W MON liczyli na dymisję Mattisa. Będą jeszcze żałować
Generał Mattis, ostatni "dorosły" w administracji Trumpa, odchodzi w proteście. Przez rządzących w Polsce szef Pentagonu był widziany jako hamulcowy "Fortu Trump". Ale jego dymisja nie jest dobrą wiadomością ani dla Polski, ani jakimkolwiek kraju NATO. Pozostawia w ten sposób sojuszników zdanych na łasce szaleńca w Białym Domu
21.12.2018 | aktual.: 21.12.2018 15:23
Jeszcze w październiku pisałem o tym, że decydenci w Ministerstwie Obrony Narodowej po cichu kibicują odwołaniu amerykańskiego sekretarza obrony Jamesa Mattisa. W czwartkowy wieczór ich życzenie się spełniło. Mattis ogłosił swoją rezygnację i odejdzie z administracji w lutym przyszłego roku. Nie powinien to być jednak dla nas powód do radości.
Aby zrozumieć dlaczego, wystarczy przeczytać trzy kluczowe fragmenty z listu, który opublikował emerytowany generał marines.
"Jednym z moich głównych przekonań, których zawsze się trzymałem, jest to, że nasza siła jako państwa jest nierozłącznie związana z siłą naszego unikalnego i wszechstronnego systemu sojuszy i partnerstw. Choć USA pozostają nieodzownym krajem wolnego świata, nie możemy chronić naszych interesów, ani pełnić tej roli skutecznie bez utrzymywania silnych sojuszy i okazywania szacunku sojusznikom (...) Podobnie, wierzę, że musimy być stanowczy i jednoznaczni w podejściu do krajów, których strategiczne interesy są w coraz większym napięciu z naszymi. Jest oczywiste, że Chiny i Rosja chcą kształtować świat zgodny ze swoim autorytarnym modelem (...) kosztem ich sąsiadów, Ameryki i naszych sojuszników.(...)
Ponieważ ma pan prawo do sekretarza obrony, którego poglądy lepiej pasują do pana własnych na te i inne tematy, sądzę, że czynię słusznie rezygnując ze stanowiska".
Przekładając to z dyplomatycznego na polski, Mattis zrezygnował, bo prezydent nie wierzy w sojusze, w okazywanie szacunku sojusznikom i stanowcze sprzeciwianie się zakusom Rosji i Chin.
Przeczytaj również: Fort Trump. MON liczy na dysmisję Mattisa
Emancypacja Trumpa
List powinien szokować, mimo że oczywiście zawarte w nim przesłanie nie jest to niczym nowym. To, że Trump nie wierzy w sens NATO i imponują mu imperialni dyktatorzy z Putinem na czele, było absolutnie jasne jeszcze podczas kampanii wyborczej. Niepokoić może to, że stwierdza to wprost i pod nazwiskiem jeden z najważniejszych ludzi w administracji. Przerażać zaś to, że po odejściu Mattisa nie będzie nikogo, kto powstrzymywałby te tendencje.
Mattis był ostatnim z pozostałych "generałów Trumpa", ostatnim "dorosłym", który starał się - często za cenę poniżających kompromisów - powstrzymywać najbardziej destrukcyjne pomysły Trumpa, np. te wobec NATO, czy plany zbombardowanai Korei Północnej. Problem w tym, że po dwóch latach rządów i po wyzwoleniu się od wpływów poważnych ludzi w Białym Domu, prezydent uważa, że jest w stanie sam kierować polityką zagraniczną i podejmować decyzje nie słuchając ludzi, którzy się na tym znają. I nie przeszkadza mu w tym własna ignorancja poparta przez niechęć do czytania i zagłębiania się w szczegóły. Dobitnie o tym świadczyła jego decyzja o wycofaniu żołnierzy z Syrii. Decyzja piramidalnie głupia, podjęta nagle, na Twitterze, bez konsultacji z generałami i w najbardziej okrutny sposób zostawiająca na lodzie kurdyjskich sojuszników USA w Syrii.
Przeczytaj również: "Wściekły pies" szefem Pentagonu. Twardziel, który zaimponował Trumpowi
Zaczyna się jazda bez trzymanki
Dymisja Mattisa - ogłoszona dzień po oświadczeniu Trumpa ws. Syrii - jest kapitulacją obozu poważnych ludzi oraz symbolicznym momentem emancypacji prezydenta. Owszem, można się spodziewać, że jego administracja w sprawach codziennych, którymi Trump się nie interesuje, nadal będzie nadawać ton polityce np. wobec sojuszników. Ale jeśli chodzi o duże, kluczowe decyzje, tu wszyscy będziemy zdani na łaskę szaleńca w Białym Domu.
Nie jest to zbyt wesoła perspektywa - nawet dla Polski, którą z jakichś powodów Trump zdaje się lubić. Jego sympatie - może poza sympatią dla Władimira Putina - są jednak dość chybotliwe. Więc jeśli był w stanie wycofać wojska z Syrii za pomocą tweeta, to w podobny sposób może pewnego dnia ogłosić wycofanie się z NATO, czy przynajmniej wycofanie amerykańskich wojsk z Europy. W końcu w oczach Trumpa wszyscy tu w Europie jesteśmy niewdzięcznymi utrzymankami wiszącymi Ameryce grubą forsę.
Można się zresztą spodziewać, że tendencja do podejmowania takich decyzji będzie się tylko wzmagać, wraz z tym, jak zagęszcza się sieć kryminalnych zarzutów i podejrzeń wobec Trumpa i jego ludzi. Już niedługo powinien ukazać się raport końcowy ze śledztwa w sprawie rosyjskich powiązań jego kampanii. Będzie to dzień, którego z niecierpliwością wyczekują przeciwnicy Trumpa w Ameryce, ale którego my możemy się obawiać. Tym bardziej, że będzie to wspaniała okazja dla przeciwników Ameryki, aby poważnie przetestować prezydenta.
Dzwonek alarmowy dla Polski
Patrząc z tej perspektywy, polskie obiekcje wobec Mattisa - opierające się na tym, że sekretarz obrony nie był największym fanem "Fortu Trump" - wydają się naprawdę mało znaczące. Następcą generała marines będzie zapewne ktoś o znacznie mniej ugruntowanej pozycji i bardziej przychylny wobec trumpowskiej wizji świata (mówi się np. o młodym senatorze Tomie Cottonie z Alabamy). I owszem, jest szansa, że okaże się większym entuzjastą pomysłu stałej bazy. Pytanie brzmi tylko: czy będzie to tego warte?
Odpowiedź brzmi: oczywiście nie. Podobnie jak nie warto opierać naszej polityki wyłącznie na osobistych relacjach z Trumpem (który prędzej czy później odejdzie w niesławie) i szerzej - wyłącznie na sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. W przeciwnym wypadku, możemy wyjść na tym tak, jak Kurdowie w Syrii: pozostawieni na pastwę silniejszych, zdradzeni za pomocą tweeta.
Przeczytaj również: USA wycofują się z Syrii. Rosjanie i Irańczycy, a nawet dżihadyści, mogą się cieszyć
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl