Uwięzieni z wyboru - dla nich nie ma innej drogi. Chyba, że śmierć© East News | Heline Vanbeselaere

Uwięzieni z wyboru - dla nich nie ma innej drogi. Chyba, że śmierć

Dawid Góra

Na początku zabierają im wszystko. Dotychczasowe życie, wolność, kontakt z bliskimi. Dają tylko jedno – nadzieję.

Potwierdzając policjantowi swoją tożsamość, już przeczuwał, że stało się coś strasznego. W myślach powtarzał sobie: "Jestem twardy, przetrwam".

Pomylił się. Ponad siły było przygotowanie formalności związanych z pogrzebem żony, przetrwanie śledztwa związanego z jej wypadkiem i tłumaczenie dzieciom, co się stało.

Pojawiły się stany lękowe i depresja. Lekarz z przychodni przepisał mu silnie uzależniające leki. Zadziałały błyskawicznie. Zaczął wierzyć, że wszystko się ułoży. Wiedział, że psychotropy można zażywać tylko przez trzy tygodnie. Nie myślał o tym. Liczyło się tylko to, co tu i teraz.

Zlekceważył ostrzeżenia lekarza. Zażywał leki przez rok, ale było coraz gorzej. Wreszcie powróciły stany lękowe.

O wizycie u innego psychiatry postanowił w nocy, kiedy obudził się nad ranem po raz trzeci w ciągu paru godzin. Lekarz szybko postawił diagnozę. Depresja i stany lękowe są niewyleczone, a do tego doszło uzależnienie - tak jakby ćpał od roku. Dzień w dzień.

Paweł miał wtedy 35 lat. Ponad drugie tyle przed sobą. Przede wszystkim miał jednak dzieci. To głównie dla nich zdecydował o ostatecznym rozwiązaniu - zgłosił się na Oddziału Rehabilitacji dla Uzależnionych od Substancji Psychoaktywnych ze Współistniejącymi Zaburzeniami Psychicznymi.

Pod tym adresem znajdują drugie życie

Kobierzyn, południowo-zachodnia część Krakowa. Wjazdu na teren Szpitala Klinicznego im. Babińskiego broni szlaban. Za nim ogromny park, w nim zabytkowe budynki. Spokój. Słychać przyciszone rozmowy i szum drzew.

Zza okien budynku 7B nikt nie wygląda. Rzadko ktoś pojawia się w drzwiach. Zresztą, aby wejść trzeba mieć klucz lub zadzwonić - nikt nieuprawiony nie może znaleźć się wewnątrz.

Obraz
© WP.PL / "Ogromny park, w nim zabytkowe budynki. Spokój. Słychać przyciszone rozmowy i szum drzew". (fot. Dawid Góra) | Dawid Góra

Ordynator przyjmuje w niewielkim pomieszczeniu na piętrze. Nie ma na sobie lekarskiego kitla.

- Pacjent trafia do nas na okrągły rok. Dwa do trzech tygodni przebywa w zamknięciu, nie ma możliwości wychodzenia. Potem przez ok. trzy miesiące ma prawo wychodzić pod opieką personelu na góra godzinę dziennie. Następnie może starać się o dłuższe przepustki. W ten sposób odcinamy go od wpływu środowiska, z którego przyszedł, a które chce go zagarnąć – tłumaczy ordynator Marek Sikorski.

Pacjentów z 7B los doświadczył podwójnie. Nie dość, że są uzależnieni od alkoholu, leków, narkotyków, to jeszcze borykają się z chorobami psychicznymi. Schizofrenia, psychozy, ciężkie nerwice, zaburzenia nastroju to często skutek wieloletniego sięgania po narkotyki, także marihuanę. Bywa też odwrotnie – uzależnienie jest skutkiem zaburzenia psychicznego drążącego umysł chorego.

