Upokorzeni bronią się PiS‑em
Wybory wygrają albo "zbyt twardzi", albo "zbyt wrażliwi", a nie PiS, PO czy LiD. Psychoterapeuta WOJCIECH EICHELBERGER ostrzega, że zwycięstwo tych pierwszych nie będzie ich ostatnim, dopóki będą czuli się upokorzeni.
Piotr Najsztub: Kto wygra te wybory? Ludzie „zbyt wrażliwi” czy „zbyt twardzi”?
Wojciech Eichelberger: Mam nadzieję, że ci pierwsi.
Kim są „zbyt wrażliwi” i „zbyt twardzi”, skąd się biorą?
– To podstawowe typologie psychologiczno-psychiatryczne. „Zbyt twardzi” to ludzie, którzy w jakimś okresie swego życia, kiedy kształtowała się ich psychika, czyli i w dzieciństwie, i w okresie dojrzewania często doświadczali upokorzeń. Byli narażeni na sytuacje, które zagrażały ich poczuciu godności osobistej, ludzkiej. Podkreślam – nie wartości, tylko godności, czyli najbardziej podstawowy wymiar człowieka. „Zbyt twardzi” dorastają w środowisku, w którym przemoc podniesiona jest do rangi cnoty, w którym panuje nietolerancja dla inności i niespójność norm moralnych. Dzieci wychowane w takim otoczeniu muszą w akcie obrony głęboko zakopać w swojej podświadomości wiarę w miłość, szczerość i lojalność, a często też w prawdę i dobro. Ci ludzie muszą się dostosować do tej sytuacji i sprawiają sobie bardzo grubą skórę, odcinają się od swojej przyrodzonej wrażliwości, muszą się utwardzić, usztywnić. Generalnie wyrastają na ludzi z tak zwanym silnym rysem psychopatycznym.
Jacy są w dorosłym życiu?
– Często bardzo inteligentni, bardzo sprawni w tym, co robią, ale zupełnie bez skrupułów, bez głębszej refleksji, odwoływania się do wyższych wartości. Wyższe wartości traktują wyłącznie instrumentalnie, jako sposób osiągania celów, czasem jako sposób na dyskwalifikowanie, osądzanie przeciwników.
Jakie wyższe wartości?
– Niekoniecznie te najwyższe, duchowe, ale takie jak lojalność, jak przyzwoitość, jak prawdomówność, jak pewna doza pokory i zdolność przyznawania się do błędów.
A ci „zbyt wrażliwi” – skąd się wzięli i jacy są?
– To są ludzie, którzy byli na ogół poddani chaotycznemu oddziaływaniu otoczenia. Tak jak ci pierwsi to dość jednorodne środowisko, w którym pragmatyzm rozumiany jest jako zasada „cel uświęca środki”, właściwie wszystko można zrobić, jeśli chcemy osiągnąć jakiś swój cel. Cel uświęca również to, że rezygnujemy z wszelkich zasad i z wszelkich wartości, które do tej pory uznawaliśmy za ważne. Ktoś taki może z dnia na dzień zmienić swoje ludzkie otoczenie, przenieść się w zupełnie inne miejsce, zacząć z dnia na dzień wyznawać inne poglądy. Wszystko po to, aby nigdy więcej nie być upokorzonym. To jest najważniejszy cel – zapewnić sobie taką sytuację społeczną, w której to zagrożenie, że ktoś ugodzi w nasze poczucie godności, nie będzie w ogóle istniało. Oczywiście taka sytuacja właściwie jest niemożliwa w normalnym życiu społecznym i kontaktach międzyludzkich. Żeby ją sobie zapewnić, trzeba w jakiejś skali stać się dyktatorem, bo tylko dyktator próbuje sobie zapewnić taką pozycję. Można być dyktatorem rodzinnym,
małżeńskim, dyktatorem w klasie, można być dyktatorem w partii i w państwie. I tu oczywiście mamy banalne już przykłady różnych dyktatorów, którzy po to, aby się to nie mogło stać, likwidują wszystkich, którzy myślą inaczej, którzy im zagrażają, otaczają się klakierami, bałwochwalcami.
Jak może się temu przeciwstawić polityk „zbyt wrażliwy”?
– Prawdę mówiąc, w bezpośrednim starciu ze „zbyt twardym” ma niewielkie szanse, bo oni mówią zupełnie innym językiem. To, co jest zrozumiałe dla ludzi nadmiernie twardych, to argument siły.
