Ujawniono nieprawidłowości w kopalni "Wujek-Śląsk"
Oględziny miejsca katastrofy w kopalni "Wujek-Śląsk" potwierdziły, że były nieprawidłowości w prowadzeniu tam ściany wydobywczej. Chodzi o niezgodną z projektem technicznym długość chodników przyścianowych, które nie były na bieżąco likwidowane. Mógł tam gromadzić się metan.
28.09.2009 | aktual.: 28.09.2009 13:36
Do takich wstępnych wniosków doszli przedstawiciele organów nadzoru górniczego i eksperci, którzy w czwartek i piątek zjechali w rejon, gdzie 18 września zapalenie i wybuch metanu zabiły 18 górników. 28 z nich nadal jest w szpitalach, z czego 24 w siemianowickiej "oparzeniówce". Stan trzech najciężej rannych pacjentów z tego szpitala - w ocenie lekarzy - daje "nutkę nadziei". Jest bardzo ciężki, ale stabilny. Symptomy poprawy widać u innych górników, leczonych w tym szpitalu.
W kopalni kontynuowane są oględziny miejsca tragedii, eksperci opracowują też wstępne wnioski. - Mogę potwierdzić, że odległości obydwu chodników przyścianowych były przekroczone w stosunku do tego, co zapisano w projekcie technicznym - powiedział rzecznik Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach Krzysztof Król. Dyrektor kopalni "Wujek" Krzysztof Kurak przyznał, że przekroczenie długości chodników było zaniedbaniem, a przyczyny jego powstania będą wyjaśniane. Poinformował jednocześnie, że proces likwidacji tych chodników był już rozpoczęty (świadczy o tym otwarcie części zamków przy stojakach i obudowie chodnika), a w zbyt długim chodniku był prawidłowo zabudowany czujnik metanu.
Rzecznik WUG zastrzegł, że wnioski dotyczące zbyt długich chodników to na razie wstępne oceny, poparte obserwacjami i notatkami ekspertów. Ponieważ jednak wizja lokalna w kopalni wciąż nie zakończyła się (eksperci zamierzają oglądać miejsce katastrofy także w najbliższych dniach), nie ma jeszcze oficjalnego protokołu, w którym znajdą się m.in. te wnioski.
Chodzi o chodniki towarzyszące ścianie wydobywczej, prowadzone wzdłuż frontu ściany. W miarę postępu ściany należy je na bieżąco likwidować, właśnie po to, by nie gromadził się tam metan. Każdorazowo projekt techniczny określa, ile takiego chodnika można utrzymywać. Jeżeli chodnika zostaje więcej, wtedy potrzebna jest np. dodatkowa wentylacja.
Szczegółowe informacje, o ile przekroczone były długości chodników, znajdą się w oficjalnym protokole z wizji. Wstępnie zmierzono, że chodnik podścianowy, który zgodnie z projektem mógł być pozostawiony w odległości 6 m do linii zawału, miał ok. 12 m, a chodnik nadścianowy zamiast 2 m za ścianą miał ok. 8 m.
Eksperci są ostrożni w wyrokowaniu, czy właśnie tam mógł zgromadzić się metan, który następnie zapalił się i wybuchł. Nie wykluczają jednak takiej możliwości. - Jeżeli chodników zostało więcej niż ustalono w projekcie, o tyle większy był potencjalny zbiornik metanu - powiedział rzecznik WUG.
Ponieważ jednak eksperci dotąd nie ustalili miejsca wybuchu, domniemania, że mógł wybuchnąć metan zgromadzony w niezlikwidowanym chodniku to na razie jedynie hipotezy. Podobnego zdania jest dyrektor kopalni. - To, czy w tych miejscach gromadził się metan, będzie badane. Wciąż nie wiemy, gdzie było ognisko wybuchu. Warto przy tym zauważyć, że w bliskiej odległości od końca niezlikwidowanego prawidłowo chodnika znajdował się czujnik metanu, zabudowany - co potwierdzili przedstawiciele komisji - prawidłowo. Dlatego nie można jednoznacznie stwierdzić, że to były zbiorniki metanu. Zbada to komisja - powiedział Kurak. Dodał, że tzw. rabunek, czyli likwidacja chodników była w trakcie realizacji. Świadczy o tym otwarcie tzw. zamków, co jest przygotowaniem do demontażu stojaków i obudowy. Po ich zdemontowaniu następuje zawał, czyli zasypanie fragmentów niepotrzebnego chodnika. Robi się to po to, by nie gromadził się tam metan.