- Nasi pacjenci nie mają kontroli nad własnym życiem. My przygotowujemy ich do takiego stanu, aby mogli samodzielnie obserwować chorobę i zapobiegać jej nawrotom. Wszyscy, którzy opuścili oddział, leczą się nadal. Najtrudniej jest tym, którzy nie mają wsparcia z zewnątrz. Nie mają rodziny, domu. Przez 12 miesięcy są wykluczeni z życia, a przecież wcześniej też tego życia nie mieli, bo na pierwszym miejscu stawiali przyjmowaną substancję – wyjaśnia psychoterapeutka Karolina Załęga.

Na oddziale leczą się pacjenci od 18. do 73. roku życia. Wszyscy z własnej woli godzą się na regulaminowe ograniczenia. Jeśli zechcą przerwać leczenie i wyjść, personel nie może im tego zabronić. Niemal zawsze wracają wówczas do nałogu.

- Praca tutaj związana jest z wnikaniem w życie chorych i niesieniem razem z nimi ich ciężaru. Nie każdy to udźwignie – mówi Sikorski. Wcześniej pracował na oddziale pulmonologicznym dla osób chorujących psychicznie. – Tam zobaczyłem, jak wielka jest siła uzależnienia. Dlatego nie wahałem się, kiedy dyrekcja szpitala powierzyła mi zorganizowania pierwszego w Małopolsce oddziału tzw. podwójnych diagnoz.

Kadrę zbierał od podstaw. Zwracał uwagę m.in. na kreatywność, gotowość podjęcia wysiłku związanego z leczeniem, doświadczenia długoterminowego kontaktu terapeutycznego z uzależnionymi.

- Każdy z nas ma doświadczenie w pracy z uzależnionymi, ale nasz oddział jest pionierski w tej części Polski. Sami musieliśmy opracować system. Wcześniej byłam współtwórczynią ośrodka dla bezdomnych, którzy opuszczali zakłady karne. Nie ma mowy o odsunięciu pracy na dalszy plan. Tworzymy model pacjenta wewnątrz siebie, musimy wyobrazić sobie, co czuje w danej sytuacji – ciągnie psychoterapeutka.

Efekt jest taki, że kiedy w innej części Polski lekarz trafia na pacjenta z wyjątkowym natężeniem problemów psychicznych i uzależnienia, często kieruje go do Krakowa. A przecież oddział powstał zaledwie trzy lata temu.

Supermani giną

Wyobraź sobie, że masz wrażenie, że na ulicy ktoś ciągle cię obserwuje. Jesteś zagrożony. W głowie pojawiają się głosy - szatana, bliskich, sam nie wiesz kogo. To, co mówią bliscy, czy lekarze, nie ma żadnego znaczenia. Mimo ciężkich objawów, nie dopuszczasz do umysłu słowa: psychoza.

Obraz
© WP.PL / "Pacjent trafia do nas na okrągły rok. Dwa do trzech tygodni przebywa w zamknięciu, nie ma możliwości wychodzenia. Potem przez ok. trzy miesiące ma prawo wychodzić pod opieką personelu na góra godzinę dziennie". (fot. Dawid Góra) | Dawid Góra

Nie masz celu w życiu. Nie jesteś w stanie powiedzieć, kim jesteś i dokąd zmierzasz. Masz niską samoocenę, nie lubisz sam siebie. Trudno ci tworzyć bliskie relacje. Nikt nie pokazał ci, jak masz to robić. Rodzice rzadko bywali w domu, a nawet jeśli, to na ogół zajmowali się sobą. Nie możesz zbudować niczego, co by naprawdę cię cieszyło. Praca, związek, czas wolny nie dają ci żadnej przyjemności. Myślałeś, że to depresja, ale leki przeciwdepresyjne nie przynoszą ulgi. W końcu trafiasz do właściwego terapeuty i słyszysz diagnozę: zaburzenia osobowości.

Straszne? To teraz pomyśl, że do któregoś z tych zaburzeń dochodzi obsesyjna myśl o wypiciu kolejnej butelki piwa, szklanki wódki, następnym buchu jointa czy ostatniej, teraz już na pewno, dawki morfiny. Nie potrafisz żyć bez substancji we krwi. Rausz jest twoim sprzymierzeńcem w każdym z podejmowanych zadań. Daje ci przyjemność i niszczy jednocześnie. Powoli tracisz wszystko, co zbudowałeś w swoim życiu. Pracę, pasje, rodzinę, przyjaciół. Oszukujesz się, że jeszcze nie jest za późno, abyś sam sobie poradził.

