Ukraina: Pełzająca inwazja Rosjan na Mariupol. Trudna sytuacja mieszkańców
Wbrew oficjalnemu zawieszeniu broni, od kilku tygodni trwa rosyjska ofensywa w okolicach Mariupola. O sytuacji w zagrożonym inwazją mieście opowiada WP Andrzej Iwaszko, prezes stowarzyszenia Polaków w Mariupolu
Codzienne ataki moździerzowe, próby szturmów na kolejne wsie i miejscowości, ostrzały z broni lekkiej - tak wygląda obowiązujące na papierze zawieszenie broni w okolicy Mariupola, półmilionowego przemysłowego miasta nad Morzem Azowskim. Od czasu zdobycia Debalcewe, to właśnie ku temu nadmorskiemu portowi sunie "cicha ofensywa" prorosyjskich sił. I choć walki toczą się ok. 10 kilometrów od miasta, a separatyści nie prowadzą tak zmasowanego ostrzału jak wcześniej, to mieszkańcy Mariupola obawiają się, że prędzej czy później Rosjanie wkroczą do miasta.
Oczekiwanie na atak
- Atmosfera w mieście od dawna jest napięta, codziennie słyszymy informacje o kolejnych walkach w okolicach - mówi WP Andrzej Iwaszko, prezes Polsko-Ukraińskiego Stowarzyszenia Kulturalnego w Mariupolu i wykładowca w miejscowym uniwersytecie. - Ci, którzy mogli, wyjechali. Ale to nieliczni: ci, którzy mieli gdzie jechać. Ja mam to szczęście, że moja matka - Rosjanka - mieszka na zachodniej Ukrainie i mogłem do niej wysłać swoich synów - dodaje.
Iwaszko jest liderem stosunkowo niewielkiej miejscowej wspólnoty Polaków. Stowarzyszenie, na czele którego stoi organizuje zajęcia, lekcje języka polskiego, a ostatnio koordynuje pomoc humanitarną płynącą m.in. z polskiego konsulatu. Jak mówi, od czasu wojny ludzi zgłaszających się do ośrodka znacznie przybyło.
- Trudno to źle oceniać, bo wiadomo, jaka jest sytuacja. Wszystkim staram się pomagać - mówi. Dodaje, że docenia działania polskiego MSZ-u, który zorganizował przyjazd do kraju Polaków z Donbasu. Protestuje jednak przeciw nieprawdziwym komunikatom wysyłanym przez ministerstwo.
- To dobrze, że Polska pomaga tym ludziom. Ale kiedy słyszę, jak rzecznik MSZ mówi, że ewakuowano wszystkich tych, którzy chcieli wyjechać, to mnie to boli. Takich ludzi jest dużo więcej - twierdzi Iwaszko. - Tym bardziej, że nikt nie wierzy w to, że Putin się zatrzyma. Tak jak było w przypadku okrążenia Iłowajska i Debalcewa, tak będzie i z Mariupolem - dodaje. Kręcenie karuzeli
Choć intensywność walk jest mniejsza niż dotychczas, to scenariusz, który kreśli Iwaszko nie jest wykluczony - tym bardziej, że Mariupol to ważny ośrodek dla przemysłu stalowego i jest miastem stojącym na przeszkodzie utworzenia korytarza lądowego na Krym.
Przedstawiciele "Donieckiej Republiki Ludowej" otwarcie mówią, że uważają to miasto za swoje i będą dążyli do jego odzyskania. O tym, że na deklaracjach się może nie skończyć świadczy to, że do ataków na ukraińskie pozycje dochodzi na całej linii frontu w okolicy miasta. Główne uderzenie skierowane jest obecnie na miejscowość Szyrokino, położoną we wschodnich przedmieściach Mariupola.