A tym nie dysponują z kolei...
– Dysponują, jeśli porwą się na zdecydowane zachowania zbiorowe, jeśli się porwą na „Solidarność”, na to, że w masie, w jakiejś manifestacji, w jakimś proteście narażą na szwank swoją wrażliwość i będą musieli się liczyć z tym, że poniosą różne konsekwencje. Ludzie, którzy są nadmiernie wrażliwi, mają tę przewagę, że potrafią być bardzo ideowi, nie zdradzają swoich poglądów, nie zdradzają swoich podstawowych idei, mają gwiazdę przewodnią i są jej wierni. A jak powstają ludzie „zbyt wrażliwi”?
– Wyrastają w środowisku, w którym jest dużo wątpliwości, refleksji, w którym rodzice czy opiekunowie nie kreują się na nieomylne autorytety. To są dzieci rodziców, którzy potrafią mówić: nie wiem, nie rozumiem, sam się zastanawiam. Zostawiają przestrzeń w umysłach, w mentalności swoich dzieci czy podopiecznych na dalsze poszukiwania. „Zbyt twardzi” mają zdecydowaną tendencję do porządkowania świata w kategoriach dychotomii: biały – czarny, silny – słaby, nic pośrodku. W środowisku „zbyt wrażliwych” obraz świata jest nieporównanie bardziej skomplikowany, dlatego ludzie „zbyt wrażliwi” mają czasami kłopot z podejmowaniem szybkich, jednoznacznych decyzji czy z wygłaszaniem populistycznych przemówień, bo po prostu ich uczciwość, wewnętrzna, intelektualna uczciwość nie pozwala im na to. Jeśli już mówimy o sytuacji polskich przywódców politycznych wywodzących się z tych dwóch światów, to mamy tutaj pewien kłopot. Skoro okazuje się, że 30 procent elektoratu uwielbia słuchać populistycznych banialuk i oczekuje, że
będzie im się świat porządkowało według prostych kategorii, no to wtedy przywódcy „zbyt twardzi” mają ogromną przewagę. Przywódca „zbyt wrażliwy” nie będzie w stanie powiedzieć im takich rzeczy, a jeśli powie, to będzie widać, że w to nie wierzy. Trzeba najpierw nauczyć się tej mentalności, przejąć ich język, spróbować dotrzeć do nich na ich warunkach. Trzeba też pokazać im, że jest się bardzo twardym, mimo że jest się wrażliwcem w środku.
Czy to nie będzie wtedy przejście do obozu „zbyt twardych”?
– Nie. Zależy w imię czego pokazujemy twardość. I tym można zaimponować tym ludziom. Jeśli ktoś ze „zbyt wrażliwych” zdecydowanie obstaje przy swoim i broni swojego poglądu, swoich wartości, gotów jest dla nich życiem zaryzykować, to zdobędzie szacunek „zbyt twardych”, nawet jeśli będzie należał do kategorii tak zwanych frajerów.
Pańska diagnoza jest taka, że dzisiejsze, może zwycięskie, poparcie dla „zbyt twardych” jest czymś naturalnym, biorąc pod uwagę skalę społecznego upokorzenia.
– Niestety, tak. I na dodatek środowiska „zbyt wrażliwych” robią błąd, obdarzając mniej lub bardziej skrywaną pogardą środowiska „zbyt twardych”, czyli upokorzonych.
Czyli na przykład Tusk, mówiąc pogardliwie o moherowych beretach...
– Robi fatalny błąd. Szczególnie że ci ludzie są niesłychanie wrażliwi na punkcie swojej godności. I tego typu atak zawsze będzie budził niesłychanie silną, emocjonalną repulsję. Będzie kopał przepaść, którą będzie strasz-nie trudno potem zasypać. Ci, którzy chcą zarządzać narodem czy społeczeństwem, a nie jakimś jego fragmentem, powinni wiedzieć, że nie wolno tych ludzi obrażać. Zresztą oni nie zasługują na to, bo mamy do czynienia z taką sytuacją, którą można by porównać do sytuacji rodziców, którzy najpierw nie wykształcili swego dziecka, zaniedbali je, a potem, kiedy dorosło, mają do niego pretensje, że jest głupie i niewykształcone. To są generacje ludzi zaniedbanych społecznie, kulturowo, edukacyjnie, ekonomicznie, w których od dawna narastała ta frustracja. No, a teraz ktoś ich jeszcze przezywa i poniża.
