PolskaUratował ich Małysz

Uratował ich Małysz

Wielkopolska nadal nie może otrząsnąć się po tragedii, jaka wydarzyła się w sobotę. Cudem uratowani, jeszcze raz przeżywają tamte chwile. Przyjaciele opłakują i wspomijają ofiary.

Uratował ich Małysz

31.01.2006 | aktual.: 31.01.2006 10:44

Tadeuszowi Nowakowi udało sie przeżyć tragedię i wyjść z niej bez obrażeń. – Byłem w Katowicach tym razem bez moich gołębi, tylko jako przedstawiciel firmy – opowiada Tadeusz Nowak z Lubonia. – Zaczęło się przerzedzać. Trudno powiedzieć, ile było osób, ale może 800-700. Zdecydowałem się, że jest to jedyna okazja, żeby zobaczyć wystawę. Byłem jakieś dwadzieścia pięć metrów od głównego wejścia, kiedy nagle zobaczyłem, że na środek hali zaczyna sypać się śnieg, opadał dach. To było straszne. Nie mogę darować organizatorom, że drzwi były pozamykane, nie dało się wybić szyb. Pan Tadeusz twierdzi też, że organizatorzy niewiele zrobili. Nie było odśnieżonego parkingu dla samochodów. Wszyscy parkowali wokoło hali, co potem utrudniało akcję. Nawet drogi dojazdowe nie były należycie odśnieżone. – Ironia losu. Patrzyliśmy około pierwszej w nocy z hotelu obok hali – opowiada Tadeusz Nowak. – A tam na drodze dojazdowej do targów pojawiła się piaskarka. Dopiero wtedy. Tak naprawdę część osób uratował Adam Małysz, bo
poszli oglądać jego skoki. Na honorowym miejscu w firmie Tadeusza Nowaka wisi identyfikator z wystawy i karta pobytowa w hotelu. – To teraz będą moje talizmany – twierdzi.

Woda z sufitu

- Tego dnia już od rana wyczuwało się atmosferę zdenerwowania. Ok. godziny 11.00 w hali odbywała się dekoracja mistrzów. Nagle z sufitu chlusnęły jakby dwa wiadra wody. Ale nikt na to nie zareagował. Tylko ludzie, którzy zostali oblani, się zdenerwowali – wspomina Jan Ciomek, członek zarządu leszczyńskiego oddziału Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. Według niego to mógł być zwiastun późniejszej tragedii. – Prawdopodobnie śnieg na dachu stopniał i szczeliną przedostał się do płóciennych dekoracji podwieszonych pod sufitem – przyznaje. Dodaje, że na podłodze widział też długie pęknięcie. – Być może ciężar śniegu robił już swoje i filary zaczęły siadać – wnioskuje Ciomek. Halę opuścił w sobotę około godziny 15.00.

Cudem ocalał

Zdzisław Centkowski ze Złotowa, członek tutejszego Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych, brał udział w tragicznej wystawie w Chorzowie. - Jeden z kolegów namówił mnie do wcześniejszego wyjścia z wystawy. Wyszliśmy na 10 minut przed katastrofą. Dzięki mnie ocalał też jeden z kierowców, którego porosiliśmy o pomoc w załadunku naszych gołębi. Uciekli śmierci taksówką

– Ruszyliśmy taksówką i usłyszeliśmy za sobą starszny huk. Niewiele było wtedy widać. Do dzisiaj zakrywam uszy na samą myśl – mówi Janusz Łukomski, hodowca gołębi z Konina, który zdążył odjechać sprzed hali w Chorzowie tuż przed samym zawaleniem. - Kolega stwierdził jednak, że już się dosyć nachodziliśmy, nogi bolą, jedziemy do hotelu. Nawet byłem wtedy zły, że tak wcześnie wyjeżdżamy, ale po tym wszystkim jestem koledze wdzięczny, że zamówił tę taksówkę. – mówi J. Łukomski.

Wszyscy ich opłakujemy

Mieszkańcy Bolewic, Jastrzębska Starego i Chrośnicy opłakują dwie ofiary tragicznego wypadku w Chorzowie. Szkoła, gdzie pracowała Renata Ludwiczak, jest w głębokiej żałobie. W szoku są sąsiedzi Waldemara Czaprackiego z Bolewic. Dziś w szkole w Chrośnicy, gdzie pracowała Renata Ludwiczak, nie było zajęć. Na korytarzu znalazły się fotografie zmarłej, jak podkreślają jej współpracownicy, najbardziej lubianej nauczycielki. Zajmowała się w szkole nie tylko nauką języka, ale również współpracą z zagranicą, dzięki czemu szkoła miała wielu partnerów na świecie.

Cztery godziny pod śniegiem

Marek Wosiek, lekarz weterynarii z Krotoszyna, blisko cztery godziny leżał pod zwałami stali, lodu i śniegu, nasłuchując odgłosów trwającej nad nim akcji ratowniczej. Zakrył się deską w momenie, gdy strażacy wycinali piłą otwór, przez który go wyciągnięto. – Mam latarkę w telefonie, mogłem więc ocenić gdzie jestem. Wysłałem SMS do żony, z wiadomością, że żyję. Poruszanie utrudniał ból kregosłupa – wspomina pan Marek. Teraz przebywa w szpitalu w Siemianowicach Śląskich. Pan Marek na wystawę pojechał z żoną i córką. Szczęściem, w momencie tragedii przebywały u rodziny w Sosnowu

Elżbieta Podolska, Anna Pilarska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)