Ukraina po strzelaninie w Mukaczewie - somalizacja czy przesilenie?
Weekendowa strzelanina w Mukaczewie na Zakarpaciu źle wróży ukraińskiej demokracji. Z pozoru bandyckie porachunki przekształciły się w kryzys polityczny, który ujawnia skalę anarchii państwa i jest kolejnym sygnałem alarmowym dla władzy oraz społeczeństwa obywatelskiego. Co gorsza, nacjonalistyczna gorączka i pacyfikacyjne nastroje rządu wobec tego regionu mogą obudzić kolejnego demona separatyzmu.
Najpierw fakty. 11 lipca w zakarpackim mieście Mukaczewo doszło do zbrojnego starcia pomiędzy przedstawicielami nacjonalistycznej organizacji Prawy Sektor (PS) i deputowanym Rady Najwyższej Wasylem Łanio. Według rzecznika prasowego PS Artioma Skorpadskiego, lokalni liderzy ugrupowania przybyli do jednej z miejskich kafejek, aby porozmawiać o kontrabandzie papierosów, za którą stoi parlamentarzysta. Strona przeciwna twierdzi, że celem spotkania była organizacja wypoczynku dla ochotników PS rannych w Donbasie.
Bez względu na zamiary, to nacjonalistyczni bojówkarze mieli postrzelić w głowę jednego z ochroniarzy Łanio. Gdy parlamentarzysta wezwał na pomoc miejscową milicję, nacjonaliści użyli wielkokalibrowych karabinów maszynowych i granatników przeciwpancernych, po czym wycofali się w góry. Rezultat rozmów? Kilka osób zabitych i rannych oraz spalone radiowozy.
Prezydent Ukrainy wysłał na miejsce jednostki MSW i Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Lider Prawego Sektora Dmitrij Jarosz odpowiedział mobilizacją organizacji i zapowiedzią wycofania z frontu w Donbasie tzw. Ochotniczego Korpusu Ukraińskiego (OKU). Zwolennicy PS demonstrują w Kijowie, Tarnopolu i Lwowie, a oddziały OKU zajęły pozycje na drogach do Mukaczewa.
Bandyckie porachunki
Prezydent Poroszenko ocenił wydarzenie jako akt kryminalny, u podstaw którego leżą bandyckie porachunki o zyski z niezwykle dochodowej kontrabandy papierosów do UE. Premier Jaceniuk w poniedziałek wyrzucił z pracy całą zakarpacką służbę celną oraz zapowiedział totalną czystkę lokalnej milicji.
Tak czy inaczej, Jarosz twierdzi, że jego podkomendni przeszkadzali przemytnikom, bo rozpoczęli patrolowanie granicy z UE, tym samym prowokując bandytów do zbrojnego ataku. Wskazał na dwóch deputowanych ukraińskiego parlamentu, Wasyla Łanio oraz jego mecenasa Wiktora Bałogę, którzy trzymają Zakarpacie w kryminalnym terrorze. Szef PS postawił warunki polityczne rozwiązania kryzysu, m.in. sąd nad deputowanymi-mafiozami, totalna czystka regionalnych władz i służb oraz dymisja ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa.
Niemniej jednak, na pierwszy ogień ukraińskich mediów poszła wersja kontrabandy. Zakarpacki pisarz Andriej Lubka na stronach Radia Swoboda obrazowo opisał kryminalny zrost miejscowej władzy i grup przestępczych twierdząc, że procederem kontrabandy zajmują się obwodzie wszyscy. Trudno, aby było inaczej, skoro zysk z jednej ciężarówki papierosów przemyconych do Włoch wynosi pół miliona euro, a takich transportów są dziesiątki. Z tym, że poważna kontrabanda to dzieło mafii, możliwa tylko z zaangażowaniem instytucji państwa, które zostały powołane do walki z takim procederem. Nad wszystkim czuwa kijowska "krysza" - bez politycznej ochrony regionalne grupy kryminalne nie czułyby się tak bezkarne, a mają w kieszeni wszystkie lokalne urzędy i służby, z gubernatorami włącznie.