- W uzależnieniu supermani giną. Każdy narkoman czy alkoholik twierdzi, że ma silną wolę. Powtarza, że jest zaradny zawodowo, życiowo. On sobie nie poradzi?! To nigdy tak nie działa. Siła woli wystarcza na parę miesięcy. Największy gigant będzie pochłonięty przez ocean uzależnienia. Dlatego utworzyliśmy społeczność. Tutaj, za tymi murami. Razem można wybudować tamę, która uchroni nas przed zalaniem – podkreśla ordynator Sikorski.

O twoim życiu decyduje grupa

Wszyscy wstają o siódmej rano. Potem trening higieniczny. – Często nawet pacjenci będący w domach, wśród rodziny, są mocno zaniedbani i muszą na nowo nauczyć się podstawowej higieny – tłumaczy psychoterapeutka Załęga.

O 9.30 rozpoczyna się społeczność terapeutyczna, czyli spotkania wszystkich: pacjentów, terapeutów, pielęgniarek i ordynatora. Wspólnie omawiają wszystko, co dzieje się z pacjentami. To społeczność decyduje o tym, czy ktoś może przejść do kolejnej grupy, tej która może czasowo opuszczać budynek. Grupa może też ukarać. Choćby za niepunktualne przyjmowanie leków można pożegnać się z telefonem czy komputerem na dwa tygodnie.

Przerwa. Zajęcia grupowe trwają, w zależności od dnia, do 12.15 lub 15. Potem jest czas wolny. Ci, którzy mogą, wychodzą na spacer. Inni odbywają treningi samodzielności albo wykonują przydzielone im zadania - starości przygotowują wnioski po spotkaniach, stolikowi sprzątają po obiedzie, a tarasowi porządkują balkon.

Wieczorem odbywa się drugie spotkanie społeczności. O 22 cisza nocna.

– Nikt nie każe im leżeć w łóżku i patrzeć w sufit, jeśli nie mogą spać. Pacjenci mogą poruszać się po oddziale. W każdym momencie uczą się tego, co sprawia im przyjemność i jakie mają pasje. Uzależnienia bowiem zawsze skutkują zawężeniem zainteresowań – zaznacza Załęga.

Mało praw i wiele obowiązków

Przed umieszczeniem na oddziale, pacjent musi podpisać kontrakt obejmujący m.in. pięć praw i 23 obowiązki.

Można wnosić tytoń, ale tylko w opakowaniach z akcyzą. Nie ma mowy o spożywaniu napojów energetycznych, grze w karty i kości. Pacjenci są badani alkomatem oraz na obecność narkotyków. Obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania i filmowania. Surowo zabrania się nawiązywania zależności materialnych i emocjonalnych, które mogłyby mieć niekorzystny wpływ na terapię.

Obraz
© WP.PL | Dawid Góra

To dlatego pacjenci nie mogą wymieniać się kawą, papierosami, tytoniem. Nie mogą pożyczać sobie pieniędzy. Kategorycznie zabrania się używania kosmetyków i środków higienicznych zawierających alkohol. Punkt czwarty mówi o powstrzymywaniu się od jakichkolwiek kontaktów o charakterze intymnym i seksualnym. Kolejny to informacja o konieczności powstrzymywania się od zachowań pro seksualnych takich, jak gesty, komunikaty oraz żarty o podtekście erotycznym.

Jest zupełnie nieistotne, czy pacjent jest uzależniony od alkoholu czy narkotyków. Głód zawsze jest jeden i ten sam – wspólny dla wszystkich substancji.

– Rzeka szukając ujścia rozleje się na ulice albo popłynie dawno nieużywanym łożyskiem. Tak samo narkoman, przy braku narkotyku, będzie szukać zamiennika i zaspokoi swój głód tym, co jest dostępne – alkoholem, tabletką relanium albo kompulsywnym zachowaniem – tłumaczy Sikorski. - Uzależnienie może przejść nawet w zachowania patologiczne, seksualne. Dlatego nie wierzymy, że da się człowieka zmienić tylko w części. Nie wystarczy, że pacjent postanowi tylko przestać brać lub pić. Powinien zmienić całe swoje dotychczasowe nastawienie do życia, nauczyć się szczerego i uczciwego podejścia do siebie oraz innych.