Więc PiS im się podoba, władza im się podoba, bo – jak gdyby – dokonuje zemsty za nich.
– To po pierwsze, a w dodatku PiS im mówi: jesteście w porządku, jesteście super, to, co te wykształciuchy i ci nadwrażliwcy uważają za wasze wady, to tak naprawdę są wasze cnoty. Wy jesteście solą ziemi, to są cnoty narodu, od was zależy jego przetrwanie itd., itd. I oczywiście to jest dla tych ludzi jak narkotyk. Oni marzyli od niepamiętnych czasów, żeby to usłyszeć. Na tym samym jechali komuniści: upokorzonemu proletariatowi powiedzieli, że jest wiodącą siłą narodu czy nawet świata. Wszyscy populiści potrafią to świetnie wykorzystać. Tylko to niczego nie załatwia. Bo jeżeli dalej chcą pozostać przy władzy, to muszą utrzymywać ten skansen?
– Dokładnie. Wpadają w taką sytuację, że jeśli chcą rzeczywiście działać na korzyść swojego elektoratu, to zaczną go tracić. Jeśli nie będą działać, to też go stracą. Te „psychopolityczne” uwarunkowania wymuszają na nich zawężanie obszaru demokracji i skazują na drogę ku dyktaturze – bo tylko wtedy będą mogli poczuć się bezpieczni.
Dlaczego upokorzonych jest u nas tak dużo?
– Te upokorzenia są niesłychane. Oczywiście to jest amatorska refleksja historiozoficzna, bardziej z trzewi płynąca niż z jakichś badań czy akademickiej wiedzy, z tego, czego doświadczyłem. Wychowywałem się w domu dziecka, więc doświadczałem na sobie tego, co się porobiło z dziećmi, z młodzieżą na skutek wojny. Potem wychowywałem się gdzieś w ruinach Warszawy, głównie na ulicy, bo nikt nie miał czasu się mną zajmować. Potem pracowałem jako robotnik, żeby dorobić. Miałem wiele kontaktów z ludźmi, którzy pracowali na wsi i żyli na wsi. Widziałem, słyszałem, więc wiem, że w sercach, umysłach, w oczach ludzi, którzy żyją na tak zwanej polskiej prowincji, co się mniej więcej pokrywa z głównym źródłem elektoratu PiS-owskiego, mieszka ogromne poczucie krzywdy, upokorzenia, odrzucenia i poniżenia.
Dlaczego?
– Po pierwsze, w Polsce nie było autentycznej rewolucji ludowej. Więc frustracje feudalnego chłopstwa są zupełnie nierozładowane. Na przykład w Rosji one się rozładowały, a u nas nie. To ogromnie skumulowane do-świadczenie upokorzenia i krzywdy zbierało się przez wieki. Potem okres rozbiorów, kiedy klasa inteligencka i posiadaczy jakoś sobie radziły. Upuszczały wiele swojej krwi w powstaniach, a chłopi się w to prawie nie angażowali. Potem była sanacja, która też była właściwie skandalicznym popisem złego i niewrażliwego rządzenia, powodując ogromne poczucie krzywdy. Potem była wojna, straszne, nieprzepracowane doświadczenie moralnej klęski, zbiorowa katastrofa sumień, na wielu poziomach. I to zostało zamiecione pod dywan. Teraz nieśmiało coś zaczyna się spod tego dywanu wyjmować. Ale nadal jako zbiorowość ludzka pod tytułem Polacy nie możemy znieść niczego, co by kwestionowało nasze fantastyczne wyobrażenia na własny temat, nic, co by kwestionowało nasz bohaterski etos, Chrystusa narodów. A mamy za
kołnierzem tyle samo co inni i czas naj-wyższy byłoby się z tego rozliczyć, ale nie można. Bo dziś 40 procent społeczeństwa polskiego to ludzie zaniedbani edukacyjnie, społecznie i kulturowo, żyjący z poczuciem upokorzenia i niezdolni do przyjęcia tych faktów. Co się działo wokół Jedwabnego, jak się naród podzielił? Wykształciuchy, inteligencja, miasto gotowe były zasymilować tę bolesną prawdę o nas, ale reszta nie.
