W Norwegii chcieli odebrać im dzieci, więc uciekli do Polski. Takich jak oni jest więcej
• Natasha i Erik Olsen Myra ukrywają się w Polsce wraz z dwójką swoich dzieci
• Para ucieka przed norweskim Urzędem Ochrony Praw Dziecka, żeby nie stracić córek
• Urzędnicy odebrali dziewczynki, bo u ich matki 11 lat temu zdiagnozowano "niesprecyzowany niedorozwój psychiczny"
• To nie pierwszy przypadek, gdy cudzoziemcy, uciekając przed rodzimymi urzędami, za cel obierają Polskę
• Pomorski: To biznes. W Niemczech za zabrane dziecko płaci się nawet 25 tys. euro miesięcznie
24-letnia Natasha Olsen Myra i młodszy o trzy lata Erik Olsen Myra zdobyli się na desperacki krok. Para w świetle prawa dopuściła się przestępstwa i jest ścigana przez funkcjonariuszy Interpolu. Młodzi Norwegowie są poszukiwani międzynarodowym listem gończym za uprowadzenie... własnych dzieci.
Odebrali dzieci przez... bałagan?
W październiku 2015 roku, tuż po tym, jak Natasha urodziła bliźnięta, nieoczekiwanie w norweskim szpitalu w gminie Stange zjawili się urzędnicy Barnevernet (Urzędu Ochrony Praw Dziecka), którzy odebrali dzieci zdezorientowanej matce. Zabrali je zaledwie kilka godzin po porodzie.
Państwo Olsen Myra o przyczynach tej decyzji dowiedzieli się dopiero po fakcie. Jak się okazało, zaważył na niej rzekomy niedorozwój umysłowy Natashy, który - jak uznano - miał uniemożliwiać jej prawidłowe zajmowanie się córkami. Kobieta nie była nawet świadoma wystawienia jej takiej diagnozy.
11 lat temu, gdy Natasha miała 13 lat, została zbadana przez lekarza, który miał wystawić opinię na temat jej zdrowia. Była ona potrzebna do uzyskania świadczenia socjalnego, o które ubiegali się jej bliscy. Jak podaje portal scanpress.net, u dziewczyny stwierdzono "niesprecyzowany niedorozwój psychiczny wraz ze znacznymi problemami z zachowaniem", zaznaczając przy tym, że "testy zdolności umysłowych mieszczą się zdecydowanie w granicach norm". "Posłużyłem się wymienioną diagnozą na podstawie przypuszczenia i odniesionego wrażenia, w celu wyjaśnienia, jakiego rodzaju pomocy Natasha potrzebuje" - ocenił lekarz.
Jedną z przyczyn wystawienia Natashy takiej diagnozy miał być... bałagan w jej pokoju.
Dramatyczna decyzja
Walka pary o odzyskanie dzieci trwa od października. Matka bliźniaczek przeszła dwa nowe testy psychologiczne, które potwierdziły, że nie cierpi na niedorozwój psychiczny. Gdy o sprawie zaczęły donosić media, Barnevernet zdecydował się umożliwić rodzicom ograniczony kontakt z dziećmi. Córki pary przebywały w rodzinie zastępczej, ale Natasha i Erik mogli widywać je w specjalnym ośrodku. Sytuacja ta miała trwać dwa miesiące. Pod koniec czerwca urzędnicy zobowiązani byli ponownie ocenić, czy para jest zdolna opiekować się dziećmi. Jednocześnie Natasha, jej partner, a także matka zastępcza musieli uczestniczyć w szkoleniu, które pozwoliłoby im rozwinąć rodzicielskie umiejętności.
Wydawać się mogło, że wszystko zmierzało ku korzystnemu dla państwa Olsen Myra końcowi. Pozwalano im spędzać z córkami coraz więcej czasu. Jednak niecały miesiąc przed wydaniem przez Barnevernet ostatecznej decyzji o odebraniu lub pozostawieniu parze praw do opieki nad dziećmi, rodzice otrzymali sygnały, że opinia urzędu może być negatywna. Nie czekając, para zdecydowała się uciec z córkami do Polski.
Według norweskiej policji, rodzina została zlokalizowana w małej miejscowości na terenie naszego kraju. Funkcjonariusze apelują do pary o zgłoszenie się. - W Polsce czujemy się bezpieczni, bo tu rodzice biologiczni są wartością - mówią Norwegowie, do których dotarli dziennikarze Polsat News.
8 lipca Natasha i Erik pojawili się w Warszawie. Para wzięła udział w proteście uczestników "Marszu Wolności Bezbronnych", domagając się uwolnienia dzieci odebranych rodzinom przez Barnevernet. Pikietujący apelowali o pomoc do polityków, którzy przybyli do stolicy na szczyt NATO.
Polska pomoże Norwegom?
Gdy o sprawie zrobiło się głośno w polskich mediach, wielu użytkowników internetowych portali społecznościowych manifestowało swoje poparcie dla ściganych przez Interpol młodych rodziców. Pojawiły się też apele do polskich władz o przyznanie uciekinierom azylu i polskiego obywatelstwa. Pytane o taką możliwość polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie udziela jednak jednoznacznej odpowiedzi.
