"Mam wrażenie, że reszta Polski myśli: a niech te kmioty ze wschodu tam siedzą w zamkniętej zonie z tymi ciapatymi i niech się sami zajmują tymi głodnymi dziećmi i trupami w rzekach i na polach".
- Spędziłem kilka dni na wschodzie Podlasia. Przez graniczny płot wciąż przechodzą uchodźcy, nad płotem latają białoruskie helikoptery, policja przetrzepuje bagażniki, za granicą siedzą wagnerowcy, turyści boją się przyjechać, więc miejscowi tracą źródło zarobków. Reżim Alaksandra Łukaszenki wykorzystuje sytuację do destabilizacji regionu.
- Według najnowszych szacunków organizacji pozarządowych życie po obu stronach granicy straciło około 50 osób. Od początku kryzysu organizacje pozarządowe, które dostarczają uchodźcom m.in. żywność, ubrania czy pomoc medyczną, oskarżają polskie służby mundurowe o bezprawne traktowanie uchodźców. Straż Graniczna w rozmowie z nami odpiera te oskarżenia.
- W ostatnich dniach lipca politycy obozu władzy - Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak i Mariusz Kamiński - odwiedzili Podlasie, zapowiadając rozbudowę polskiej armii, sygnalizując "gotowość do obrony polskich granic". Premier Morawiecki mówił też m.in. że opozycyjna "PO głosowała przeciw budowie płotu na granicy z Białorusią."
- - Mam dla reszty Polski złą informację: gówno macie a nie płot, i gówno macie, a nie bezpieczeństwo - mówi mi Adam Wajrak, dziennikarz od lat mieszkający w Teremiskach. I dodaje: - Mam wrażenie, że reszta Polski myśli: a niech te kmioty ze Wschodu tam siedzą w zamkniętej zonie z tymi ciapatymi i niech się sami zajmują tymi głodnymi dziećmi i trupami w rzekach i na polach.
- Przewozi pan uchodźców? - policjant nie przedstawia się ani nie podaje stopnia.
- Pan chyba żartuje – odpowiada zza kierownicy swojego citroena Wojciech Siegień.
- To otworzy pan bagażnik!
- Ale na jakiej podstawie?
- Przeprowadzam czynności sprawdzająco - kontrolne – mówi policjant.
- Czy jestem o coś podejrzewany?
- Nie, ale musimy pana sprawdzić.
Stoimy tuż przed mostem na Narwi, w okolicach Hajnówki na wschodnim Podlasiu. To szlak przerzutu uchodźców na Zachód. Płot zbudowany oficjalnie za 1,6 mld zł miał te nielegalne przejścia zakończyć. Ale policja szuka po bagażnikach.
Policjant po dłuższej chwili o dziwo daje za wygraną. Odjeżdżamy w kierunku miejscowości Czechy.
- Młody leszcz z centralnej Polski – wyrokuje Siegień. – Za kilka dni się nauczy. Wtedy będzie mnie trzymał na poboczu godzinę. A ja będę żądał wydania protokołu przeszukania samochodu.
Dlaczego po prostu nie otworzył bagażnika i nie pokazał, że nikogo w nim nie ukrywa? Nie szkoda mu czasu i nerwów?
Siegień, który na co dzień jest wykładowcą Uniwersytetu w Białymstoku i wypowiada się w mediach o Rosji, a na Podlasiu kupił stary dom, wzrusza ramionami:
- Po pierwsze policjant nie ma prawa przeszukać mi auta, jeśli nie ma silnego podejrzenia, że mogę być sprawcą przestępstwa. A ja nie łamię prawa. Po drugie: niech mieszkańcy Ursynowa w Warszawie czy Fordonu w Bydgoszczy wyobrażą sobie, że codziennie, gdy jadą do pracy, na zakupy czy po dziecko do szkoły, są zatrzymywani i przeszukiwani, 5-6 razy dziennie. Nie da się tak funkcjonować.
- Ale Ursynów czy Fordon nie leżą na granicy, więc nie ma tam uchodźców – mówię.
- A skąd ta pewność? - pyta Siegień. – Myślę, że w Warszawie jest taka sama liczba osób, które przekroczyły granicę nielegalnie lub nie mają podstawy do przebywania w Polsce, jak tu. Ci, którzy jadąc stąd, trafiają w końcu do Niemiec i dalej, po drodze są gdzieś w Polsce.
- Tu jest pierwsze miejsce, gdzie mogą zostać zatrzymani, zanim dotrą w głąb kraju – oponuję.
Siegień odpowiada, że policyjne posterunki są nieskuteczne:
- Przecież widzieliśmy błyskające światła tego patrolu ze sporej odległości. Wystarczy mieć mapy w telefonie, żeby ominąć ten checkpoint. To nie jest łapanie uchodźców, tylko szopka na pokaz. Gramy w teatrze role, który piszą nam Błaszczak, Kamiński i Kaczyński.