W podobny sposób ktoś, kto kwestionuje sens wywołania powstania warszawskiego, uznawany jest za zdrajcę ojczyzny.
– Właśnie. Potem był komunizm, który znowu wykorzystywał te resentymenty upokorzonego proletariatu i chłopstwa. I tak się legitymizował.
Mogliśmy temu zapobiec, wyciągnąć ich z tego upokorzenia?
– Oczywiście, po roku 1989. Ale ludzi, którzy tego chcieli, eliminowano, marginalizowano. Pamięta pan, jak się z Kuronia wszyscy wyśmiewali? A on jedyny zachował odrobinę zdrowego rozsądku i mówił: tych ludzi nie można tak zostawić, jak ich zostawimy, to będzie bomba zegarowa. Biegał, rozdawał zupę, starał się o zasiłki, robił, co mógł, ale wszyscy mówili mu: daj spokój, ośmieszasz się, my tu budujemy kapitalizm, rynek się wszystkim zajmie. No i jak zestawimy Kuronia i Balcerowicza jako dwie wiodące osobowości okresu prze-mian, to widać wyraźnie, że Kuroń miał nieprawdopodobne zaufanie społeczne, a Balcerowicz, zimny intelektualista, chłodny liberał, który twardo zmieniał realia ekonomiczne, został znienawidzony, bo on nie dawał żadnych sygnałów, że w ogóle widzi ludzi.
I teraz przyszedł PiS ze swoją sprytną socjotechniką. Robią dwie rzeczy: ukradli lewicy, tak zwanym postsolidaruchom, etos „Solidarności”, mówią, że to oni teraz wprowadzą solidarne państwo. Ale przede wszystkim mówią: ludzie, wy jesteście świetni! Balcerowicz i jemu podobni chcieli, żebyście się zmieniali, żebyście się wysilali na bycie przedsiębiorcami, a my wszystko wam załatwimy. Nic nie będziecie musieli ze sobą robić. Z drugiej strony ojciec Rydzyk i Radio Maryja też im dają legitymację moralną, mówiąc: wasz antysemityzm jest w porządku, możecie nienawidzić, my też ich nienawidzimy. To jest miód na serca upokorzonych. I dlatego szanse na pokonanie rządzących „zbyt twardych” są niewielkie. Chyba że „zbyt wrażliwi” zmobilizują się i zjednoczą. Nie bardzo mają się wokół czego zjednoczyć, a na dodatek są pełni wątpliwości, są gotowi dyskutować, rozważać...
– Możemy się jednoczyć wokół tego wszystkiego, co się wiąże z naszą przynależnością do Europy, z jej europejskim, założycielskim mitem, który jest też naszym mitem, czyli tej bardziej nastawionej na zmiany części społeczeństwa. To powinna być oś działania opozycji. A o tym się właściwie nie mówi w kampanii wyborczej.
PO jest „zbyt wrażliwa”, PiS jest „zbyt twardy”, a reszta?
- PiS, LPR i Samoobrona mają silny rys psychopatyczny, więc to była naturalna koalicja, łączył ich sposób widzenia świata. Ta koalicja w każdej chwili może się znowu skleić. Natomiast po tej stronie, która dotąd była opozycją, ja nie widzę takiej możliwości. I to jest tragedia. Wprawdzie Tusk zawołał, że główną ideą jego partii jest to, żeby odsunąć PiS od władzy, co mogłoby zjednoczyć całą resztę opozycji, ale...
To mobilizuje upokorzonych popierających PiS.
– Bo partie opozycji tak naprawdę nie zrobiły nic, żeby zagadać po ludzku do tych 30 procent PiS-owskiego elektoratu, żeby przerzucić jakieś mosty, żeby wykazać jakąś wrażliwość społeczną. PO „kupiła” to, do czego świadomie doprowadził PiS, spisała na straty tamte 30 procent i próbuje zmobilizować pozostałe 70...
Żeby po raz kolejny zdominowały te 30.
– Tak, i to oczywiście do niczego dobrego nie może doprowadzić.
Czy można zmienić „zbyt twardych”?
– Można, ale trzeba im przywrócić poczucie godności.
Jak by to mogło wyglądać?
– To długi proces. Przede wszystkim edukacja, ogromne pieniądze na edukację na prowincji. Reforma edukacyjna powinna pójść zupełnie w odwrotną stronę niż to, co proponował pan Giertych.