- Z uwagi na dobro rodziny nie jesteśmy upoważnieni do przekazania bardziej szczegółowych informacji - ucina w rozmowie z Wirtualną Polską przedstawiciel Biura Prasowego Rzecznika Ministerstwa Spraw Zagranicznych. - Należy pamiętać, że Norwegia należy do Europejskiego Obszaru Gospodarki, stąd jej obywatele, tak jak i obywatele polscy, mają swobodę podróżowania i wyboru miejsca zamieszkania na terenie obu krajów - dodaje i po dalsze informacje odsyła do Urzędu do Spraw Cudzoziemców.
- Państwo Olsen Myra nie kontaktowali się z Urzędem do Spraw Cudzoziemców, nie złożyli tym samym wniosków o udzielenie im statusu uchodźcy czy azylu w Polsce - mówi nam Jakub Dudziak, rzecznik UdSC. - Jednocześnie chciałbym zaznaczyć, że organem przyjmującym wnioski o ochronę międzynarodową jest Straż Graniczna. Jeżeli UdSC otrzyma w tej sprawie informacje czy dokumenty od cudzoziemców, zostaną one właściwie rozpatrzone i przeanalizowane - dodaje i podkreśla, że nigdy wcześniej UdSC nie miał do czynienia z podobnym przypadkiem.
Mimo medialnej burzy, która rozpętała się po nagłośnieniu kontrowersyjnej interwencji, Barnevernet milczy. Norweski urząd jest bowiem zobowiązany do zachowania tajemnicy służbowej i nie zabiera publicznie głosu w tej sprawie.
"Polowanie" na krewną gwiazdy
Historia Natashy i Erika nie jest wyjątkiem. W 2014 roku schronienia w Polsce szukała 14-letnia Alisha Stewart, krewna sławnego piosenkarza Roda Stewarta. Młoda Niemka z amerykańskim obywatelstwem wyjechała do Polski wraz z mamą i babcią tuż po tym, jak uciekła z ośrodka Jugendamtu (niemiecko-austriackiego odpowiednika Barnevernetu), gdzie przebywała 9 miesięcy. Trafiła tam, bo przez cztery dni opuszczała zajęcia w szkole, a usprawiedliwienie, które dostarczyła, zostało uznane za sfałszowane.
Pobyt w ośrodku był dla nastolatki traumatycznym przeżyciem. Bezsilna wobec urzędniczej machiny dziewczynka próbowała nawet podciąć sobie żyły.
W Polsce rodzinie Alishy pomógł Wojciech Pomorski, prezes Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji w Niemczech, którego osobiście dotknęła działalność niemieckich urzędników, i który od ponad dekady walczy o prawo do kontaktu z własnymi córkami. Jak sam mówi, pomógł ulokować w Polsce już około 400 dzieci, które inaczej trafiłyby w ręce urzędników.
Ostatecznie Alishę namierzono we wsi koło Bytomia, siłą odebrano matce i umieszczono w pogotowiu opiekuńczym, gdzie miała czekać, aż przyjadą po nią urzędnicy Jugendamtu.
- Po raz pierwszy stanęliśmy w obronie Stewartów, gdy razem z byłą minister Anną Fotygą przegoniliśmy niemieckich urzędników, którzy chcieli zabrać dziewczynkę - wspomina Pomorski. - Udało mi się wtedy ukryć dziecko, jednak policja znów je znalazła. Tym razem Jugendamt tryumfował. Niemieccy urzędnicy przyjechali tutaj, na teren naszego kraju i zabrali dziecko. To wszystko musiało bardzo doświadczyć Alishę, która miała już za sobą traumatyczne przejścia. Będąc w niemieckim ośrodku, była świadkiem, jak jej koleżanka zabiła się, wyskakując z balkonu. Ta dziewczynka powinna być chroniona, a oni urządzili na nią polowanie - komentuje Pomorski.
Co stało się z Alishą? - Ta sprawa nie miała szczęśliwego zakończenia - mówi prawnik. - Pani sędzia Małgorzata Chwal-Iskierska, która nigdy nawet nie widziała dziewczynki, wydała ją niemieckim władzom. Alisha wylądowała w ośrodku, a jej matka w więzieniu, bo przecież, w świetle tamtejszego prawa, popełniła przestępstwo, uciekając z córką. Mnie samego skazano w związku z tą sprawą na kilka tysięcy złotych kary, bo powiedziałem pani sędzi wprost, że nie ma uczuć i ośmieliłem się wypomnieć jej komunistyczną przeszłość. Zamierzam jednak odwołać się od tego wyroku - dodaje.
