PolskaW Londynie zapanuje "porządek"?

W Londynie zapanuje "porządek"?

Wielka Brytania to kraj "dwóch narodów, które nie mają ze sobą kontaktu i nie czują do siebie sympatii, które nie wiedzą o swoich zwyczajach, uczuciach ani myślach - tak jakby zamieszkiwały osobne strefy albo żyły na innych planetach; to biedni i bogaci" - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Michał Sutowski.

10.08.2011 | aktual.: 10.08.2011 10:41

Tego nie napisał Karol Marks ani nawet żaden poczciwiec z Partii Pracy. To słowa XIX-wiecznego premiera Benjamina Disraelego, najwybitniejszego brytyjskiego konserwatysty i prekursora idei Jednego Narodu, który rozumiał, że nadmierne nierówności mogą największą choćby potęgę doprowadzić na skraj katastrofy. Nic z tego nie rozumie natomiast David Cameron.

O co chodzi? Oczywiście o Londyn i zamieszki, największe od czasu słynnych rozruchów w Brixton w 1981, które proroczo przepowiedział m.in. zespół The Clash. Choć akurat do dzisiejszych wydarzeń bardziej pasują słowa innego jego utworu - "London's burning". Kilka osiedli brytyjskiej stolicy faktycznie płonie - i nie są to wyłącznie znane z francuskich przedmieść kontenery na śmieci czy samochody, ale także kioski, sklepy i całe budynki. Do wczoraj wiadomo było o co najmniej jednej ofierze śmiertelnej. Grupy (nieraz bardzo) młodych ludzi plądrują i demolują wszystko, co jakkolwiek kojarzy się z "normalnym" społeczeństwem, ale także z konsumpcją. Czyli z dwoma zjawiskami, z którymi sami mają stosunkowo niewiele wspólnego, bo i ze świata konsumpcji i z normalnych więzi społecznych już dawno zostali wykluczeni.

Żeby było jasne - burdy w Tottenham i kilku innych okolicach to nie początek żadnej społecznej rewolucji, a młodzi rabusie i podpalacze to nie żadna polityczna awangarda wykluczonych. Najbardziej poszkodowani są ich sąsiedzi - zazwyczaj o niewiele lepszym statusie, stale zagrożeni spadkiem do podklasy drobni przedsiębiorcy, pracownicy usług albo wręcz wieloletni bezrobotni. Zamieszki niszczą i tak podupadłą infrastrukturę, nie wspominając o tym, że młodzi mieszkańcy przedmieść już niemal wszystkim "przyzwoitym obywatelom" kojarzyć się będą z hordą wandali.

Problem nie polega więc na tym, że premier Cameron zapowiedział zwiększenie sił policyjnych w Londynie - ponoć do 16 tysięcy ludzi. Problem polega na tym, że jego horyzont problemu na tym się wyczerpuje. No chyba, że dodatkowe kompanie policji nie wystarczą, wówczas Wielka Brytania stoczy wielką debatę - użyć gazu, armatek wodnych i plastikowych kul - czy nie użyć. Jastrzębie zażądają godziny policyjnej, a gołębie - udziału większej ilości pracowników socjalnych. Lider Torysów wyraził współczucie mieszkańcom demolowanych dzielnic, wyraził solidarność z przestraszonymi rodzinami i właścicielami zniszczonych posesji. Stanowczo potępił "akty kryminalne" i zapowiedział przywrócenie porządku, zwrócił się nawet do samych wandali: "rujnujecie nie tylko życie innych ludzi i waszych społeczności, ale także swoje własne". Czytaj: pójdziecie wszyscy siedzieć.

W ferworze zbiorowej licytacji potępienia, David Cameron nie wspomniał o tzw. kontekście. Coraz więcej rodzin, którym premier tak współczuje, ma duże szanse, że ich dzieci trafią do gangu - średnia wieku nieletnich przestępców systematycznie spada. Dramatycznie rośnie liczba nie tyle nawet bezrobotnych, co "pracujących ubogich", którym z trudem wystarcza pieniędzy na przeżycie; brak stałego zajęcia nie pozwala na sensowne planowanie życia. Pracodawcy uważnie śledzą rejestry skazanych - młody człowiek ukarany nawet za drobne przestępstwo nie ma wielkich szans na zatrudnienie. Ambitniejsi z gorszych dzielnic nie mają też wielkich szans na studia - zwłaszcza po podwyżkach czesnego i drastycznym ograniczeniu pomocy socjalnej dla studentów.

Lokalne programy społeczne, choć wykazały swą przydatność w integracji wykluczonych, są systematycznie likwidowane, oczywiście w ramach ogólnej "konsolidacji" budżetów i solidarności biednych z londyńskim City. Choć rasizm - zwłaszcza policji - nie jest już tak dojmujący, jak w na początku lat 80. (kiedy to stał się przyczyną m.in. głośnych rozruchów w Brixton), "czarnymi" wciąż mało kto się przejmuje - kiedy czarne dzieci zabijają inne czarne dzieci, jakoś mało to kogo w debacie publicznej obchodzi.

Masowa i trwała bieda oraz wykluczenie to bardzo często źródło przemocy - choć nie dlatego nastoletni wandal plądruje sklep, że go nie stać na plazmowy telewizor. Społeczeństwo skrajnych nierówności i niskiej mobilności hurtowo po prostu produkuje tych, którzy w instytucjach szkoły i normalnego rynku pracy nie mają czego szukać - więc zaczynają szukać gdzie indziej. Jeśli problem przedmieść sprowadzić wyłącznie do jego kryminalnego aspektu, a głosy o potrzebie szukania jego społecznych źródeł = do „frontu obrony przestępców” – porządek zapewne zapanuje. Przynajmniej poza murami getta.

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (48)