Rzecznik WUG potwierdził, że w kopalni "Wujek-Śląsk", także w rejonie katastrofy, były wyznaczone strefy szczególnego zagrożenia tąpaniami. Obowiązuje tam trzeci, najwyższy stopień zagrożenia tąpaniami. Takie strefy ustanawia się po to, żeby w takich miejscach ograniczyć liczbę ludzi. To, ile osób może przebywać w takich rejonach, ustala się indywidualnie w zależności od kopalni, rejonu itp. Eksperci sprawdzają, czy w tym przypadku w strefach nie było zbyt wiele osób.
Jak powiedział Kurak, w rejonie katastrofy strefy szczególnego zagrożenia tąpaniami obejmowały skrzyżowania ściany z chodnikami: podścianowym i nadścianowym. Strefy miały ok. 115-125 metrów. W każdej z nich mogły przebywać po trzy osoby. Według dyrektora, można przypuszczać, że było ich więcej. Ilu i dlaczego - ma wyjaśnić postępowanie, przede wszystkim przesłuchania świadków, którzy pracowali tego dnia na dole. Strefą objęta była także cała 240-metrowa tzw. dowierzchnia (chodnik) badawcza na wybiegu ściany.
Jak podawał wcześniej Katowicki Holding Węglowy, w rejonie katastrofy - w różnych miejscach - przebywało 38 osób, wobec ponad 600, które pracowały w tym dniu na dole w całej kopalni. Kolejne osoby, które potem zostały lżej ranne, przybyły w ten rejon dopiero po wybuchu, pomagając w ratowaniu poszkodowanych.
Dyrektor kopalni poinformował, że dla ostatnich 200 m wybiegu ściany, którą wyeksploatowano już na odcinku 1210 m, wyznaczono inne warunki eksploatacji niż było to wcześniej. Częścią tych warunków było m.in. wyznaczenie stref szczególnego zagrożenia, ograniczających ilość osób w tym rejonie. Kurak zastrzegł, że strefy dotyczą jedynie skrzyżowań ściany z chodnikami, a nie samej ściany, gdzie nie ma ograniczenia ilości osób. Szczególnych stref strzeże tzw. obstawa, która kontroluje ilość osób wchodzących do takiego wyrobiska, prowadząc stosowną ewidencję.
Odnosząc się do liczby ludzi pracujących w wyrobisku (anonimowi górnicy mówili wcześniej mediom, że było ich za dużo) dyrektor zaznaczył, że nie wszyscy znajdujący się tam górnicy pracowali przy ścianie. Inni zajmowali się m.in. transportem i pracowali przy odstawie urobku. Kurak przypomniał, że najwięcej śmiertelnych ofiar wypadku to górnicy pracujący w ścianie, a nie w chodnikach jej towarzyszących.
Dziś eksperci kontynuowali oględziny miejsca katastrofy. Podobnie jak w czwartek i piątek badane były m.in. używane w wyrobisku maszyny i urządzenia. Fachowcy zastanawiali się, gdzie dokładnie doszło do wybuchu i co mogło dać iskrę, która zapaliła metan.
Rzeczniczka katowickiej prokuratury okręgowej, która prowadzi niezależne śledztwo ws. katastrofy, prok. Marta Zawada-Dybek powiedziała, że na razie jest za wcześnie na wyciąganie jakichkolwiek wniosków odnośnie dotychczasowych ustaleń WUG dotyczących nieprawidłowości przy prowadzeniu chodników przyścianowych. - Badana będzie każda okoliczność, która przyczyni się do wyjaśnienia tej tragedii - wskazała.