Andrij siedzi przytłoczony. Patrzy na ognisko. Teraz jest na poligonie w obwodzie czernichowskim, ale lada moment znowu wyruszy na wschodni front. Wie, że może nie wrócić. Tak jak z Popasnej nie wróciła połowa jego żołnierzy. - Nie mieliśmy ciężkiej broni. Wystrzeliwujesz pocisk, a w odpowiedzi przylatuje kilkadziesiąt - wspomina. Mijają cztery miesiące od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Analitycy przekonują, że Kijów już tę wojnę wygrał, ale żołnierze walczący na froncie widzą to inaczej.
Obwód czernihowski. Sosnowy las. Dookoła zielone wojskowe namioty. W wykopanym dole pali się ognisko, nad nim w kociołku gotuje się zupa.
Andrij siedzi przy palenisku z posępną miną. Nie zwraca uwagi na powtarzające się co kilka minut eksplozje. Krótki syk wylatującego granatu. Potem uderzenie w cel i huk. Jakby z nieba spadały tony gruzu. To na poligonie, kilkaset metrów od obozu, trwają ćwiczenia. Świeżo zmobilizowani żołnierze uczą się używać RPG - ręcznych granatników przeciwpancernych. Lada dzień wyruszą na front w kierunku siewierodonieckim.
Rosjanie wciąż ściągają tam rezerwy. Wojska Putina próbują otoczyć zgrupowanie sił ukraińskich. Ci, którzy jak Andrij, walczyli na tamtym odcinku, widzieli piekło. Dla nich spekulacje o wygranej lub przegranej to bełkot, który dobrze brzmi w europejskich stolicach.
Dla ukraińskich żołnierzy ważne są liczby poległych i ocalałych. Liczby sztuk broni, z którymi wyruszą niebawem na front. Andrij rozumie to jak nikt inny. Jest zastępcą dowódcy batalionu, który bronił Popasnej w obwodzie ługańskim. Niegdyś 20-tysięczne miasteczko, dziś – kompletna ruina. Bitwa o Popasną przejdzie do historii jako jedna z najbardziej krwawych.
***
Po ponad 120 dniach wojny oceny sytuacji na froncie są skrajne. Śmierć tysięcy wojskowych na odcinku wschodnim broniących swojego kraju to w analizie strategicznej co najwyżej "porażka na polu taktycznym i operacyjnym". Poświęcenie niemal całego batalionu, by tylko spowolnić działania Rosjan, to "element strategii".
- Problem dotyczący ocen tego, co dzieje się w Ukrainie, polega na tym, że ludzie, widząc początkowe sukcesy, mówili "Ukraina wygrywa". Teraz kiedy na łuku Dońca Siewierskiego sukcesy są mniejsze, albo ich nie ma, słyszymy "Ukraina przegrywa". Nie jest to prawidłowe założenie. Zwycięstwa czy porażki nie oceniamy z poziomu taktyki czy operacji – mówi Jarosław Wolski, analityk z "Nowej Techniki Wojskowej".
Eksperci rozróżniają cztery płaszczyzny działań. Od najniższego do najwyższego są to poziomy: taktyczny, operacyjny, strategiczny i polityczny. Można przegrać na trzech pierwszych poziomach, ale wygrać na politycznym.
Według Wolskiego już teraz można uznać, że z poziomu politycznego i strategicznego Ukraina wygrała wojnę. Politycznie, bo zdołała zbudować koalicję państw, która ją wspiera i ma otwarte drzwi do Unii Europejskiej. Strategicznie, bo Moskwa nie zrealizowała podstawowych celów: wciąż nie oderwała wschodu kraju i nie włączyła go do Federacji Rosyjskiej, nie osadziła marionetkowego rządu w Kijowie, nie utworzyła na zachodzie kraju quasi-państwa, do którego według rosyjskiej propagandy mieli być wysiedlani niereformowalni Ukraińcy.
Podobne zdanie ma Maria Piechowska, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych ds. Ukrainy:
– Politycznie Ukraina już tę wojnę wygrała, bo obroniła swoją suwerenność. Jeśli spojrzymy na to z militarnego punktu widzenia, to trudnej powiedzieć, kto wygrywa. Ukraina dała sygnał całemu światu, że chce być państwem niezależnym, wybiera kierunek europejski i nie zgodzi się na to, co narzuci jej Rosja.
Sprawa komplikuje się na poziomie operacyjnym. Rosjanie zdobyli Mariupol, odnieśli sukces na kierunku chersońskim, w końcu utworzyli lądowy korytarz na Krym. Teraz chcą zacisnąć pętlę wokół Donbasu.
***
Andrij patrzy na ćwiczących młodych żołnierzy. Ciężko wzdycha, bo wie, że "żółtodzioby trafią w sam środek piekła".
- W Popasnej na każde 500 metrów kwadratowych frontu spadało około czterech tysięcy pocisków. Według wytycznych do trafienia w cel wystarczy ich 50, a do całkowitego zniszczenia - 800. Rozumiesz to? Rosjanie pięciokrotnie nas zniszczyli - mówi zrezygnowany.
Siedzący obok ogniska żołnierze słuchają Andrija w milczeniu. Ich twarze tężeją pod ciężarem wspomnień.
- Wystrzeliwujesz 2-3 pociski, a w odpowiedzi przylatuje ich czterdzieści. Artyleria, awiacja, bomby fosforowe. Wszystko na raz. A my siedzimy w otwartym okopach. Nie mamy ciężkiego sprzętu. Nie mamy amunicji. Zamiast rac – telefony komórkowe. Po prostu nie mamy czym walczyć – dodaje Oleksandr, kolega z batalionu.
***
Choć ukraińska armia ponosi straty na kierunku Dońca Siewierskiego, to według Wolskiego nie przesądza to o zwycięstwie Rosjan.
– Ich ofensywa nie odniosła sukcesu. Planowali uderzyć z północy z Iziumu i z południa z Gorłówki, wziąć siły ukraińskie w kocioł i je zniszczyć. Później - zrobić mniejszy kocioł i z północy uderzyć przez rzekę, a z południa z okolic Popasnej. Znowu się nie udało – mówi Wolski. - Mimo gigantycznej przewagi nie zdobyli całego Siewierodoniecka. Właśnie dlatego trudno powiedzieć, by to Rosjanie wygrywali. A nawet gdyby, to wciąż dla Ukrainy nie byłaby to przegrana polityczna i strategiczna.
Sytuacja na łuku Dońca Siewierskiego zmieniła się po wymianie rosyjskiego dowódcy. Generała Aleksandra Dwornikowa – według analityków Conflict Intelligence Team - zastąpił wiceminister obrony Giennadij Żydko.
- Od tego czasu Rosjanie zmienili strategię. Zaczęli działać dużą masą na mniejszym odcinku frontu. Taktyka ta jest mało finezyjna i prowadzi do wysokich strat. Rosjanie okładanie artylerią Ukraińców. W efekcie w siedmiu ukraińskich brygadach straty sięgają od 40 do 70 proc. To oznacza, że one de facto przestały istnieć – mówi analityk "Nowej Techniki Wojskowej".
Według Wolskiego ukraińskie dowództwo do końca wykorzystało ofiarność swoich żołnierzy, ich zdolność do poświęceń: – Celowo nie rotowali tych brygad, żeby inne jednostki miały czas na odpoczynek i przegrupowanie. Ci żołnierze w większości zostali zabici albo ranni. Rotacja zaczęła się dopiero pod koniec ubiegłego miesiąca. Brygady wykonały jednak swoje zadanie, bo Rosjanie ponieśli większe straty. Wówczas rozpoczęła się wojna na wyczerpanie.
Na wschodzie widać trudności ukraińskiego dowództwa w zarządzaniu brygadami.
– W ramach reformy Sił Zbrojnych zrezygnowano z poziomu dywizji i pozostawiono jako podstawową jednostkę wojsk lądowych brygady z dużym poziomem samodzielności. Takie rozwiązane rewelacyjnie się sprawdziło, kiedy Rosjanie stosowali działania rajdowe na północy Ukrainy. Tam w każdym bezpośrednim starciu wygrywali z Rosjanami. Natomiast walki na łuku Dońca Siewierskiego są zupełnie inne. Widać wyraźnie, że Ukraińcy mają problem z koordynowaniem kilku brygad naraz, brakuje im szczebla dywizyjnego, który nadzorowałby brygady. Rosjanie też zmienili taktykę i uczą się na błędach – tłumaczy Wolski.
***
- Na początku Rosjanie ponosili sromotne porażki, bo dowodzili nimi politycy. Teraz sytuacja się odwróciła. Teraz my przegrywamy, bo decyzje podejmują politycy. Po co była nam Popasna? Zostało miasto gruzów. Nie ocalał ani jeden budynek, a my traciliśmy ludzi – Andrij wraca wspomnieniami na front.
- Nie mieliśmy ciężkiej broni. Bywały dni, kiedy traciliśmy nawet sto osób. A generałowie mówią: "bierz ochotników i zdobądź pozycje, bo nie możemy oddać Popasnej". Jacy do kur… ochotnicy, skoro z batalionu nic nie zostało?! Mamy samych zabitych albo rannych i zaginionych. Można było wycofać się 30 km, umocnić się na wzniesieniach, wysadzić mosty i byłoby po ofensywie.
***
- Nie siedzę w geopolityce. Patrzę na sprawę jako żołnierz. Ukraińskie dowództwo zaciągnęło niesamowity dług wdzięczności wobec własnych ludzi, ich zdolności do poświęceń. Wszystko jednak ma swoje granice i ten dług trzeba będzie spłacać – mówi płk. rez. Piotr Lewandowski, weteran misji w Iraku i Afganistanie.
Żołnierze muszą mieć poczucie, że ktoś o nich dba, dlatego dowództwo musi w odpowiednim czasie wycofać ich z pola walki.
- Moim zdaniem na łuku Dońca Siewierskiego nastąpiło to za późno. Według NATO przy stratach powyżej 50 proc. jednostkę uznaje się za całkowicie zniszczoną. Ukraińcy ponieśli jeszcze większe straty. To wpływa na morale. Żołnierze muszą wierzyć w zwycięstwo, żeby walczyć – uważa pułkownik.
Oficer nie wierzy w przeprowadzenie dużej ukraińskiej kontrofensywy w najbliższym czasie:
– Z moich informacji wynika, że ukraińskie zasoby rezerwistów właściwie się wyczerpały. Nowe brygady są na pewno szkolone, ale jedna brygada to trzystu doświadczonych podoficerów i stu oficerów, którzy będą mogli szkolić kolejnych ludzi. Skąd ich wziąć? Wycofać z frontu? Jestem pełen obaw, bo Ukraina coraz bardziej łata braki obroną terytorialną. 17. Brygada Pancerna walczy bez przerwy od miesiąca, codziennie, zapewne ostatkiem sił. Sytuację ratują odwody pancerne z artylerią, ale ile jeszcze można tak wytrzymać?
Weteran ma też wątpliwości, czy wysłanie tak dużej liczby wojsk do ochrony granicy z Białorusi jest właściwą decyzją. – Może lepiej byłoby podjąć ryzyko i przy granicy z Białorusią pozostawić obronę terytorialną, a wojska operacyjne przerzucić na kierunek wschodni, bo teraz Ukraina ryzykuje załamanie kierunku wschodniego? – zastanawia się pułkownik.
***
Po czterech miesiącach nikt nie potrafi odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: kiedy skończy się wojna?
- Zakładam, że jesienią lub pod koniec roku dojdzie do ustabilizowania linii frontu. Nastąpi moment wyciszenia, bo obie strony nie będą w stanie prowadzić aż tak intensywnych działań – mówi Maria Piechowska.
Nie dla wszystkich zwycięstwo Ukrainy znaczy to samo. - Kluczowe będzie to, czy Ukraina odzyska terytoria obecnie okupowane. Nie ma wątpliwości, że tylko wtedy wojna zostanie zakończona. W takim samym ujęciu ukraińskie zwycięstwo rozumie też Polska. Jednak dla wielu państw europejskich, np. Niemiec czy Francji, zwycięstwem mogłoby być zakończenie działań militarnych lub zawieszenie broni.
Putin otwartym tekstem mówi, że nawet jeśli dojdzie do zawieszenia broni, Rosja wykorzysta ten czas na wzmocnienie swojego militarnego potencjału i wtedy może pójść dalej. Wówczas celem mogą stać się kraje, które nie są członkami NATO.
- Nie mam wątpliwości, że gdyby Polska nie była członkiem sojuszu, już byłaby zaatakowana w tej wojnie. By pokonać Rosję, trzeba całkowicie zmienić imperialistyczne założenia tego państwa, które uważa Ukrainę za część swoich ziem – dodaje analityczka PISM.
Według Jarosława Wolskiego Rosjanie mają obecnie dwa wyjścia.
- Pierwsze jest skrajnie mało prawdopodobne, ale mogą użyć taktycznej broni nuklearnej na polu walki, czyli okładać Ukraińców atomówkami i tak próbować zakończyć wojnę. Mogą też przedłużać ją, wychodząc z założenia, że to oni mają więcej sprzętu, choć jest przestarzały. Jednocześnie mogą liczyć na to, że Zachód w końcu zmęczy się wojną, a Moskwa rozbije polityczną jedność, tak by z powodów ekonomicznych Zachód wymusił zawarcie pokoju na rosyjskich warunkach – mówi analityk.
Zmęczenia wojną najbardziej obawia się też płk. rez. Piotr Lewandowski:
- Wciąż realny jest plan zamienienia Ukrainy w państwo całkowicie uzależnione od pomocy Zachodu. Tym bardziej że zainteresowanie świata wojną zaczyna maleć. NATO zjednoczyło się w przekazie i deklaracjach o wsparciu dla Ukrainy, ale ile mamy akcji przekazywania sprzętu Ukrainie na poziomie sojuszu? Ja nie znam żadnej. Sprzęt przekazują poszczególne kraje NATO. Prawdziwa pomoc byłaby wtedy, gdyby linie produkcyjne w krajach członkowskich już produkowały sprzęt na potrzeby Ukrainy. Nikt o tym nie mówi. Nie ma nawet takich planów.
- Obecnie Ukraina politycznie i strategicznie wygrywa, ale jak będzie za dwa lata? Wojnę oceniamy po jej zakończeniu, a nie w trakcie. Bardzo mnie bawią stwierdzenia, że "Ukraina już tę wojnę wygrała", bo jeszcze nie słyszałem, żeby ogłaszano zwycięstwo przed zakończeniem walk.
***
– Jeśli nie dostaniemy broni, będziemy walczyć łopatami. To wojna o nasze istnienie – mówi Dmytro Kuleba, szef ukraińskiego MSZ.
Oleksandr ma nadzieję, że nie będzie musiał walczyć łopatą, że jego batalion dostanie ciężki sprzęt z Zachodu.
Nie ma na to wpływu. Może tylko czekać. Jeszcze żyje. Prowadzi samochód, sprawnie omijając dziury na leśnych drogach. Szybkie zakupy w miasteczku wojskowym i z powrotem na poligon. Może za kilka dni, może za tydzień przyjdzie rozkaz o dyslokacji na front.
- Wielu z nas nie wróci. Ale jeśli nie będziemy się bronić, jutro Rosjanie wejdą do kolejnych miast. Ktoś musi tam jechać. Potrzebujemy tylko ciężkiej broni.
Patryk Michalski i relacjonująca wydarzenia z Ukrainy Tatiana Kolesnychenko, dziennikarze Wirtualnej Polski