Polska"Umrę z kredą w ręku przy tablicy"

"Umrę z kredą w ręku przy tablicy"

- Umrę z kredą w ręku przy tablicy. I w ten właśnie sposób przyczynię się do uratowania finansów państwa polskiego i przejdę do historii jako kolejna Stasia Bozowska. Tak mi dopomóż Bóg - pisze w felietonie przesłanym do Wirtualnej Polski Internautka Belferka.

"Umrę z kredą w ręku przy tablicy"
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk

22.11.2011 | aktual.: 16.02.2012 11:41

Szanowny Panie Premierze,
Muszę na początek wyjawić, że ja nawet Pana lubię. Lubię Pana „r”, Pana miny, potoczystość Pana mowy, no, ogólnie rzecz biorąc uważam, że jest Pan całkiem sympatyczny. Zawsze jednak musi być jakieś „ale”. Wskutek Pana exposé przypomniałam sobie swój własny felieton sprzed ośmiu lat, który pozwolę tu sobie przytoczyć w całości.

"Sprawa nowa nie jest. Jednak wciąż irytuje. Kilka lat temu postanowiono, że po roku 2006 nauczyciel będzie mógł odejść na emeryturę w wieku 60 lat (kobieta) i 65 (mężczyzna). Kolejny dowód na to, że urodziłam się w najmniej odpowiednim momencie.

W kraju szaleje bezrobocie. Zamiast maleć - rośnie. Obawiam się, że może to być wzrost w postępie geometrycznym. Młodych bezrobotnych pełno. Uczelnie wyższe uprawiają masową produkcję kolejnych magistrów. Jaki jest poziom tych magistrów - to już zupełnie inna bajka. W tym samym czasie rząd funduje nam wydłużenie wieku emerytalnego. Cel chyba jest nietrudny do odkrycia. ZUS ma kłopoty, młodzi nie zarobią na starych, więc niech starzy pracują do śmierci. Będą oszczędności.

Wyobraziłam sobie kiedyś w szkole, przy okazji pewnego drobnego wydarzenia, jak to będzie wyglądać. Mieli wtedy do szkoły przyjechać policjanci na spotkanie z uczniami klas 1 - 3. Policjanci się spóźniali, ale dzieci z nauczycielkami wyruszyły o czasie na miejsce spotkania. Panie, już w drodze, dowiedziały się, że trzeba jeszcze poczekać w klasach, bo nie wiadomo, jak dużo jeszcze czasu upłynie zanim policjanci się zjawią. Zawracanie dzieci z raz obranego kierunku przypomina zawracanie kijem Wisły. Może niektórzy tego nie wiedzą, ale dzieci, zwłaszcza w licznej grupie, to prawdziwy żywioł. Trzeba za nimi nierzadko biec i wołać, a one wcale mogą tego nie słyszeć. Panie więc biegły śliskim łącznikiem i nawoływały żywioł do powrotu. Udało się. Panie były stosunkowo młode.

Obserwując to błahe wydarzenie, doznałam czegoś w rodzaju objawienia. Wyobraziłam sobie mianowicie tę samą scenkę za lat, powiedzmy 20, kiedy to te same panie będą miały po lat 60. Zobaczyłam siwowłose starsze kobiety usiłujące pędzić po śliskim łączniku za siedmiolatkami. Niektóre musiały podpierać się laseczką. Innym spadały w pędzie okulary albo wypadał z ucha aparat słuchowy. Jeszcze inne gubiły tubę służącą im do wzmocnienia siły swego zdartego głosu. Z trzęsących się rąk wypadały rozmaite akcesoria naukowe… Mimo to panie parły naprzód drżącymi głosami wołając: Dzieci, dzieci, zaczekajcie… Co poniektóre, o słabszym sercu, mogły przypłacić ten bieg zawałem.

Porażona wizją, stałam i patrzyłam ze zgrozą na to widowisko.

Proszę sobie wyobrazić 60-letnią nauczycielkę klas 1 - 3, która prowadzi tak zwane nauczanie zintegrowane, czyli wszystko, w tym również zajęcia gimnastyczne i sprawnościowe. Musi umieć wszystko to POKAZAĆ. Fikać koziołki, stać na rękach, wisieć na drabinkach, skakać przez skrzynię itp. Podobnie nauczyciel wychowania fizycznego. Wyobraźnię mam bujną, więc to widzę.