Jeśli w parlamencie powstaje kolejny komitet "Stop Kontrabandzie", to mamy pewność, że zasiadają w nim główni łącznicy między kryminalnymi grupami a kijowską władzą - twierdzi Lubka. Jeśli na granicy w świetle kamer konfiskowana jest partia kontrabandy, to nie znaczy, że służby dobrze pracują, tylko że następuje kolejny podział kryminalnych sfer wpływu. Jak Ukraina długa i szeroka, cała stoi na identycznych regionalnych układach polityki, biurokracji i kryminalnego biznesu. To regionalne grupy przestępcze decydują o wyborach lokalnych władz i funkcjonowaniu gospodarki. Dlatego, choć władza w Kijowie temu zaprzecza, strzelanina w Mukaczewie ma wyraźny wątek polityczny.
Polityczne piekło
Jesienią tego roku na Ukrainie mają się odbyć wybory samorządowe, które dla społeczeństwa są nadzieją na lepsze jutro. Demokratyczny wybór lokalnych władz jest fundamentem zapowiedzianej decentralizacji państwa, która ma oddać w ręce obywateli ogromne kompetencje finansowe, gospodarcze i polityczne. Otwartym pozostaje pytanie, komu je faktycznie odda? Bowiem chodzi tu o uczciwość wyboru społecznych przedstawicieli.
Mukaczewo doskonale odsłoniło mechanizm funkcjonowania ukraińskiej władzy. Duet deputowanych Łanio i Bałoga faktycznie rządzi Zakarpaciem, mimo władzy kolejnych gubernatorów, prezydentów oraz dwóch Majdanów. Obaj kryminalnymi metodami opanowali politykę i gospodarkę regionu, stając się automatycznie bezalternatywną podporą każdej, kolejnej władzy w Kijowie. W zamian za carte blanche ze stolicy, oddawali głosy zakarpackich wyborców, których kupowali lub zastraszali - najpierw prezydentowi Juszczence, potem Janukowyczowi, a obecnie Blokowi Petra Poroszenki i Frontowi Narodowemu premiera Jaceniuka.
Tacy jak oni, czyli deputowani z okręgów jednomandatowych, "trzęsą" swoimi obwodami, stanowiąc wpływowe lobby obecnego parlamentu. I nie ma żadnej gwarancji, że jesienne wybory samorządowe coś w tej materii zmienią, bo identyczne schematy jak na Zakarpaciu obowiązują we wszystkich obwodach Ukrainy. Nieprzypadkowo w lokalne układy włączył się Prawy Sektor.
Dmitrij Jarosz powtarza, że PS nie jest burzycielem państwa, tylko rodzajem sanitarnej służby społecznej. I na pierwszy rzut oka trudno się z nim nie zgodzić. Skrajni nacjonaliści wymusili przyjęcie ustawy lustracyjnej, wrzucali skorumpowanych urzędników do kubłów na śmieci i urządzili Leninopad, czyli burzenie pomników sowieckiej przeszłości. Ale, jak twierdzi Wołodymyr Fesenko z Centrum Badań Politycznych "Penta", za czerwono-czarnymi sztandarami (barwy PS) i patriotyzmem na pokaz, kryje się chęć przejęcia bandyckich schematów.
Co gorsza, choć gorzej już chyba być nie może, działania PS to anarchizacja państwa, bo hurapatrioci stosują niedopuszczalne metody. Każdy student po zapoznaniu się z teorią państwa i prawa wie, że tylko państwo ma monopol na wymiar sprawiedliwości i stosowanie środków przymusu. Ale na Ukrainie jest inaczej, bo słaba władza dała sobie odebrać prerogatywy i nastąpiła prywatyzacja użycia siły. Jak inaczej nazwać fakt, że Ochotniczy Korpus Ukraiński, czyli 10 tysięcy uzbrojonych bojówkarzy, włącza się w wojny biznesowe kilkaset kilometrów od linii frontu w Donbasie. I to nie tylko w Mukaczewie, ale we Lwowie, Tarnopolu, Kijowie i wielu innych miastach Ukrainy.
Taki jest skutek pozorowania reform antykorupcyjnych i wymiaru sprawiedliwości, a szczególnie organizacji gwardii narodowej z prawdziwego zdarzenia. Projekt gwardii miał zintegrować ochotnicze bataliony z armią i MSW oraz zagospodarować kombatantów z pożytkiem społecznym. Nic z tego, bo Kijów przestraszył się obywatelskiej armii i w gwardię przemianował dotychczasowe wojska MSW.
