Umarła dziewczynka, która przypomniała światu o wojnie.
Jej szokujące zdjęcie opublikowane w "New York Timesie" unaoczniło rzeczywistość największej humanitarnej klęski na świecie. Ale nie pomogło uratować jej życia. Siedmioletnia Amal Hussein zmarła w czwartek z wygłodzenia.
Smutne spojrzenie, ręce jak patyki, żebra wystające spod luźno leżącej skóry. Kiedy 26 października nowojorski dziennik opublikował zdjęcie jemeńskiej siedmiolatki jako ilustrację losu jemeńskich cywili w czwartym roku wojny, fotografia wzbudziła poruszenie na całym świecie i na nowo zwróciła uwagę na brutalny konflikt. Wzbudziła też empatię wielu czytelników chcących w jakiś sposób pomóc dziewczynce. Żaden z nich nie zdołał jednak tego zrobić. Jak podaje "NYT", Amal zmarła w czwartek w słomianej chacie w obozie dla uchodźców pod Abs na północnym wschodzie kraju. O śmierci poinformowała matka dziewczynki Miriam Ali.
- Jestem zrozpaczona. Amal była zawsze uśmiechnięta. Boję się o resztę moich dzieci - powiedziała dziennikowi.
Śmierć nieopodal szpitala
Amal to po arabsku "nadzieja", ale los dziewczynki pokazuje jak niewiele nadziei mają dotknięci wojną i głodem Jemeńczycy. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu, gdzie próbowano karmić ją mlekiem, siedmiolatka została wypisana ze względu na brak miejsca i długą kolejkę kolejnych pacjentów. Lekarz poradził matce, by udała się do placówki Lekarzy Bez Granic oddalonej o 20 kilometrów. Ale jej rodzina nie miała pieniędzy i dziewczynka wróciła do obozu, w którym mieszkała. Tam, nie będąc w stanie utrzymać pokarmu, Amal skonała trzy dni później.
Dziewczynka jest tylko jedną z prawie dwóch milionów jemeńskich dzieci dotkniętych skrajnym niedożywieniem. Według danych ONZ, osiem milionów Jemeńczyków żyje tylko dzięki pomocy agencji humanitarnych. Wkrótce liczba ta może wzrosnąć do 14 milionów, czyli połowy mieszkańców kraju. To, w połączeniu z epidemią cholery i tysiącami bezpośrednich ofiar cywilnych wojny, czyni z Jemenu prawdopodobnie największą obecnie humanitarną katastrofę na świecie. I największą klęskę głodu od prawie stu lat.
Rodzina Amal pochodzi z północnej prowincji Saada, jednego z bastionów rebelianckiego ruchu Huti, który od 2015 roku prowadzi wojnę przeciwko sunnickim władzom. Ponieważ Huti to szyici popierani przez Iran, a Jemen to sunnicki sąsiad głównego rywala Iranu - Arabii Saudyjskiej, wojna domowa szybko przekształciła się w wojnę między dwoma regionalnymi mocarstwami. W rezultacie Saada była obiektem ponad 18 tysięcy saudyjskich nalotów, odbywających się przy wsparciu Stanów Zjednoczonych i z użyciem amerykańskich bomb. W rezultacie bombardowań i zbrodni wojennych z obu stron zginęło co najmniej 10 tysięcy ofiar cywilnych. Mimo wielu rund rozmów pokojowych i utrzymującego się militarnego impasu, wojna trwa nieprzerwanie. I nic nie zapowiada, by koniec miał nastąpić wkrótce.
- Spodziewamy się, ze wojna będzie bardzo długa. To wojna na wyniszczenie i łamanie kości - albo oni złamią nas, albo my ich - powiedział "NYT" samozwańczy minister spraw zagranicznych ruchu Huti, Hussain al-Ezzi.
Przeczytaj również: Kilkadziesiąt ofiar w ataku na autobus szkolny w Jemenie
Epoka kamienia
Skutki wojny wykraczają daleko poza bezpośrednie zniszczenie i śmierć tysięcy cywili. Konflitkt zrujnował kraj i jego gospodarkę. Szaleje inflacja i bezrobocie. Dlatego nawet jeśli na sklepowych półkach znajduje się jedzienie, wielu mieszkańców nie jest w stanie go kupić. Ze względu na galopujące ceny benzyny, wielu - tak jak rodzina Amal - nie ma też środków, by otrzymać potrzebną opiekę.
- Saudyjskie bombardowania sprowadziły Jemen z powrotem do epoki kamienia łupanego - powiedział WP Tobias Borck, analityk Royal United Services Institute (RUSI), brytyjskiego think-tanku wojskowego. - Ta wojna jest arcybrutalna, ale Saudyjczycy widzą Jemen jako swoje podwórko. I są absolutnie zdeterminowani, by nie ulec tam Iranowi. Dla nich to egzystencjalna kwestia - dodaje.
Mimo wielkiej skali humanitarnej klęski, wojna - m.in. z racji odizolowania Jemenu - przez długi czas nie przyciągała dużej uwagi świata zachodniego. Sytuację zmieniło morderstwo saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego w konsulacie w Stambule, oraz zbrodnie takie jak ta z sierpnia tego roku, kiedy saudyjskie lotnictwo zbombardowało autobus szkolny pełen dzieci. Mordy te wzmożyły presję na zachodnich sojuszników monarchii - przede wszystkim Stany Zjednoczone - do zdystansowania się . Ale jak tłumaczy Borck, nie należy się tego spodziewać.
- Wszystko rozbija się o pytanie: co się stanie, jeśli skończymy z tym sojuszem. I odpowiedź nie jest zbyt optymistyczna. Zyska na tym Iran, a Saudowie zamiast od nas, będą kupować broń od Rosji, Chin, czy innych potęg - podsumowuje analityk.
Przeczytaj również: Świat piętnuje Saudyjczyków za mord na dziennikarzu. Jemen umiera w ciszy
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl