka wystarczy jeden cios. Takie filmy cały czas lecą w telewizji”.
Zabójcy i ofiary – koledzy z osiedla
Tomasz, Robert, Kamil i Karina mieszkają na jednym górniczym osiedlu Halemba w Rudzie Śląskiej. Od trzech lat grupa znajomych chodzi do poniemieckiego bunkra w lesie, za kopalnią „wywoływać duchy”. Czytają „Biblię Szatana”, palą świece, czasem uprawiają tam seks. Inicjatorem jest Tomasz. Wśród przyjaciół ma opinię władczego, charyzmatycznego i niezwykle inteligentnego. Jego dziewczyna Ania jest z nim w ciąży.
Tomasz przyciąga do siebie ludzi, podporządkowuje ich sobie. Na pierwszy rzut oka dobrze wychowany i ułożony, gra na gitarze, czyta książki o psychologii człowieka. W niedzielę chodzi do kościoła. Rok przed zbrodnią na raka umiera jego ojciec. Chłopak nie sprawia żadnych kłopotów, może tylko raz, kiedy w wieku 14 lat nałykał się tabletek nasennych, bo chciał przeżyć odlot.
Tomasz jest spokojny, opanowany. Matce zawsze powtarzał, że tylko cierpliwość i spokój dają rezultaty. Bardzo dobrze siebie ocenia nawet po morderstwie. W protokole są jego słowa, że „jest dobrym dzieckiem, rodzice nie mają się czego wstydzić”. Robert to jego przeciwieństwo. Ma niskie poczucie własnej wartości. Jest wrogo nastawiony do świata. Potrafi siedzieć w pokoju kilka dni i do nikogo się nie odzywać, matka nawet do niego nie zagląda. Buduje wiarę w szatana w opozycji do ojca, który ich zostawił. Wierzy w piekło, demony. Robert podkochuje się w Karinie, chce ją zabrać na „drugą stronę”. Dlatego to ją wybiera na ofiarę.
Kiedy aresztują Tomka, Ania chce usunąć ciążę. Pod presją Tomasza postanawia urodzić dziecko. Kilka miesięcy później dowie się, że miała być pierwszą ofiarą złożoną Szatanowi. Zabić ją miał Robert. Tak zdecydował Tomasz. Miał tego dokonać kilka godzin przed zabójstwem Kariny i Kamila. Robert krąży z nią po mieście, ale nie wystarcza mu sił, by to zrobić. Wie, że Ania nosi w sobie dziecko.
Może być fanatyczny
Tomasz nie bierze udziału w wizji lokalnej. Twierdzi, że nie potrafi tam wejść, że bierze środki uspokajające i nasenne, nie może spać. Próbuje zrzucić winę na Roberta. Psychiatra ocenia, że Tomasz S. ma dwoistą naturę. Ogłada, spokój, owszem, ale tylko z zewnątrz. W środku jest tłumiona agresja, zaburzona uczuciowość wyższa. „Gwałtowny, czasami może być fanatyczny” – ocenia go psycholog.
Tomasz, czekając na proces, pisze z aresztu do sądu prośbę o dozór policyjny. Ma pretensje do mundurowych, że jest wrabiany w coś, czego nie zrobił. „Nie chcę być żadnym mordercą i bandytą!” – piekli się. Chce skończyć szkołę. Jednocześnie planuje ucieczkę – grypsuje do brata Jacka, by ten zorganizował jego odbicie z konwoju. Przesyła Ani słowa miłości. Drugi gryps zostaje przechwycony w areszcie – jest do Roberta. Tomasz nakazuje Robertowi zmianę zeznań. „Ty przyniosłeś nóż” – instruuje go Tomasz. „Naucz się tego na pamięć. Jeśli wszystko będzie dobrze, obiecuję ci dalszą pomoc materialną, a gdy będę na wolności, to na 100 proc. cię stąd wydostanę. Dokumenty i pieniądze na wyjazd z Polski są już załatwione. Nie zyskamy, siedząc całe życie”. Tomasz chce bardzo wyjść na wolność, bo jego dziewczyna urodziła dziecko. Aby „przekonać” Roberta do wzięcia na siebie całej winy, obmyśla plan porwania jego siostry.
Prokuratura domaga się dożywocia dla obu zabójców. Biegli psycholodzy i psychiatrzy uznali, że obaj byli poczytalni w chwili zabójstwa. Wyrok zapada po pięciu tygodniach. Robert okazał skruchę, przeprosił rodziców zamordowanego Kamila i poprosił ich oraz swoją matkę i ojca o przebaczenie. Na sali sądowej stwierdził, że nie jest satanistą i wierzy w Boga. – Ta tragedia będzie we mnie do końca dni – mówił.