Nauczyciel innego przedmiotu, taki na przykład polonista. Nie musi wprawdzie się gimnastykować ani grać w piłkę nożną, za to musi dobrze widzieć, słyszeć i mówić. Mam 48 lat. Uczę języka polskiego. Jestem krótkowidzem, więc noszę okulary do dali. Jak wiadomo, z wiekiem wzrok się poprawia, co w moim przypadku oznacza, że po to, abym mogła spojrzeć w dziennik, zeszyt i książkę, muszę okulary zdjąć lub zmienić na inne. Już więc uprawiam okularową gimnastykę, którą dzieci zresztą bardzo lubią i mają z niej sporo uciechy. Miałam też całkiem niezły głos, ale jego moc odziedziczyłam po ojcu, też nauczycielu. Po 20 latach przy tablicy głos zachowuje się różnie i sprawia niespodzianki. Potrafi na przykład zupełnie nagle zaniknąć. Na porządku dziennym jest chrząkanie, pokasływanie, chrypienie lub kompletny bezgłos. Zdarzyło mi się już prowadzenie lekcji poprzez porozumiewanie się z klasą za pomocą kredy i tablicy. Też była uciecha i, o dziwo, cisza. Co zrobię, jeśli do tego wszystkiego dojdą jeszcze kłopoty ze
słuchem? Albo z narządami ruchu? Wszystko jest możliwe. W tym wieku czepiają się człowieka różne dolegliwości i schorzenia. Mało kto zdaje sobie sprawę, w jakim natężeniu hałasu przebywa nauczyciel szkoły podstawowej na przerwie. Czasem tylko, jeśli ktoś z zewnątrz akurat trafi na ten moment, zdumiony niepomiernie zapyta: Jak wy to wytrzymujecie? Ano, wytrzymujemy. Z czasem jednak hałas zaczyna przeszkadzać. Wtedy zaczynamy myśleć, że już wystarczy, już dość.

Mamy też swoje domy, nie wszyscy żyjemy samotnie. A w domach czekają na nas nasze własne dzieci, do których często mówimy za głośno. Usłyszałam i ja od syna, że on jest tu jeden, a nie w 28 osobach, więc nie muszę tak się wydzierać. Czasem dom nauczycielski przypomina szkołę, bo zapominamy, że można normalnie rozmawiać i zamieniamy rozmowę w proces dydaktyczno - wychowawczy, co przynosi naszym dzieciom więcej szkody niż pożytku (wiem po sobie, jako córka podwójnie nauczycielska).

Ostatnia sprawa to wytrzymałość psychiczna. Tego też nie wzięto pod uwagę. Nauczyciel zawsze musi stać na baczność. Ma nauczyć, wychować i zapewnić bezpieczeństwo. Narażony jest na różne sytuacje, niekiedy bardzo trudne, nigdy bowiem nie wiadomo do końca, kto z jakim pomysłem wyskoczy. Musi odpowiednio reagować, a wielu rzeczy mu nie wolno. Musi sobie poradzić z każdą sytuacją, jaka się pojawi. Mamy naprawdę zszarpane nerwy, a pofolgować sobie ani słowem, ani czynem nie wolno.

Do tego cudowna reforma edukacji, w tym upiorny system awansu zawodowego nauczycieli, wskutek czego nauczanie stoi w szkole chyba na ostatnim już miejscu. Ale o tym kiedy indziej. Tu tylko tyle, że zamiast uczyć, organizujemy dziwaczne niekiedy imprezy, konkursy, akcje, spotkania…

Jestem głęboko przekonana, że nie zdążę odebrać ani odprawki, ani pierwszej emerytury. Zawód, który uprawiam, na pewno ma charakter specyficzny. Nie chcę żadnej licytacji. Nie porównuję się z górnikiem, hutnikiem, policjantem etc. Mam jednak pewną skalę porównawczą, bo pracowałam i w tzw. biurze, i w szkole. Godzinę w biurze i godzinę w szkole dzieli przepaść. Wiem, rzucicie się na mnie, że 18 godzin, ferie, wakacje itp. Tyle wolnego nie ma chyba w żadnym zawodzie. (O czasie wolnym też jeszcze napiszę).

Do tej specyfiki zawodowej dorzucam jeszcze specyfikę życia codziennego dziś, kiedy każdy dzień jest walką o przetrwanie. Nie dam, po prostu, rady dożyć do emerytury. Umrę z kredą w ręku przy tablicy (tablica interaktywna nie zdąży jeszcze dotrzeć zapewne do mojej szkoły). I w ten właśnie sposób przyczynię się do uratowania finansów państwa polskiego i przejdę do historii jako kolejna Stasia Bozowska. Tak mi dopomóż Bóg. Jakie wynagrodzenie otrzymujemy za tę pracę, którą sporo z nas wykonuje porządnie i z powołania? Proszę sobie obejrzeć Dzień Świra. Powiem tylko tyle, że nie stać nas na takie luksusy jak porządne zadbanie o zdrowie, by dożyć emerytury.