Do tego wszystkiego dochodzi w czasie, kiedy separatyści oznajmiają o wycofywaniu artylerii i swoich oddziałów do przewidzianych w Mińsku pozycji. I rzeczywiście, sprzęt i żołnierze są wycofywani z niektórych miejsc, jak np. z okolic Debalcewa - lecz tylko po to, by przenieść się w inne, np. w okolice Mariupola. Podobnie, kiedy członkowie misji OBWE monitorującej zawieszenie broni przyjeżdżają na miejsce, gdzie znajdują się znaczne siły samozwańczych republik, te ostentacyjnie wycofują się na wskazane miejsce po czym...powracają tam kilka godzin później. Proceder ten został nazwany - podobno przez samych separatystów - "kręceniem karuzeli".
Ukraińcy podejrzewają, że Rosjanie swoje główne siły gromadzą kilkanaście kilometrów za Szyrokinem, w Nowoazowsku, który będzie stanowił bazę wypadową dla przyszłej większej inwazji.
Obaw tych nie rozwiewają komunikaty misji obserwacyjnej OBWE. Jej rzecznik Michael Bociurkiw,powiedział w środę, że inspektorzy misji nie mają dostępu do miasta, ani do punktów końcowych do których miała być docelowo wycofywana ciężka broń.
- W tej sytuacji nie możemy potwierdzić, że zawieszenie broni jest respektowane - stwierdził Bociurkiw.
Dywersja
Na chwilę obecną, wedle większości analityków i obserwatorów, większa inwazja na Mariupol nie jest jednak prawdopodobna. Do obrony miasta zostały ściągnięte największe siły wojsk, a w takiej sytuacji bezpośrednie walki w tak dużym mieście nie mógłby się obyć bez bardzo dużych strat - tak wojskowych, jak i cywilnych.
Są jednak sygnały, że zagrożenie dla miasta może wypływać z wewnątrz. W ciągu ostatnich tygodni w wielu miastach wschodniej Ukrainy dochodziło do aktów terroru - takich jak ten w Charkowie, gdzie zamachowcy zabili pięciu uczestników pokojowego marszu. Także i w Mariupolu są pierwsze sygnały, że może dojść do podobnych prowokacji. We wtorek lokalne media donosiły np. o grupie mężczyzn podszywających się za aktywistów Prawego Sektora, którzy napadali na starsze kobiety kobiety. W środę o tym, że milicja powstrzymała potencjalny atak z użyciem koktajli Mołotowa. W czwartek zaś zatrzymano człowieka, który przechowywał w domu granaty. Takie doniesienia niepokoją tym bardziej, że nie brakuje ludzi, którzy nie mają nic przeciwko nadejściu Rosjan.
- Duża część mieszkańców - jakaś jedna trzecia - powitałaby tu rosyjską armię z kwiatuszkami. Wszystko przez tę przerażającą propagandę. To niesamowite, co ona robi z tymi ludźmi. Odwrócenie tego, zaleczenie tych ran zajmie długie lata - mówi Iwaszko. - Spotykam człowieka i mu pomagam, a potem czytam, że on w internecie prosi Rosję, by ochroniła nas przed "banderowcami". My takich ludzi nie będziemy wspierać - dodaje.
Według niego, nie można mówić w Mariupolu o zagrożeniu dla Rosjan lub rosyjskojęzycznej ludności. Tym bardziej, że po rosyjsku mówi ponad 90 proc. mieszkańców.
- Kiedy słyszy się kogoś, kto mówi po ukraińsku np. w autobusie, to automatycznie wywołuje to dziwne spojrzenia współpasażerów. A kiedy rozmawiałem na ulicy z dziennikarzem z Polski, podeszło do nas kilku osiłków i tylko dzięki mojej interwencji nie doszło do żadnych nieprzyjemnych zdarzeń - mówi wykładowca.
Putin się nie zatrzyma
Iwaszko nie ma wątpliwości, że Rosjanie będą się starać zdobyć Mariupol. Ale na nim nie poprzestaną.
- Owszem, są przygotowania, okopy, jest tu dużo żołnierzy, ale armia rosyjska jest dużo silniejsza od ukraińskiej. Nie łudźmy się, że Putin zatrzyma się tu, gdzie jest. Nie zatrzyma się: ani na Mariupolu, ani nawet na całej Ukrainie. Polacy powinni o tym wiedzieć - apeluje.