ŚwiatUSA i Rosja - Romeo i Julia światowej polityki

USA i Rosja - Romeo i Julia światowej polityki

Dzisiejsze stosunki amerykańsko-rosyjskie przypominają historię Romea i Julii. Szczyt w Moskwie ma sprawić, by niespełnieni kochankowie się na końcu nie pozabijali.

USA i Rosja - Romeo i Julia światowej polityki
Źródło zdjęć: © AP | Vladimir Rodionov

06.07.2009 | aktual.: 07.07.2009 16:06

Oficjalnie obie strony deklarują chęć zbliżenia. Był nawet przycisk resetujący wzajemne stosunki. Jednak dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, relacje USA i Rosji są zaplątane w sieć polityki globalnej, której nie da się, ot tak, zresetować.

Romeo z Waszyngtonu i Julia z Moskwy (bądź odwrotnie) są zależni od własnych klanów, powinowatych i krewnych - nawet tych nielubianych. Borys Jelcyn wierzył, że losy świata zależą od jego rozmowy z "przyjacielem Billem". Barack Obama może rozmawiać z Dmitrijem Miedwiediewem godzinami, ale ostateczną decyzję i tak podejmie Władimir Putin.

Miedwiediew - mniej już uległy niż na początku prezydentury - próbuje walczyć o własną strefę wpływów. Wizytę amerykańskiego prezydenta wykorzysta więc pewnie do poszerzenia relacji wewnątrz aparatu władzy. Fotografując się z Obamą, pokaże światu, że to on jednak rządzi Rosją. Premier Putin natomiast będzie chciał wypaść na polityka nowoczesnego, świadomego, że zimna wojna dobiegła końca - na przekór słowom Baracka Obamy. Będzie więc odgrywał rolę dobrego teścia, który potencjalnego zięcia poklepie po ramieniu, ale ukradkiem wrzuci mu muchę do zupy.

W końcu młodzieniec stara się o jego córkę, a to nie byle co! Rosjanie też są przyzwyczajeni do mocarstwowej wizji własnego kraju, odbudowanej i utwierdzanej przez Władimira Putina. Kryzys gospodarczy tę ufność nadszarpnął, momentami zaczynało się robić gorąco. Sukces szczytu w Moskwie (rozumiany jako przeforsowanie rosyjskich postulatów) ma pokazać, że Rosja dalej liczy się w świecie.

Baracka Obamę wiążą bardziej kwestie zewnętrzne niż wewnętrzne. W Ameryce jest akurat dobry czas dla trudnych rozmów: trwa debata o reformie służby zdrowia, przyszłości politycznej Sarah Palin, czy w końcu przygotowanie do pogrzebu Michaela Jacksona. Można więc spokojnie rozmawiać.

Jednak są i kwestie mniej wygodne, jak sprawa tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, ewentualne poszerzenie NATO, Iran i Korea Północna. Gruzja - jako taka - przestała się liczyć, chociaż nie tak dawno dostała kartę o strategicznym partnerstwie - na otarcie łez.

Tarcza antyrakietowa to dla administracji Obamy tylko zbędne wydatki (a mamy kryzys!), a dodatkowo - przeszkoda w porozumieniu z Rosją. Jednak kwestionowane wybory w Iranie nieco tę sytuację zmieniły.

Zielona rewolucja została zduszona przez władze irańskie, być może dlatego, że prezydent USA długo w tej sprawie milczał. Ponoć do użycia ostrych słów skłoniła go w końcu Hillary Clinton. Natychmiast zareagował jednak, gdy w Hondurasie obalono Manuela Zalayę - sojusznika Hugo Chaveza, z którego to krajem USA niedawno odnowiły stosunki dyplomatyczne.