Jarosz chce zachowania kontroli nad swoimi batalionami i zażądał autonomii. Co więcej, ma pomysł równoległych sił zbrojnych i struktur dowodzenia niezależnych od sztabu generalnego. Formalnie korpus wszedł zatem w skład armii, ale faktycznie to fikcja i tysiące uzbrojonych osób nadal pozostają poza wszelką kontrolą, robiąc co im się żywnie podoba. Grupa mukaczewska starła się o wpływy z kontrabandy, dokonując klasycznego reketu, czyli kryminalnego najazdu na biznes innej grupy przestępczej. Jednak bojówkarze równie ochoczo wynajmują się oligarchom, a to kolejna płaszczyzna politycznego piekła Ukrainy.
Feudalne włości
Prezydent Poroszenko ogłosił priorytet deoligarchizacji państwa, czyli przecięcia gordyjskiego węzła biznesu i polityki. Tymczasem Wadim Karesiew z Instytutu Strategii Globalizacji mówi, że oligarchowie świetnie przystosowali się do państwa w stanie wojny. Oprócz dotychczasowych metod ochrony swoich aktywów poprzez kupowanie wyborów, partii politycznych i parlamentu, teraz finansują feudalne armie, czyli ochotnicze bataliony. Sił zbrojnych używają do podziału stref wpływów, czyli wojen z konkurentami oraz do szantażowania państwa.
Prasa ukraińska od dawna spekuluje o bliskich związkach Jarosza i wpływowego oligarchy Igora Kołomojskiego. Bojówkarze PS chronili najbardziej dochodowe aktywa Kołomojskiego, czyli Ukrnaftę, port w Odessie i kanał telewizyjny. Dwa pierwsze kąski zostały odebrane przez państwo po stanowczej interwencji prezydenta. Kołomojski stracił też posadę dniepropietrowskiego gubernatora. Teraz planuje kontratak i organizuje nowy ruch polityczny z udziałem ugrupowania oraz bojówkarzy Jarosza. Niektórzy z ukraińskich politologów nazwali więc mukaczewskie wydarzenia falstartem zamachu stanu. Według nich Kołomojski i Jarosz zmierzają do kryzysu politycznego, który zaowocuje przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi.
Tymczasem notowania Poroszenki i Jaceniuka systematycznie spadają. Zmieniają się także nastroje społeczne. Ukraińcy zmęczeni wojną i kryzysem ekonomicznym są coraz mniej majdanowi, czyli proeuropejscy i pokojowi. Ulica staje się radykalna i zła, co źle wróży stabilnej demokracji i społeczeństwu obywatelskiemu. W każdym razie wiarygodnie brzmi wersja, że na polecenie Kołomojskiego w Mukaczewie Prawy Sektor pokazywał Poroszence iluzoryczność jego władzy. Zatem obecnie wszystko zależy od reakcji prezydenta.
Somalizacja czy przesilenie?
Gdy wiosną tego roku, w sytuacji podobnej konfrontacji zbrojnej jak w Mukaczewie (obeszło się bez strzelaniny), Poroszenko odbierał Kołomojskiemu oligarchiczne latyfundia, prasa chwaliła prezydenta za zdecydowane działanie służące wzmocnieniu autorytetu państwa i społecznemu zaufaniu. Jednak według dobrze poinformowanego "The New Times", taką decyzję wymusił Zachód. Amerykańscy i unijni dyplomaci, składając wizytę prezydentowi, zadali pytanie, czy o dalszym losie Ukrainy mają rozmawiać jeszcze z nim czy już Kołomojskim?
Obecnie Kijów ograniczył się do wysłania przeciwko bojówkarzom sił MSW, nie zdecydował się jednak na radykalne rozwiązanie problemu uzbrojonych bojówek, ani tym bardziej kontrabandy. Mukaczewo było doskonałą okazją do przesilenia politycznego, wystarczyło postawić Prawemu Sektorowi ultimatum bezwarunkowej integracji z armią i rozwiązania ochotniczego korpusu. Taki brak zdecydowania wielu sympatyków Majdanu odczytało jako słabość władzy twierdząc, że obecnie leży ona na ulicy. Kto ją weźmie?