"Wierzę tutejszym, a nie Błaszczakowi"
Tymczasem 1 sierpnia mieszkańcy Białowieży zauważyli dwa białoruskie śmigłowce nad miastem. Dowództwo Sił Zbrojnych najpierw poinformowało, że naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej nie było, że to tylko loty patrolowe, zgłoszone przez stronę białoruską. Później okazało się, że śmigłowce jednak nad Białowieżą przeleciały.
- Wszyscy widzieliśmy te helikoptery nad miastem, tak nisko leciały. Tymczasem MON wmawiał nam jakąś zbiorową halucynację – mówi właściciel białowieskiej restauracji "Fanaberia", Sławomir Droń.
- Nie róbcie z nas na wschodzie wieśniaków w łapciach, którzy mają zamknąć gęby. Nie róbcie z nas debili, że mamy omamy, bo oni nam przelecieli tuż nad głowami. Niech MON daje nam rzetelne informacje, bo tylko w ten sposób unikniemy zbiorowej paniki - dodaje.
- Nasi rządzący wpadli we własne wnyki. Codziennie od kilku tygodni straszą nas, że będzie prowokacja. A jak nad Białowieżą mieszkańcy rzeczywiście widzą dwa śmigłowce z wyraźną flagą reżimu Łukaszenki, to przez pół dnia nie ma żadnej reakcji – wtóruje mu Wojciech Siegień.
Kamil Syller, prawnik i aktywista ze wsi Werstok, pięć kilometrów od granicy, od początku nie ufał wersji MON.
- Jak mam do wyboru zdjęcia wykonane przez miejscowych aktywistów i oficjalny komunikat MON, to zawsze wybiorę znajomych.
- Dlaczego?
- Bo znam tych ludzi, ręczę za nich. To nie są przypadkowe osoby. Tworzymy tu swoiste humanitarne państwo podziemne – idziemy z pomocą uchodźcom wbrew służbom. Jeśli oni zrobili zdjęcia helikopterów, to im ufam. A mundurowi? Ile razy ordynarnie już kłamali?
- Da pan przykłady?
- Kłamali, że nie ma pushbacków, że nie wyrzucają dzieci za płot, że odstawili kogoś w dobrym zdrowiu do lasu, choć miał hipotermię; że uchodźcy nie są zainteresowani złożeniem wniosku o ochronę w Polsce, choć byli – wylicza Syller.
- Myśli pan, że MON rzeczywiście nie wiedział o tych helikopterach?
- Nie wiem, czy wiedzieli od początku i kłamali, czy rzeczywiście nie wiedzieli. Obie wersje są dla nich fatalne. Ale oni ze społeczeństwem nie rozmawiają. Zamiast rzetelnej informacji sprzedają nam bajeczki.
Syller to korporacyjny prawnik z Warszawy, który wymyślił się na nowo. Wraz z żoną, malarką Marysią Przyszychowską i trzema córkami, przeniósł się na Podlasie. W Werstoku prowadzą gospodarstwo agroturystyczne. Mają ciszę, spokój i Straż Graniczną, dającą w nocy ostrymi światłami po posesji.
- Liczyliśmy z córką – mówi Syller. – Jednej nocy zaświecili nam w okna 10 razy. Podpadliśmy im, gdy dowiedzieli się, że pomagamy przeżyć wycieńczonym uchodźcom. Ot, drobne szykany z ich strony.
Pytam Syllera, co chciałby powiedzieć reszcie Polski.
- Ja wiem, że reszta Polski jest gotowa na wyrzeczenia, które my ponosimy – śmieje się Kamil. – Straż Graniczna chodzi po naszej posesji, świeci nam w okna latarkami i wzywa na przesłuchania. Ale to są niedogodności, na które mieszkańcy Poznania czy Kielc są w stanie się zgodzić. Póki nie dotyczą ich.
Syller nie kryje, że pomaga uchodźcom, gdy trzeba ich nakarmić, pozwolić im się umyć i ogrzać. Sąsiedzi, nawet ci niechętni przybyszom, wskazują posesję Kamila i Marii jako tę, gdzie można się na moment schronić przed dalszą drogą.
Dlaczego sąsiedzi nie dzwonią po prostu do Straży Granicznej?
Syller uważa, że nić łącząca niegdyś lokalną społeczność ze służbami mundurowymi została zerwana.
- My jesteśmy tu dodatkowymi oczami i uszami. Kiedyś przyjeżdżał strażnik, pokazywał zdjęcie, mówił, że było nielegalne przekroczenie i pytał czy ktoś się nie kręcił po wiosce. Odpowiadaliśmy zgodnie z prawdą. I pewnie dalej byśmy do nich dzwonili, bo nikomu z nas nie chce się biegać po zimnym lesie.
- I co się zmieniło?
- Zaczęli łamać prawo i nadużywać władzy. Wypychać ludzi siłą za płot, bić ich, rozbierać. Albo, jak wojsko, rzucać miejscowych aktywistów na glebę, przeglądać ich korespondencję w telefonie, przeszukiwać plecaki. Zamaskowany facet z karabinem, przedstawiający się jako grupa specjalna Straży Granicznej, wyciąga moją żonę z samochodu i mierzy jej w głowę. Czuje się przy tym bezkarny. A świadkiem tego była moja 16-letnia córka. Przeszła przyspieszoną lekcję wychowania obywatelskiego.
Syller mówi, że takie rażące przypadki nadużycia władzy zgłaszane były Rzecznikowi Praw Obywatelskich. Natomiast służby mundurowe nie ukarały dotąd żadnego funkcjonariusza dyscyplinarką.
- Czy w czasie kryzysu zaniepokojony obywatel nie powinien jednak oddać części swoich praw obywatelskich w zamian za gwarancje bezpieczeństwa? – pytam.
Syller: - Pod hasłem interesu narodowego i bezpieczeństwa nie można robić wszystkiego. Zmuszanie, żeby ktoś klęczał, podczas gdy bezprawnie przeszukujemy mu telefon, to czynności nadmiarowe. Zresztą może reszta Polski też odczuje te represje na własnej skórze.
- Niby dlaczego? – pytam.
- Ci policjanci, którzy u nas się wycwanili, trafią z czasem i do was. Podlasie to dla nich poligon doświadczalny. Tu się uczą, na ile mogą sobie pozwolić. Potem może pojadą w Polskę i też kogoś przeciągną po chodniku, albo uderzą kogoś za mocno pałką, bo mają rozpięty nad sobą parasol ochronny. Nikt z nas nie jest bezpieczny, jeśli policjant z Bydgoszczy czy Olsztyna będzie wdrażał u siebie aroganckie zachowania, których nauczył się tu.
Zapraszamy dzieci na Białoruś (tylko syryjskie)
Ania (imię zmienione), aktywistka z Hajnówki, która zajmowała się ratowaniem ludzi z lasu, włącza na telefonie piosenkę zespołu Burakura. Melodię rozpoznaję od razu – to słynny "Janek Wiśniewski padł", napisany po Grudniu 1970 w Gdyni.
Tylko tekst się zmienił. Teraz to: "Chłopcy z prewencji i chłopcy z BOA, nie każdy rozkaz trzeba wykonać…".
I refren: "Wstydzi się ciebie kraj…".
BOA to Centralny Pododdział Kontrterrorystyczny.
- Gram im to na cały regulator, jak mnie zatrzymują na drodze – mówi Ania. - Oni się wkurwiają i wtedy się zaczyna: kontrola gaśnicy, kontrola trójkąta…
Moi rozmówcy mają żal do funkcjonariuszy. Ich zdaniem traktują oni podle zarówno uchodźców, jak i ludzi, którzy niosą im pomoc, a także lokalną przyrodę, rozjeżdżaną kołami ciężkiego sprzętu wojskowego.
Zarzucają żołnierzom, że zostawiają po sobie w Puszczy Białowieskiej puszki po konserwach, styropianowe opakowania po jedzeniu, fragmenty concertiny (drutu kolczastego). Ogólnie: syf. Przyjeżdżają z całej Polski, nie znają lasu, a że jest im zimno, to się dogrzeją drewnem z rezerwatu.
Tzw. strefa zamknięta przy granicy została zniesiona w czerwcu 2022 r., po 10 miesiącach. Przez te 10 miesięcy wzdłuż polsko-białoruskiego odcinka wojsko budowało szałasy, stawiało kontenery i umocnienia na stacjach benzynowych niczym w Afganistanie.
- Dzieci z Hajnówki nie mogły przyjechać na urodziny do koleżanki do Białowieży – wspomina Sławomir Droń, restaurator z Białowieży.
Dziś wojska jest mniej, ale wciąż jest tu obecne – mijałem zamaskowanych mundurowych w kominiarkach, z karabinami, rozstawionych po lasach. Jak mówią miejscowi, dodatkowe wozy trafiły do lasu już po incydencie z helikopterami.
Przystanki i słupy ogłoszeniowe zalepione są ogłoszeniami: wstąp do 14. Batalionu Lekkiej Piechoty w Hajnówce; odbądź szkolenie w ramach dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej; zapisz się do klasy przygotowania wojskowego w I LO im. Curie w Hajnówce; albo przyjdź na piknik wojskowy w ramach Święta Wojska Polskiego (zaprasza Mariusz Błaszczak). W Hajnówce nie dziwi wojskowy jelcz zaparkowany przed lokalnym Lidlem, z żołnierzami na zakupach.
Żołnierz: przynosili nam lemoniadę
Chciałem skonfrontować tę niechęć moich rozmówców do mundurowych z nimi samymi.
Udało mi się porozmawiać z młodym żołnierzem, który służył na granicy. Opowiedziałem mu, co usłyszałem od miejscowych o wojsku.
- Bzdura i propaganda – kwituje – Gdyby tylko telewizja mogła pokazać, w jakich ciężkich warunkach mieszkaliśmy i jak dobrze traktowaliśmy uchodźców…
- Ale nie mogła, bo media przez 10 miesięcy miały zakaz wstępu do strefy, a dziennikarze byli nękani – mówię. – Był tylko niezweryfikowany przekaz rządowy. A gdyby jednak niezależne media zostały tam wpuszczone, to co byśmy zobaczyli?
- Pochodzę z centralnej Polski. I nigdzie nie spotkałem tak życzliwych i otwartych ludzi, jak na Podlasiu. Latem przynosili nam zimną lemoniadę, bo przecież nasze kontenery niemiłosiernie się nagrzewały. Zimą babinki oddawały nam swoje drewno z posesji, gdy grzaliśmy się przy ogniskach. Przynosiły ciasto i babkę ziemniaczaną. Cudowni ludzie, którzy rozumieli, po co tu jesteśmy.
- A po co byliście? Bronić ojczyzny?
- Dla mnie to była chęć sprawdzenia się, przygoda i taki trochę survival. A przede wszystkim praca. Masz zawodowy kontrakt, dostajesz rozkaz, wykonujesz go. Jeśli znajdę w lesie uchodźcę i go zostawię, to sam mogę mieć problemy. Nie za to mi płacili.
Pytam o zarzuty aktywistów o "okropnym traktowaniu" uchodźców przez służby mundurowe.
- Kolejna bzdura. Zawsze dostali od nas jedzenie, koce, buty. Dopiero jak byli już wysuszeni i najedzeni, to oddawaliśmy ich Straży Granicznej. No cóż, nikt im nie kazał tu przyjeżdżać.
- Nie było ci ciężko wyłapywać ludzi?
- To zależy. Lubiłem wchodzić do lasu. Fotopułapki na drzewach dawały znać, że jest jakiś ruch. Jechałem to sprawdzić. Koledzy stali na drodze. "No i na ch.. tu stoicie?" – pytałem. Wchodziłem do lasu. Cicho się skradałem, żeby ich nie spłoszyć. Mogło to trwać 20 minut. Oni są bardzo czujni. I potem: "Stop! Wojsko Polskie!". Taka praca. Byłem w tym dobry. W jednym miesiącu mogłem złapać kilkadziesiąt osób. Całe rodziny.
- I jaka była ich reakcja?
- Widziałem ich zmęczone oczy, przestraszony wzrok dzieci, widziałem, że byli bez butów, bo zostali obrabowani przez białoruskie służby z kasy, ubrań. Ktoś mnie błagał o litość, pokazywał, jak mocno został po tamtej stronie pobity, poszczuty psami. To robiło mi na głowę. Z czasem psycha siada. Rozdawałem tym dzieciom batony, naszywki z flagą polską.
- Powinni się ich odsyłać do Białorusi czy puszczać dalej? – pytam na koniec.
- Szczerze to mi to wisi i powiewa. Sam raczej nie jestem tolerancyjny i nie lubię, jak ciapaci kręcą się po mojej rodzinnej miejscowości. Ale jak idą do Niemiec? Niech sobie idą. Niemców stać. A ten płot i tak przejdą.
Być może za dużo naoglądałem się płotu na zdjęciach i filmach, więc nie zrobił na mnie wrażenia, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy. Stalowe pięciometrowe słupy, zakończone kolczastym drutem. Kamery. Tyle.
- Stoi, to stoi – wzrusza ramionami mieszkaniec Opaki Dużej. Ma płot tuż za swoją zagrodą. Koniec Polski, dalej już tylko Białoruś.
- Była tuż za moją posesją grupa kilkudziesięciu – wspomina. – Posiedzieli, poszli. Nie przeszkadzali.
W moich uszach gwara, którą babinki w chustach na głowach śpiewnie plotkują na ławce przed domem, miesza się z polszczyzną korpo-mieszczuchów (biznesmeni, prawnicy, dziennikarze, lekarze), którzy kupili tu stare drewniane domki, wyremontowali je i otworzyli agroturystyki.
Wojciech z Warszawy buduje tu dom - teraz już właściwie przy płocie.
- I jak się panu podoba sąsiedztwo tej konstrukcji? – pytam.
- To są gry i zabawy rządu polskiego. Przecież ludzie dalej przez ten płot przechodzą – mówi. - W sumie jak my jesteśmy w Turcji czy Tunezji, to oczekujemy, że nam miejscowi przyniosą drinka ze słomką nad basen. A jak oni tu przyjadą, to mamy dla nich płot i wywózki.
Moi rozmówcy mówią, że jak trzeba podać wodę, to podadzą; jak trzeba podać mleko dla dziecka, to też. Ale starają się także zrozumieć policję i Straż Graniczną: to taki zawód, że ma się zwierzchników i wykonuje ich polecenia.
A każdy tu ma kogoś w Straży czy wojsku. W tej części Podlasia nie ma wielkiego przemysłu. Jest budżetówka, Lasy Państwowe, służby mundurowe. No i turystyka. Nic dziwnego, że rozmowy o tym, jak to się stało, że ten mały Krzyś, z którym chodziłam do podstawówki, teraz brutalnie wywala kurdyjskie dzieci przez "okno życia" (czyli bramkę w płocie) na drugą stronę, odbywają się w wielu domach.
Wielu moich rozmówców nie chce się ujawniać. Bo za dużo wiedzą. Wspominają, gdzie znaleźli uchodźcę z Kuby, a gdzie z Arabii Saudyjskiej. Jeden siedział właściwie tuż pod komendą, inni pod stojącym tu dużym radarem. Dziwne sytuacje. Mieszają się tu wszelkie postawy: od młodych anarchistów z głębi Polski, którzy są wyznawcami teorii "no nations, no borders" – bez narodów, bez granic – i najchętniej wpuściliby wszystkich, aż po zwykłe szuje, które gdy natkną się na uchodźców, okradają ich z ostatnich pieniędzy. Aktywiści na takich mówią wprost: szmalcownicy.
Sławomir Droń: - Mam u siebie w restauracji na kuchni dwie osoby z Białorusi i dwie z Azerbejdżanu. Gdyby nie one, nie miałbym kogo zatrudnić. To dzięki nim funkcjonuję. Uważam, że jeśli chcą zostać i pracować, powinniśmy ich wpuszczać. A jeśli są "nie halo", mają jakieś kłopoty z prawem, to do samolotu i do widzenia. Jestem z pokolenia Solidarności. Wielu moich kolegów uciekło wtedy z PRL do Niemiec czy Austrii. A co by było, gdyby Austriacy postawili wtedy mur na granicy i powiedzieli Polakom: "won stąd, wracać do siebie i zrobić porządek z komuną"?
Przypominają mi się niedawne słowa premiera Morawieckiego, że nie dopuści, by Polsce narzucana była polityka przyjmowania uchodźców z Afryki, Bliskiego Wschodu, krajów arabskich i muzułmańskich.
Droń:
- W warunkach, gdy uchodźców opisuje się w oficjalnej propagandzie jako rzekomych zoofilów, zboczeńców czy nosicieli wirusów, ciężko o rzeczową rozmowę.
Udaje mi się porozmawiać z jednym z przewodników oprowadzających turystów po Puszczy Białowieskiej.
- Co możemy na taki język poradzić, skoro w szkołach się o tym nie mówi? Co najwyżej w czasie spacerów z młodzieżą po puszczy możemy przemycić parę nienachalnych słów o tym, że uchodźcy to tacy sami ludzie jak my. W ten sposób idzie teraz edukacja: w czasie wędrówki po lesie mówimy młodzieży, że to jest ta rzeka, nad którą ludzie się topili. Rzeka śmierci - nie wiadomo, co w niej znajdziesz.
Oficjalnie na granicy z Białorusią zginęło dotąd - z zimna, głodu, wycieńczenia, utonięcia czy upadku z płotu - około 50 osób. Nieoficjalnie może być to nawet kilka razy więcej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Litwa reaguje inaczej na grupę Wagnera niż Polska. "Nie mamy kampanii wyborczej"
Wajrak: "gówno macie a nie płot"
Dom Adama Wajraka, dziennikarza zajmującego się przyrodą, ekologią i naturą, stoi w miejscowości Teremiski. Wajrak, który następnego dnia ma jechać fotografować ptaki na Roztoczu, nie ukrywa swojej złości, gdy pytam o płot.
- Mam wrażenie, że reszta Polski myśli: a niech te kmioty ze Wschodu tam siedzą w zamkniętej zonie z tymi ciapatymi i niech się sami zajmują tymi głodnymi dziećmi i trupami w rzekach i na polach. Więc mam dla reszty Polski złą informację: gówno macie a nie płot, i gówno macie, a nie bezpieczeństwo.
- Aż tak?
- Aż tak. Weźmy płot na granicy USA – Meksyk. Rząd Meksyku nie zajmuje się przecież jego niszczeniem. A tymczasem specsłużby Białorusi niszczą ten płot, pomagają w podkopach, podstawiają drabiny. Celowe prowokacje. Więc on jest nieskuteczny. Poza tym, jak ktoś przeszedł tu całą drogę z Afganistanu, to taki płot opóźni go o dzień, dwa. To jest nic, jeśli on jest w podróży od miesiąca i wydał już cały majątek. Jest zdesperowany. Będzie pił wodę z bagna, ale przejdzie.
Wajrak mówi, że bezsensowne jest także wypychanie przez SG dopiero co złapanych ludzi z powrotem za płot.