W imię dopiero co reaktywowanych relacji z Wenezuelą, Obama zareagował natychmiast, ostro potępiając odsunięcie Zalayi od władzy. Prawicowi komentatorzy zarzucili prezydentowi, że opowiedział się po tej samej stronie, co Fidel Castro, a wcześniej długo wstrzymywał się z krytyką Ahmadineżada, potępiając w końcu abstrakcyjną "przemoc", a nie samego prezydenta Iranu. lt;br / gt; Całe to zamieszanie zaczęło się - paradoksalnie - od dobrze przyjętego także przez krytyków Obamy kairskiego przemówienia, w którym prezydent USA zadeklarował chęć "nowego początku" w relacjach ze światem muzułmańskim. Nie mieszając się w sprawy Iranu, chciał pokazać, że Ameryka szanuje suwerenność innych państw.

Co więcej, administracja Obamy otwarcie zadeklarowała, że zielona rewolucja w Iranie nie wpłynie na gotowość USA do rozmów z Ahmadineżadem. Prezydent Iranu może więc, chcąc zademonstrować własną siłę, zamiast rozmawiać - rozwijać program nuklearny. Wtedy tarcza antyrakietowa przestanie być drogą fanaberią.

Rosja - jeśli nie uda jej się wejść w rolę mediatora między USA a Iranem - nie będzie mogła też dłużej wysuwać argumentu o "zbędności" amerykańskiej tarczy w Polsce i Czechach.

Pozostaje jeszcze kwestia Korei Północnej. Rosjanie poparli rezolucję ONZ przyjętą w odpowiedzi na próby nuklearne północnokoreańskiego reżimu. Wiedząc jednak, że sprawy Korei nie rozwiąże się od ręki, administracja Baracka Obamy skupia się na tych punktach zapalnych, które mogą rozprzestrzenić na inne kraje i dziedziny stosunków międzynarodowych. Zresztą, jest też tarcza antyrakietowa na Hawajach - tak na wszelki wypadek.

Te - pozornie odległe od stosunków USA z Rosją - kwestie, niechybnie jednak wpływają na relacje obu państw. Nie można ich zresetować, odciąć się od uwarunkowań. lt;br / gt; Nie zapominajmy przecież, że cała Europa, a zwłaszcza Polska, pilnie czeka na wynik moskiewskiego szczytu. Jednak aby mógł się on zakończyć sukcesem, trzeba się skupić na tym problemie, który stał się przyczyną spotkania przywódców państw: renegocjacji układu START.

Zarówno USA (wyraźniej), jak i Rosja (mniej wyraźnie) podkreślają chęć i potrzebę redukcji arsenałów jądrowych. Zważywszy, że oba kraje dysponują 95 proc. broni atomowej na świecie, ich stanowisko w tej sprawie może być decydujące - także w skali międzynarodowej, służąc jako silny, jednoznaczny przekaz skierowany w stronę Korei Północnej i Iranu.

Barack Obama zadeklarował, że celem jego rządu jest przeforsowanie globalnego układu o zakazie prób jądrowych. Nowe porozumienie z Rosją ma być wstępem do realizacji tych ambitnych planów. Zamiast walczyć o każdą zredukowaną głowicę, sukcesem szczytu w Moskwie byłoby wypracowanie mechanizmów monitoringu, kontroli, i standardów przejrzystości w kwestiach broni nuklearnej.

To jednak zadanie prezydenci powinni pozostawić negocjatorom, ekspertom - techniczne szczegóły nie są przedmiotem rokowań prowadzonych przez głowy państw. W efekcie - cały szczyt może sprowadzać się do tego, że Rosjanie będą próbowali objąć zakresem traktatu jak najwięcej elementów amerykańskiej polityki bezpieczeństwa w regionie Europy Wschodniej i nie tylko.

Chodzi więc o długoterminowe zobowiązania strategiczne, które - dzięki wiążącej mocy traktatu - leżą w interesie Moskwy. Stanom Zjednoczonym, przecież optującym za transparentnością, może być trudno wychwycić moment, kiedy przejrzystość staje się ingerencją w sprawy wewnętrzne.

W wywiadzie dla ITAR-TASS, Barack Obama zadeklarował chęć "nowego początku w stosunkach z Rosją", opartego na dialogu jak równy z równym. Brzmi znajomo? Amerykański Romeo może powinien pomyśleć nad nowymi strategiami uwodzenia.

Magdalena Górnicka

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
miedwiediewpszusa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)