Pan Giertych chciał utrwalać i reprodukować swój elektorat.
– Oczywiście, i robił to bardzo sprytnie. Właściwa reforma to ogromne zadanie, które wymaga przygotowania odpowiednich nauczycieli i zakończenia procesu negatywnej selekcji do tego zawodu. Trzeba wyraźnie podwyższyć nauczycielom pensje, kierować tym procesem tak, żeby prymitywna mentalność religijna czy prymitywna mentalność polityczna nie mogły uwieść tych nowo wykształconych.
To jest zadanie na dziesiątki lat.
– Tak, ale trzeba kiedyś je rozpocząć.
A sami przywódcy „zbyt twardzi” mogą przejść jakąś ewolucję, bo niektórzy twierdzą, że jeżeli PiS utrzyma władzę, to się zmieni?
– Niestety, nie. To byłoby psychologicznie mało prawdopodobne, ponieważ gdy władza zostaje zdobyta nie siłą programu, argumentu czy wizji, lecz poprzez to, że zostały w ludziach uruchomione najbardziej prymitywne emocje i resentymenty, to ci, którzy władzę taką zdobędą, popadają natychmiast w kompleks uzurpatora. Wiedzą, że ich władza zbudowana na emocjach elektoratu to nie jest coś, na czym można trwale budować swoją pozycję. Będą się więc zachowywać jak wszyscy uzurpatorzy. Czyli obwarowywać swoją władzę, eliminować mechanizmy demokratyczne, które mogą im zagrozić. To, czego byliśmy świadkami przez ostatnie dwa lata, wyraźnie zmierzało w tę stronę i było podszyte poczuciem prostej, prymitywnej misji: musimy dokopać tym, którzy nas upokorzyli. I to nieważne, czy upokorzyli naprawdę, czy nie. Więc ja bym nie liczył na zmianę charakteru elit PiS.
Jesteśmy skazani na „zbyt twardy” PiS?
– Jeśli nie zdecydujemy się na to, żeby opiekuńczo zachowywać się wobec środowisk, które naprawdę na to zasługują, które same się nie podźwigną, to zostaną one zagarnięte przez dogmatyków i populistów. Świetnym przykładem jest to, co się dzieje na północy Europy, gdzie są najbardziej stabilne systemy demokratyczne i najlepsze programy socjalne. Demokracja musi płacić haracz na rzecz tych środowisk, które są z jakichś powodów zaniedbane i wykluczone lub same się wykluczają. Bo to są też obywatele państwa, którzy mają prawo głosu. Jeśli się to zlekceważy, to nieuchronnie następuje rewolta upokorzonych i do głosu dochodzą „zbyt twardzi”.
Ale po władzy PiS może powstać nowa klasa upokorzonych, tych, których ta władza upokarzała?
– PiS upokarza „zbyt wrażliwych”. Ale „wrażliwcy” mogą sobie z tym na różne sposoby poradzić. Mogą się udać na wewnętrzną emigrację, wyjechać za granicę, rzucić się w jakąś zawodową karierę czy działalność naukową. Natomiast ludzie, którzy nie mają takich możliwości psychicznych i ekonomicznych, nie są w stanie się z tego „wymiksować”, z dnia na dzień hodują to swoje rozżalenie w opłotkach małych miasteczek, sklepikach, knajpach. Aż w końcu staje się osią ich życia.
rozmawiał Piotr Najsztub
Warszawa, 29 września 2007 r.
Wojciech Eichelberger,
63 lata, absolwent psychologii na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach pracował w placówkach lecznictwa psychiatrycznego, między innymi w eksperymentalnym Oddziale Leczenia Odwykowego. W roku 1973 współtworzył Oddział Terapii i Rozwoju Osobowości – OTiRO. Jest też jednym z założycieli pierwszego w Polsce Laboratorium Psychoedukacji zajmującego się treningiem, szkoleniem i psychoterapią. Autor wielu książek o tematyce psychologicznej oraz antropologicznej, między innymi „Kobieta bez winy i wstydu”, która stała się bestsellerem i otrzymała nominację do Nagrody Literackiej „Nike”. Buddysta zen. Uprawia żeglarstwo, lubi konie, narty oraz sporty walki. Mieszka w Warszawie, ma żonę i dwóch dorosłych synów.