Wystarczy butelka piwa

Elżbieta z pielęgniarką wychodzi przed budynek 7B. Czekała na to kilka tygodni. Oddycha świeżym powietrzem. Pierwszy krok, drugi, dziesiąty. Idzie nieźle, choć spoglądanie na świat trzeźwym wzrokiem, jest dla niej nowością.

Zaczyna coraz mocniej wierzyć w powrót do normalnego życia. Teraz myśli tylko o swoim synu. Ma przyjechać w odwiedziny za kilka dni. Jej skarb. Elżbieta zastanawia się, czy pobyt w szpitalu przez rok, to nie przesada. Czuje się zupełnie zdrowa. Chyba najwyższy czas wrócić do domu. Naprawić wyrządzone szkody. Wreszcie być dobrą mamą.

Zmęczona siada na ławce. Szum drzew i śpiew ptaków działają na nią kojąco. Tak, wszystko musi być dobrze.

Odwraca głowę. Widzi idącego chodnikiem mężczyznę. Jej pewność siebie ulatuje, jak papierosowy dym z ust nieznajomego. Facet trzyma w ręku butelkę piwa.

Elżbieta wstaje z ławki. Nogi same niosą ją na oddział, bo ochota sięgnięcia po alkohol narasta z każdą chwilą. Mówi o tym pielęgniarce. Czuje się nieco bezpieczniej, gdy słyszy dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Do głębokiej ulgi jeszcze daleko - przed oczami ma alkohol. W każdej formie.

Czas na wybór. Na szali stawia miłość do syna i miłość do alkoholu. W głębi siebie zna decyzję. Pijana nie przyda się dziecku.

Chodzi o wewnętrzną motywację

- Uzależniona osoba nie chce pić czy brać, ale choroba ją do tego zmusza. To jak katar podczas grypy. Pociąg do substancji jest piekielnie silny – tłumaczy Załęga.

Są dwie drogi na oddział. Ludzie zgłaszają się ze skierowaniami z zewnątrz lub są kierowani z innych oddziałów krakowskiego szpitala. Na początku przeprowadzana jest kwalifikacja. Przyszli pacjenci muszą mieć m.in. unormowaną sytuację prawną oraz wyleczone przypadłości fizyczne. Lekarze sprawdzają, czy pacjent ma świadomość swojego uzależnienia. Choćby częściowo.

Obraz
© East News | garo

- Chodzi o wewnętrzną motywację do podjęcia leczenia. To bardzo ważne. Pacjenci, których jedyna motywacja płynie z nacisku rodziny, nie są w stanie wystarczająco zaangażować się w leczenie. Najczęściej po krótkim czasie wypisują się na żądanie albo prowokują wypis dyscyplinarny – mówi ordynator.

Na kwalifikację czeka się średnio dwa miesiące, ale stosunkowo często zwalnia się termin i pacjent jest przyjmowany natychmiast po zgłoszeniu. Leczenie odbywa się ze środków NFZ. Pacjenci nie płacą za pobyt na oddziale, leki i terapię.

- Terapia uzależnienia nie polega na szybkiej, magicznej przemianie. Jeśli ma być skuteczna, musi trwać długo. Przychodzą fale silnych głodów, o sile trudnej do wyobrażenia dla osoby nieuzależnionej. Przychodzą momenty zwątpienia w sens i skuteczność terapii. Społeczność terapeutyczna walczy o takich pacjentów i wspiera ich. Daje zrozumienie i ukojenie. Niestety nie wszyscy dają się ratować – zaznacza Sikorski.

Do tej pory ok. 10 proc. osób ukończyło pełny roczny program terapii. Jednak ostatnio, wskutek wzrastającej siły i dojrzałości społeczności terapeutycznej, pacjenci coraz częściej korzystają z pełni programu.