Pomorski pomagał też innej niemieckiej rodzinie. W 2013 roku państwo Schandorff uciekli do Polski po tym, jak Jugendamt odebrał im prawa do opieki nad 13-letnią córką, Antonyą. Doszło do tego na podstawie fałszywych - zdaniem rodziców - oskarżeń o to, że źle zajmują się dzieckiem. Dziewczynka miała też zbyt często opuszczać lekcje. Życie nastolatki w placówce opiekuńczej, która miała stać się jej nowym domem, nie było łatwe. Według jej relacji, kontakty z krewnymi były tam surowo zabronione, a ją samą poddawano ciągłym, uciążliwym kontrolom. Uciekła z ośrodka i wróciła do domu. To wtedy jej rodzice - Axel i Dorothe Schandorff - zdecydowali, że przed urzędnikami ukryją się w Polsce. Ich historia zakończyła się szczęśliwie. Rodzinie udało się wygrać z Jugendamtem na drodze sądowej. Wrócili do Niemiec, zmienili miejsce zamieszkania, ale co najważniejsze - są razem.
Waszczykowski "będzie odważny"?
Poproszony o komentarz w sprawie ukrywających się w Polsce Natashy i Erika Olsen-Myra, Wojciech Pomorski przypomina w rozmowie z Wirtualną Polską, że Norwegia nie jest w Unii Europejskiej, więc rodzina może złożyć w Polsce wniosek o azyl.
- Myślę, że po ostatniej zmianie władzy w naszym kraju mają na to duże szanse. Nie wiem, na ile minister Waszczykowski będzie odważny, bo taka sprawa byłaby precedensem, jednak mam nadzieję, że MSZ stanie na wysokości zadania. W przeszłości próbowałem już pomóc austriackiej rodzinie prześladowanej przez Jugendamt, która szukała schronienia w naszym kraju, ale wtedy funkcjonował rząd koalicji PO-PSL, który o takich sprawach w ogóle nie chciał rozmawiać - komentuje prawnik.
Pomorski sugeruje jednak, że młodzi Norwegowie mogli niepotrzebnie dać ponieść się emocjom i nie do końca przemyśleć swoją ucieczkę. Jak twierdzi, działali pod presją czasu. - Powinni zachowywać się ostrożniej, nie wychylać się, spędzić tu rok, po cichu, bez rozgłosu, żeby dzieci się zaaklimatyzowały. Wówczas mogliby się powołać na fragment Konwencji Haskiej dotyczący uprowadzenia dziecka. - ocenia. - Ale rozumiem, że towarzyszyły im ogromne emocje. Sam sposób załatwienia sprawy przez norweskich urzędników jest skandaliczny. Odebranie dzieci matce tuż po porodzie jest nieludzkie. Znam parę z Niemiec, których dziecko również miało zostać zabrane zaraz po urodzeniu, jednak jeszcze przed rozwiązaniem ewakuowaliśmy ich i maluch przyszedł na świat w Rzeszowie. Do teraz przebywają w Polsce. To pierwsze niemieckie dziecko, które dzięki naszej pomocy uniknęło rozdzielenia z rodziną i znalazło schronienie w naszym kraju - dodaje Pomorski.
Odbieranie dzieci to biznes?
Jak Pomorski ocenia działania zagranicznych urzędów odbierających dzieci rodzicom? - Dla mnie to zwykła gałąź przemysłu, wytworzona, żeby przynieść korzyść nieudacznikom i kumplom. Dzieci przekazywane są z rąk do rąk po prostu dla zysku, niczym towar. Tam płyną ogromne strumienie pieniędzy - mówi. - W Niemczech za zabrane dziecko płaci się opiekunom zastępczym średnio 7 tys. euro, a czasem nawet 25 tys. euro miesięcznie. Podejrzewam, że w Norwegii te sumy mogą być nawet większe. To zwykły biznes - komentuje. Zwraca też uwagę na fakt, że dzieci, nad którymi opiekę przejął Jugendamt, często wychowywane są w niesprzyjających ich rozwojowi warunkach.
- Kiedyś o pomoc zwróciła się do mnie kobieta z Tarnowskich Gór. Była w potwornym stanie, okropnie zestresowana, nie mogła jeść i ciągle wymiotowała. Wszystko dlatego, że od kilku dni nie widziała swojego dziecka, które zostało jej odebrane przez niemieckich urzędników - wspomina Pomorski. - Odzyskaliśmy dziecko, bo to, co zrobiono, było karalne. Matce dano do podpisu jakieś dokumenty, nie zapewniając jej nawet tłumacza. Jugendamt przestraszył się konsekwencji prawnych i niechętnie przystał na nasze żądanie. Jednak to, co widziałem w tym ośrodku, bardzo mnie poruszyło. Jak tylko przekroczyłem próg, te spragnione ciepła i zwykłych ludzkich emocji urwisy po prostu się na mnie rzuciły. Jeden wziął mnie za rękę, drugi przytulił, trzeci chciał "na barana". Te dzieci są trzymane jak króliki w klatce, bez cienia czułości - komentuje prawnik.
Jaki będzie dalszy los ukrywających się w Polsce Norwegów? Prawdopodobnie dowiemy się wkrótce. Biorąc pod uwagę niezwykłą skuteczność zagranicznych urzędów ds. dzieci, miejsce ich pobytu zostanie niebawem odkryte.