USA, Arabia Saudyjska i państwa Zatoki Perskiej. Kryzys w kluczowym sojuszu?
Sojusz USA z Arabią Saudyjską przeżywa trudne chwile. Wszystko przez Iran - największego wroga Saudów, z którym administracja Obamy desperacko stara się dojść do porozumienia.
15.05.2015 | aktual.: 15.05.2015 14:54
- Byliśmy najlepszym przyjacielem Ameryki w świecie arabskim na przestrzeni ostatnich 50 lat - powiedział w środę w Seulu książę Turki bin Faisal, członek saudyjskiej rodziny królewskiej i były szef służb wywiadowczych. Co znamienne, w swojej wypowiedzi użył czasu przeszłego - tak jakby stary sojusz między największą arabską monarchią a USA nie był już aktualny. I choć do takiego stanu rzeczy jeszcze daleko, to nie da się ukryć, że za rządów Baracka Obamy doszło do znacznego oziębienia relacji między sojusznikami.
Wróg mojego przyjaciela
Paradoksalnym dowodem na ten rozdźwięk był czwartkowy szczyt w letniej rezydencji prezydenta USA w Camp David, gdzie Obama spotkał się z przedstawicielami arabskich monarchii skupionych w Radzie Współpracy Zatoki Perskiej (Gulf Cooperation Council, GCC). Celem spotkania miało być uspokojenie arabskich obaw dotyczących Iranu, przedstawianego jako największy wróg świata arabskiego, dążącego do hegemonii w regionie. Według narracji serwowanej przez państwa Zatoki, podczas gdy Iran poszerza swoje wpływy w regionie poprzez kierowane z Teheranu ruchy w Syrii, Libanie, Iraku i ostatnio w Jemenie, Obama nie tylko nie reaguje, lecz dąży do zbliżenia z Iranem, za wszelką cenę starając się osiągnąć porozumienie w sprawie irańskiego programu nuklearnego. Szczyt w Camp David nie przyniósł konkretnych rezultatów. Co więcej, na kilka dni przed spotkaniem swój udział odwołał najważniejszy jego gość, władca Arabii Saudyjskiej król Salman, co wielu obserwatorów uznało za dyplomatyczny przytyk w stronę Obamy.
- Nie sądzę, by akurat to było prawdą. Salman wysłał tam przecież dwóch następców tronu, w tym swojego syna. Ale nie da się ukryć, że sposób w jaki monarchie z Zatoki postrzegają Stany Zjednoczone znacząco się zmienił - mówi Wirtualnej Polsce Tobias Borck, ekspert brytyjskiego Royal United Service Instutute (RUSI).
- Głównym powodem tego poróżnienia rzeczywiście jest różne spojrzenie na Iran. Saudowie są bardzo zaniepokojeni działaniami Iranu na "swoim podwórku" i choć te wątpliwości mogą być przesadzone, to nie są one bezpodstawne, bo w przeszłości, w latach 80. czy 90. Teheran rzeczywiście im zagrażał - dodaje Emile Hokayem, starszy analityk Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS).
Wątpliwości Arabów wobec Waszyngtonu - a konkretniej wobec administracji Baracka Obamy - sięgają jednak jeszcze dalej, bo 2011 roku i wydarzeń "arabskiej wiosny". Wtedy to, za sprawą fali masowych powstań, upadły od dawna rządzące w regionie autorytarne reżimy. Fala demonstracji dotarła też do arabskich monarchii: do przewrotu w Bahrajnie nie doszło tylko dlatego, że w ostatniej chwili zainterweniowali sąsiedzi, z Arabią Saudyjską na czele.
- Oni wciąż pamiętają, jak Obama potraktował Mubaraka. Egipski dyktator był przez dekady solidnym sojusznikiem USA, tymczasem Ameryka nie miała oporów przed tym, by zostawić go samemu sobie - mówi Borck. - Dlatego Obamie będzie bardzo trudno odzyskać zaufanie Arabów. Sprawa Iranu tylko pogłębia tą podejrzliwość, bo z ich perspektywy wygląda to na współpracę z ich największym wrogiem. A to właśnie te percepcje, a nie fakty, liczą się najbardziej w tych stosunkach - dodaje.
Wybić się na niezależność
Widząc, że nie mogą liczyć w takim stopniu jak kiedyś, państwa Zatoki postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Zbroją się na potęgę (Arabia Saudyjska od kilku lat utrzymuje się w absolutnej czołówce światowych wydatków na zbrojenia) i zacieśniają współpracę wojskową w ramach "Arabskiej tarczy", zbrojnego ramienia GCC, które uzyskało przydomek "arabskiego mini-NATO". Co więcej, ten model współpracy chcą rozciągnąć na cały świat arabski, proponując wspólną armię.
Wraz ze zwiększeniem siły militarnej, zwiększyła się skłonność, aby jej używać do realizacji swoich celów. Przykładem tego jest interwencja przewodzonej przez Saudów koalicji w Jemenie, mająca na celu zwalczanie szyickiego ruchu Huti, postrzeganego przez Arabię jako marionetki Iranu.
- Zauważmy, że mamy tutaj pewnego rodzaju odwrócenie dotychczasowych ról. Amerykanie, choć formalnie wspierają działania koalicji, to grają tu rolę jedynie drugorzędną, natomiast główną siłą jest Arabia Saudyjska - mówi Borck.
Sojusz przetrwa Obamę
Nie oznacza to jednak, że Arabia i państwa Zatoki Perskiej są w stanie same przejąć odpowiedzialność za region i stać się niezależną siłą na Bliskim Wschodzie.
- W dalszym ciągu państwa Zatoki Perskiej są w dużej mierze uzależnione od amerykańskiej pomocy. Potrzebują amerykańskiej broni, amerykańskich instruktorów wojskowych, którzy szkolą ich armię, a integracja i tworzenie wspólnych struktur zajmuje długie lata - mówi Hokayem. Dlatego zdaniem analityka IISS, mimo obecnych nieporozumień nie można mówić o fundamentalnym kryzysie w sojuszu USA z Arabią Saudyjską. - Główne porozumienie, na której opiera się ta relacja: czyli USA zapewnia bezpieczeństwo, a Arabia stabilność i kontrolę nad cenami ropy naftowej, nadal obowiązuje. Myślę, że strategia państw Zatoki będzie polegać na tym, by przetrwać jakoś do czasu, aż w Waszyngtonie pojawi się kolejny prezydent i wtedy powrócić do bliższej współpracy z Ameryką - dodaje ekspert.