Matka Roberta podczas procesu, przyznała, płacząc, że jest współwinna tej śmierci. – Powinnam usiąść wraz z moim synem w więzieniu, jestem winna, że go nie przypilnowałam, nie zadbaliśmy o jego wychowanie, nie poświęcaliśmy mu z mężem dużo czasu – mówiła na procesie. Tomasz prosił tylko o najniższy wymiar kary. Robert został skazany na 25 lat, Tomasz – na dożywocie. Za zlecenie zabójstwa swojej dziewczyny dostaje kolejnych dziesięć lat.
– Uznaliśmy, że osobę Tomasza Suszyny trzeba skutecznie wyeliminować ze społeczeństwa – mówił podczas ogłaszania wyroku przewodniczący składu sędziowskiego. – Od samego początku był przekonany, że zacierając ślady i zrzucając odpowiedzialność na Roberta K., uniknie odpowiedzialności. W marcu 2001 r. Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wyrok dożywocia.
12 lat później
– Są sprawy, których nie sposób zapomnieć. Ta do takich należy – mówi dziś po 12 latach mec. Wiesław Honorowicz, adwokat Roberta. Przyznaje on, że sprawa była trudna, bo ze względu na zainteresowanie mediów i opinii społecznej wyrok zapadł tak naprawdę przed wyrokiem. – Mojemu klientowi groziło dożywocie, sąd skazał go na 25 lat, a więc odbywa karę więzienia z perspektywą możliwości kontynuowania normalnego życia. Może niefortunnie nazywać to sukcesem, ale jednak tak wtedy to odbieraliśmy. Pamiętam, że Robert poczuł ulgę, kiedy usłyszał swój wyrok.
Mec. Honorowicz dodaje, że sąd wziął pod uwagę fakt, iż przyznał się on do morderstwa i współpracował z prokuraturą. Dlaczego Robert popełnił zbrodnię? – Niewątpliwie wpływ na jego życiową postawę miał brak prawidłowego wychowania – mówi adwokat.
Lucyna Skrzyczek-Knopek, prokurator, która prowadziła to śledztwo, do dziś pamięta szczegóły tamtej sprawy. – Są przestępstwa, których motyw jesteśmy w stanie zrozumieć, pojąć, jak np. zabójstwo dla pieniędzy czy z zazdrości. Tu motyw – złożenie kogoś w ofierze – był dla mnie najbardziej niezrozumiały i irracjonalny – mówi dziś. Przyznaje, że najtrudniej było jej wnosić o dożywocie, ale też usłyszeć, że taki wyrok zapadł. – Choć nawet dziś wiem, że to był słuszny i sprawiedliwy werdykt – podkreśla. Dlaczego prokuratura żądała dla obu dożywocia?
– Choć postawy sprawców po zabójstwie były skrajnie różne, uznaliśmy, że dla obu będziemy żądać dożywocia, by nie powodować odczucia, że wartościujemy czyjąś śmierć – przyznaje prok. Skrzyczek-Knopek.
Robert od 12 lat siedzi w Zakładzie Karnym w Strzelcach Opolskich nr 1. Wyjdzie w 2024 r., po 25 latach. Będzie miał wtedy 44 lata. Ale już za dwa lata będzie mógł starać się o przedterminowe zwolnienie. Od kilku lat pracuje w Przedsiębiorstwie Produkcji Obuwia na terenie więzienia. Ma dobrą opinię.
Obaj konsekwentnie od samego początku nie życzą sobie kontaktów z dziennikarzami. Na pytanie, jak przebiega proces resocjalizacyjny, ppłk Adrian Czok, zastępca dyrektora zakładu w Strzelcach, nie może odpowiedzieć. – Osoba ta nie wyraziła zgody na udostępnienie informacji o sobie – mówi.
Tomasz Suszyna siedzi w areszcie śledczym w Gliwicach. Przez pierwsze lata miał status „niebezpieczny”. Nie pracuje, ale bierze udział w systemie programowanego oddziaływania, które ma służyć podtrzymywaniu relacji, np. uczestniczy w spotkaniach z matką, które odbywają się w areszcie. O przedterminowe wyjście może starać się po 25 latach.
Anka, której nie był w stanie zabić Robert na polecenie Tomasza, urodziła syna. Na prośbę Tomasza dała mu imię Adam. Ma on dziś 11 lat.
Izabela Kacprzak