- Bo oni wrócą następnego dnia, i następnego, i następnego. Ostatnio polskie służby złapały młodą kobietę i prowadzącego ją mężczyznę, który mógł się zajmować handlem żywym towarem. Może on szmuglował ją do pracy w burdelu na Zachodzie. I co? Ją zostawili, a jego, zamiast sprawdzić i aresztować, wypchnęli za płot.
- No to mamy problem z głowy.
- No nie, bo on wróci z następną kobietą. I kolejną. Więc problem został "rozwiązany" na pół dnia. Ci ludzie powinni być zatrzymywani i sprawdzani. Jeśli już kogoś złapaliśmy, powinniśmy się upewnić, kim jest i czy nam nie zagraża. Bo wyrzucony za płot on wróci za dwa dni, ale tym razem może się wymknąć naszym służbom. I naprawdę coś złego może się stać.
W ciągu kilku dni na Podlasiu słyszę wiele opowieści o brutalności mundurowych. Pytam o to Wajraka.
- To raczej nasze państwo jest odhumanizowane – mówi dziennikarz. - Sądząc po tym, ilu osobom udaje się przedostać na drugą stronę, są mundurowi, którzy udają, że ich nie widzą. Wolą odwrócić wzrok i przepuścić taką rodzinę, niż wywozić małe dzieci z powrotem do lasu. Ja im się nie dziwię, bo kto chciałby skazywać kogoś na śmierć na bagnach?
Wajrak mówi, że podobnie jest z mieszkańcami pobliskich wsi. Większość odwraca głowę, udając, że nikogo nie widzi, ale duża część po prostu pomaga. Ale nie lubią się tym chwalić, bo po co. "Ja? Ja nikomu nie pomagam" – mówią zapytani, żeby nie mieć kłopotów.
Jak rozwiązać kwestię uchodźców w sensowny sposób? Wajrak uważa, że przydałby się okrągły stół służb mundurowych, lokalnych władz i organizacji pomocowych, który wypracowałby wspólnie sensowny plan.
- Bo póki co mamy makietę, która udaje, że coś powstrzymuje – ocenia.
Jego zdaniem przydałby się też monitoring, potrafiący odpowiednio wcześnie pokazać, kto i gdzie idzie do nas ze strony białoruskiej. Bo jak te osoby dojdą pod sam płot, często jest za późno.
- Białorusini celowo rozpalą ognisko w jednym miejscu, nasze służby tam biegną, a wtedy oni przeprowadzają ludzi gdzieś dalej – opisuje.
Widzieli ich tylko aktywiści?
Na początku uchodźców do Mińska przywożono samolotami i obiecywano autobus do Niemiec. To była akcja polityczna, wyliczona na destabilizację kraju i podzielenie Polaków.
Teraz doszedł inny czynnik - przemyt dla zysku. - Przynoszące kasę przedsiębiorstwo turystyczne – mówi Wajrak.
Po jednej są białoruscy "biznesmeni", koncesjonowani przez rząd Łukaszenki. Zarabiają na wydawaniu dokumentów, hotelach i taksówkach. Po polskiej stronie - jak donoszą aktywiści – uchodźców przejmuje kaukaska czy gruzińska mafia. Odbierają uchodźców np. w Istoku (zwanym "dworcem") i wiozą do Niemiec. Za ogromne pieniądze.
Straż Graniczna chwali się, że codziennie udaremnia około 80-300 nielegalnych przejść ludzi z Syrii, Nepalu, Indii, Erytrei, Kamerunu, Somalii, Sudanu, Sri Lanki.
Tymczasem, jak podał portal Deutsche Welle, w pierwszym kwartale tego roku niemiecka policja federalna odnotowała 15 761 nielegalnych wjazdów do Niemiec, większość z nich z terenu Polski. Tylko w kwietniu było to 2427 nielegalnych przekroczeń granicy polsko-niemieckiej. Niemcy domagają się od nas lepszego zabezpieczenia zewnętrznej granicy UE.
Dzwonię więc do rzeczniczki prasowej SG, por. Anny Michalskiej. Pytam, jak wygląda sytuacja na granicy z jej perspektywy.
Michalska: - W ostatnich tygodniach w ciągu jednej doby udaremniamy od 30 do prawie 300 nielegalnych przejść. W sumie w tym roku było około 18,2 tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy. Cała migracja jest zorganizowana i zaplanowana przez służby białoruskie. Nic na tym odcinku nie dzieje się spontanicznie. Białorusini podwożą migrantów pod granicę, dzielą na grupy, planują i wskazują im gdzie i kiedy przekroczą granicę. Testują różne taktyki. np. kilka zdarzeń w jednym czasie, wypuszczanie migrantów przez rzeki na pontonach, podstawianie im drabin, robienie podkopów. Cały czas sprawdzają nasze możliwości.
- Podajecie ile prób przejścia udaremniliście. A co z tymi, którzy przeszli?