A ci młodzi bez pracy? Stary niech dogorywa na posterunku, a młody - stoi pod pawilonem i zbiera na kolejne piwo.

Belferka
25 marca 2003”
Koniec cytatu.

No i proszę. Moje objawienie okazało się być prorocze. W odniesieniu do mojej własnej skromnej osoby przynajmniej. Otóż już wiadomo, że na tzw. wcześniejszą emeryturę się nie załapałam. Tyram więc nadal, zgodnie z wytycznymi Pana rządu, a w szczególności byłej, szczęśliwie, Pani minister Hall, która, by zamknąć usta społeczeństwu grzmiącemu, że my darmozjadami i leserami jesteśmy, dołożyła nam po dwie godziny „karciane” na zajęcia pozalekcyjne, które, jak szkoła szkołą, były zawsze i też często gęsto nieodpłatne. To nawias był.

Wracając do mojej skromnej osoby. Jak łatwo obliczyć, od roku 2003, kiedy powstał cytowany wyżej felieton, minęło lat osiem. Jestem zatem w wieku lat pięćdziesięciu sześciu. Oto jak zrealizowało się moje proroctwo. Zdrowia nie mam. Nigdy nie miałam. Ślepa jestem coraz bardziej, cały czas w obie strony (mimo że zafundowałam sobie szkła progresywne za około 2000 zł (kiedy to robiłam, była to równowartość mojego miesięcznego wynagrodzenia, ale proszę mnie nie pytać, jak przeżyłam ten miesiąc, to nieistotny szczegół). Zaczęłam niedosłyszeć, zgodnie z przewidywaniami wyrażonymi we wspomnianym felietonie i nie czuję się z tym komfortowo w kontaktach z uczniami. Mało, że ślepa, to jeszcze głucha. Przydałaby mi się też już jakaś tuba, żeby mój głos docierał do spragnionych moich wykładów uczniów. Dłuższe mówienie, w które wkładam nie lada wysiłek, kończy się gwałtownymi atakami kaszlu. Mówić zaś jednak muszę, bom polonista, to i nagadać się trzeba. A i laseczką bym nie pogardziła, bo problemy ze stawami też się
pojawiły. Przeszłam dość poważną operację. Niestety, nie mogę zoperować sobie wszystkiego, co szwankuje w moim organizmie.

Siedząc sobie kiedyś w kolejce do jakiegoś lekarza (z wizytą prywatną oczywiście, by nie oczekiwać na termin miesiącami), pogrążyłam się w zadumie. Poniedziałek - lekarz pierwszego dotyku, ot, tak, po recepty; wtorek - kardiolog; środa - pulmonolog; czwartek - okulista; piątek - laryngolog; sobota - neurolog; niedziela - ginekolog (na świąteczne odprężenie)… Zaraz, zaraz, a gdzie dentysta, ortopeda, rehabilitacja… Trzeba by wydłużyć tydzień. Ach, i jeszcze psychiatra. Psychiatra i psycholog koniecznie, od kiedy złapałam się na następującym dialogu z dzieckiem:

- Dlaczego pani zdjęła okulary? - pyta dziecko.
- Żeby cię lepiej widzieć - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A dlaczego teraz pani założyła okulary? - pyta dziecko.
- Żeby cię lepiej słyszeć - odpowiadam też zgodnie z prawdą (okularnicy wiedzą, o co chodzi; bez okularów na nosie do człowieka dociera szum informacyjny) i nagle martwieję. Bo co to dziecko teraz myśli? Co powie rodzicom? Zwariowała stara belferka, rozum jej odjęło, co ona jeszcze robi w szkole, moje dziecko jest w niebezpieczeństwie - pomyślą przerażeni rodzice.

Tak więc, Panie Premierze, pracuję. Tablicy interaktywnej w mojej szkole jeszcze nie ma, jak zresztą przewidywałam osiem lat temu. Mam więc szansę, by moje prorocze wizje zrealizowały się do końca. Umrzeć z kredą w ręku pod tablicą. Czyż nie o tym marzy każdy prawdziwy belfer?

Ku chwale Ojczyzny, Panie Premierze.

Internautka Belferka

Masz pomysł na ciekawy artykuł? Chcesz opublikować własny felieton? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (448)