Warianty są dwa. Zrobią to regionalne klany kryminalno-polityczne przy wsparciu wielkich oligarchów, wobec czego Ukrainę czeka los podobny do Somalii. O losie obywateli europejskiego państwa będą decydować mafijne klany. Cała różnica z obecną sytuacją będzie polegała na tym, że wzorem afrykańskich watażków bandyckie grupy przestaną grać w parlamentarne pozory, ponieważ nie będzie to już potrzebne.
W wariancie drugim, władzę - przy udziale tychże oligarchów - przejmą uzbrojeni nacjonaliści, zorganizowani w lobby kombatanckie, które dokona Trzeciego Majdanu. Przykładem jest Armenia. "Nie" rządzącego lobby kombatanckiego dla pokojowego porozumienia z Azerbejdżanem jest linią polityczną, dzięki której kraj znalazł się w faktycznej ekonomicznej blokadzie, a Armenia jest najuboższym krajem na Kaukazie, uzależnionym całkowicie od Rosji.
Jest także trzeci wariant typowy dla oligarchicznych elit Ukrainy, który można nazwać "bagiennym". Jarosz, mimo butnych deklaracji, powstrzymuje się przed otwartą konfrontacją z Kijowem, a władza odpowiada tym samym. Z powszechnej mobilizacji zwolenników PS i masowych blokad drogowych urodziła się mysz. Z drugiej strony, premier Jaceniuk i minister Awakow deklarują sympatię do nacjonalistycznych bojówkarzy. Wydaje się, że rządzący jak ognia unikają przesilenia, w nadziei na kuluarowe przeciągnięcie PS na swoją stronę. A to oznacza, że skrajni nacjonaliści stali się poważną siłą polityczną w oligarchicznych rozgrywkach. Taką przysłowiową szalą politycznej wagi. Całość być może przyniesie chwilową stabilizację, pozwalając uniknąć konfrontacji z lobby kombatanckim, ale strategicznie stawia Ukrainę na przegranej pozycji.
Mukaczewo leży 50 km od zewnętrznej granicy UE i trudno, aby strzelanina z zabitymi i rannymi ofiarami przysłużyła się europejskiej integracji Ukrainy. Mówiąc wprost, razem z ujawnioną skalą kontrabandy oraz kryminalizacji kraju, stawia krzyżyk na staraniach o bezwizowym wjeździe Ukraińców do strefy Schengen. Anarchiczna Ukraina staje się dla UE coraz mniej pożądanym partnerem, a w coraz większym stopniu zagrożeniem bezpieczeństwa, co jest oczywiście na rękę Moskwie.
Kolejny demon separatyzmu
W tym kontekście, niestety, rodzą się fundamentalne pytania do naszych i zachodnich polityków. Komu pomaga finansowo Unia Europejska - Ukraińcom czy kryminalnym grupom interesu? I kogo właściwie szkolą polscy oraz amerykańscy instruktorzy wojskowi - żołnierzy ochotników ukraińskiej armii czy przyszłych gangsterów operujących także w UE?
Na rozrywanej wojną Ukrainie kolejnemu wzmocnieniu ulegają wektory odśrodkowe. Zakarpacie zamieszkane przez mniejszość węgierską poczuwa się do związków z Kijowem bodaj słabiej niż Donbas. Nacjonalistyczna gorączka i pacyfikacyjne nastroje rządu wobec tego regionu mogą obudzić kolejnego demona separatyzmu. Tym bardziej, że Budapeszt uważnie przygląda się wydarzeniom, a Węgrzy do sympatyków Ukrainy jakoś nie należą. Chyba, że "bagienna" strategia obowiązuje także wobec zakarpackich klanów.
W takiej sytuacji, jesienne wybory samorządowe są coraz bardziej iluzoryczne, tak jak zamiar decentralizacji kraju. Jeśli akt głosowania nie zostanie poprzedzony lustracją i antykorupcyjną operacją w skali całej Ukrainy, na co nie ma czasu, to wybory będą fikcją, podobnie jak inne reformy. Czy przypadkiem nie o to chodzi współczesnym kniaziom kijowskim? Cała nadzieja w samych Ukraińcach, bo samowolek uzbrojonych pseudopatriotów, ani tym bardziej kryminalizacji regionów, nie da się dłużej zamiatać pod dywan.