- Niemcy mówią o cudzoziemcach, którzy byli na Białorusi bądź w Rosji, czyli mają tzw. ślad białoruski czy rosyjski. My nie jesteśmy w stanie zweryfikować ich informacji, ale na pewno to są też osoby, które przejeżdżają z Białorusi przez granicę z Litwą. To jest granica wewnętrzna UE i tam prowadzimy jedynie kontrolę na drogach dojazdowych do granicy. Zakładamy oczywiście, że część osób się przedostaje, dlatego kontrolę pod tym kątem prowadzimy również wewnątrz kraju, i tam również zatrzymujemy nielegalnych migrantów. Zależy nam, żeby zatrzymać nie tylko migrantów, ale przede wszystkim organizatorów.
- Rozmawiałem z wieloma osobami, które zarzucają waszym funkcjonariuszom łamanie prawa. Jak pani się do tego odniesie?
Michalska: - Funkcjonariusze działają zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa. Pomagają wszystkim osobom, które tej pomocy potrzebują. Zawozimy cudzoziemców do lekarzy, do szpitali, jeśli takiej pomocy lekarskiej potrzebują. Nikt nie złożył dotąd personalnej skargi na brutalne traktowanie. Oczywiście funkcjonariusze SG mają prawo używać środków przymusu bezpośredniego. Po to są służby i po to mają broń, aby strzec bezpieczeństwa, reagować na zagrożenia i egzekwować przepisy prawa. Jeśli kto wie o przekraczającym przepisy zachowaniu, to niech to nam czy innym instytucjom, służbom zgłosi.
- Nie stosujecie pushbacków za płot? – pytam.
- Jeśli cudzoziemiec chce się ubiegać w Polsce o ochronę międzynarodową, to takie wnioski przyjmujemy. Taki cudzoziemiec zostaje umieszczony w ośrodku i czeka na rozpatrzenie jego wniosku przez Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców. Ale jeśli cudzoziemiec chce nielegalnie dostać się do Niemiec prze Polskę, to taka osoba otrzymuje postanowienie o opuszczeniu terytorium Polski i jest zawracana do linii granicy. Nie ma czegoś takiego jak "pushbacki", nic nie odbywa się przymusowo czy siłą. Osoby same wracają na Białoruś, bo one nie zapłaciły tak dużych pieniędzy, aby być w Polsce i w polskim ośrodku czekać na przyznanie ochrony międzynarodowej. Cudzoziemcy chcą dostać się do Niemiec, więc jak najszybciej spróbują przejść granicę jeszcze raz.
Prawnik Kamil Syller wzrusza ramionami: - Ludzie robią podkopy, tną słupy, rozszerzają je lewarem. Albo idą górą, zarzucają na drut jakąś szmatę, żeby się nie pokaleczyć. I spadają. Przecież jeśli taki uchodźca spadnie z wysokiego płotu i się połamie, to trafia do szpitala w Hajnówce czy Siemiatyczach. Ile to kosztuje naszego podatnika? To są poważne operacje. A takich osób są setki. To my, aktywiści, niosąc pomoc, ograniczamy obciążenie szpitali oraz późniejsze roszczenia.
- Roszczenia? – pytam.
- Jak ci ludzie nie będą mieli odmrożonych i amputowanych nóg, bo myśmy ich na czas ogrzali, to nie będą się domagali rekompensaty od państwa polskiego. A już mamy takie przypadki.
Syller mówi, że w sądzie w Białymstoku toczy się proces o zadośćuczynienie dla trzech Afgańczyków wywiezionych w 2021 roku nocą na granicę i porzuconych w rezerwacie ścisłym Puszczy Białowieskiej. Sąd przesłuchał już strażników granicznych z Narewki i ich komendanta, a także osoby, które odnalazły Afgańczyków. Takich spraw - przewiduje prawnik - będzie więcej.
Dr Tomasz Musiuk, z-ca dyrektora szpitala w Hajnówce: - W 2021 roku mieliśmy 250 dodatkowych pacjentów obcokrajowców. To były głównie krótkie pobyty – kilkugodzinne: wycieńczenie, odwodnienie czy wychłodzenie. W 2002 roku – 100 osób. W tym roku, jak już pojawił się płot, mieliśmy około 150 pacjentów. Od czasu kiedy powstał płot zmienił się profil pacjenta: teraz to pacjenci urazowi. Upadki z wysokości, połamania kończyn, złamania wielomiejscowe, urazy kręgosłupa. Wielu musi poddać się operacji. To około 5-6 procent wszystkich pacjentów szpitala. Działamy w przypadkach zagrożenia życia i zdrowia, ale bez rehabilitacji. Później tych pacjentów zabiera Straż Graniczna. Nie wiemy dokładnie, gdzie trafiają i jak są dalej leczeni.
Co je policjant?
Podlasie żyje z turystyki. A może żyło?