Wizyta z Pomorza i wzrok w podłodze

Do gabinetu ordynatora wchodzą rodzice z 20-letnim Patrykiem. Matka ma czerwone, podkrążone oczy. Ojciec często zerka w podłogę, mówi cicho, czasem się jąka. Patryk wydaje się pewny siebie, patrzy Sikorskiemu prosto w oczy. Milczy. Wyzywająco siada na krześle. Czujnie czeka na przebieg rozmowy.

Zaczyna matka. Przyjechali z Pomorza. Chłopak zaczął brać w wieku 13 lat. Sama do końca nie wie, co przyjmuje. Ale na pewno nie kończy się na trawie. Ojciec mówi coś o kokainie, próbach z jeszcze cięższymi narkotykami. Nie pamięta ich nazw.

Sikorski zadaje Patrykowi krótkie pytania. Chłopak odpowiada zdawkowo – nie jest uzależniony. Nie zostanie tutaj na rok. Nie ma mowy o akceptacji reguł obowiązujących na oddziale. Rodzice sobie wszystko wymyślili, ale dla ich dobra może zostać na kilka dni. No, dobra – dwa tygodnie góra.

Rodzice nie reagują. Ordynator powoli, ale stanowczo tłumaczy, że nie ma mowy o przymusowym leczeniu. Decyzja zależy wyłącznie od pacjenta. Jeśli nie będzie chciał się leczyć – terapia już teraz nie ma sensu.

Sikorski już wielokrotnie był świadkiem tego typu sytuacji. Zrezygnowani rodzice wychodzą. Za nimi chłopak, wyraźnie zadowolony z rozwoju sytuacji.

Patryk, mama z podkrążonymi oczami i patrzący w podłogę ojciec wracają po dwóch miesiącach. Tym razem do Krakowa jechali całą noc. Do gabinetu ordynatora weszli koło południa. W ciągu dwóch miesięcy syn zaczął wynosić rzeczy z domu i sprzedawać je w lombardach albo na aukcjach internetowych. Ciąg do narkotyków staje się silniejszy z każdym tygodniem. 20-latek bywa agresywny. Rodzice czują, że jeśli teraz nie zareagują, życie Patryka może mieć tragiczny finał. Zagrozili mu wyrzuceniem z domu, ale nie chcą, żeby skończył na ulicy.

Sikorski zadaje Patrykowi te same pytania. Odpowiedzi są niemal identyczne, co dwa miesiące temu. Pół godziny i rodzice wychodzą z synem z gabinetu.

To prawie żałoba, jak po utracie bliskiej osoby

W leczeniu uzależnień, nieważne, czy borykamy się dodatkowo z chorobą psychiczną, ważne jest porzucenie myśli o używkach.

- Ludzie nie mogą rozstać się z nadzieją, że kiedyś wrócą do picia czy ćpania. Potrafią założyć, że przestaną na kilka lat, a potem, jak „wyzdrowieją”, będą korzystać z używek pod własną kontrolą. To tak nie działa. Alkoholik nigdy już nie może sięgnąć po alkohol, a narkoman po narkotyk. Kiedy to do nich dochodzi, często wpadają w ciężkie depresje. Odkryli ziemię obiecaną, ale nigdy do niej nie wrócą. To swoista żałoba, jak po utracie bliskiej osoby. Najpierw jest szok, niedowierzanie. Potem silna złość. Na innych i na siebie. Potem głęboki smutek. Następnie przychodzi czas na rozumienie. Czasem nie dowierzają, że dali się u nas zamknąć – relacjonuje Marek Sikorski i szybko dodaje: - Dużo później nie dowierzają, że to dzięki własnej ciężkiej pracy na terapii naprawdę przestali pić czy brać. Zaczynają widzieć radość w swoim trzeźwym życiu.

Paweł wrócił do dzieci. Elżbieta do synka. Nieznane są losy Patryka oraz innych ludzi, którzy nie zdecydowali się na podjęcie leczenia stawiając na pierwszym miejscu narkotyki i alkohol. Imiona pacjentów i niektóre fakty z ich historii zostały zmienione.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)