Sławomir Droń, prowadzący w Białowieży restaurację "Fanaberia": - Każdy występ premiera o wagnerowcach ćwiczących na poligonie cztery-pięć kilometrów od naszej granicy, to kolejne telefony z odwołaniem rezerwacji. To ja się pytam, czy jesteśmy w NATO czy nie? I czy ten płot nas przed czymś zabezpiecza? Politycy i media grzeją temat, a ja potem wypożyczam 4 rowery dziennie, a kiedyś wypożyczałem 60-100. Bo nie ma ludzi. Przestraszyli się. Plus inflacja ich wykańcza.
Czy zwiększona obecność służb mundurowych nie rekompensuje tych strat?
- Nie mam nic przeciwko wojsku czy policji – mówi Droń. - Ale oni ze swoim żołdem do mojej restauracji nie przyjdą. Kupią piwo i kiełbasę w sklepie i pójdą to zjeść do szałasu przykrytego pałatką.
Zdaniem restauratora państwo powinno zainwestować w reklamę regionu:
- Byłem w Sejmie na spotkaniu posłów i urzędników ministerstwa turystyki z małymi przedsiębiorcami z zamkniętej części Podlasia. Zaproponowali nam dwa billboardy w metrze i pomoc blogera w promocji Białowieży. Zabrzmiało jak żart! Oni mają nas gdzieś. Wpadają na chwilę, by zrobić sobie zdjęcie przy płocie, powiedzieć parę formułek o bezpieczeństwie Polski i uciekają. Nasze problemy ich nie interesują. Ale nic dziwnego: wschodnie Podlasie nie głosuje na PiS.
- Ciężko zareklamować region, gdzie rozstawione są posterunki wojska i policji, a nad głową latają śmigłowce Łukaszenki – mówię.
Droń: - Przecież w Turcji też są obozy dla uchodźców. I co? Polacy tam latają, bo jest wspaniała reklama tureckiej riwiery. A nas rząd jak reklamuje? Że może wejdą tu jutro wagnerowcy. Dziękuję za taką "promocję". Te helikoptery to może być dla nas gwóźdź do trumny. Trzeba mówić, że jesteśmy pięknym, dziewiczym regionem, a młodzież nauczy się u nas ekologii.
Droniowi wtóruje Marta Grzelak z Lokalnej Organizacji Turystycznej "Region Puszczy Białowieskiej" z Hajnówki:
- Jesteśmy na końcu Polski, w peryferyjnym regionie, więc nikt się z naszym zdaniem nie liczy. Negatywny przekaz w mediach nam szkodzi.
Grzelak mówi, że jej organizacja wysyłała postulaty do rządu, ministrów, posłów i rzecznika małych i średnich przedsiębiorstw z prośbą o kampanię promocyjną.
– Jesteśmy NGO-sem i nie mamy środków na ogólnopolską reklamę – mówi. – Wysyłaliśmy do ministerstwa turystyki wnioski o dofinansowania na działania promocyjne. I co? Nic.
W najlepszych latach w trakcie wakacji pokazowy rezerwat żubrów w Białowieży potrafiło odwiedzić miesięcznie 37-43 tysiące turystów. W tym roku w lipcu około 24 tysięcy.
- Wpadną na chwilę, obejrzą żubry i znikają – mówi Grzelak. - A policjant? Zje kebab, ale już nie kupi pamiątki, nie wypożyczy sprzętu i nie pójdzie z przewodnikiem do lasu posłuchać śpiewu ptaków.
Płacę podatki, oczekuję efektów
Jak będzie wyglądała przyszłość regionu? Sławomir Droń mówi, że nielegalne przejścia były, są i będą, więc trzeba się nauczyć z tym żyć.
- Ja płacę podatki na służby mundurowe po to, żeby ci ludzie byli dokładnie sprawdzeni. Ale jak chcą tu pracować, to zapraszam, bo są braki na rynku. Nie krzyczę: "wszyscy won z Polski!". Zachowujmy się jak cywilizowani ludzie. Jak przez Białowieżę szli uchodźcy, to ludzie się dobrze zachowali. Natomiast kościoły - dramat. Wszystkie. Katolicki, cerkiew i baptystów – poniżej krytyki. Przykro mi to mówić jako wnukowi pastora, ale to oni powinni byli stać na czele pomocy, bo głoszą Ewangelię, pomoc słabszemu, ubogiemu, spragnionemu i głodnemu. Tymczasem nie można się było doprosić, żeby choćby zrobili u siebie na plebaniach magazyny na wodę, ubrania czy koce. Przecież tu nie chodzi o pomoc w przemycie, ale zwykłe gesty humanitarne.
Mieszkańcy wschodniego Podlasia, z którymi rozmawiam, wydają się zmęczeni brakiem turystów, a więc i zysku, ciągłą obecnością policji i wojska, złą prasą i kontrolami na checkpointach.
Aktywistka, która ma na koncie 2,5 tysiąca interwencji w sprawie uchodźców:
- Chciałam tu mieć spokojną starość. I co? I dupa w kwiatach. Klejnot przyrody, jakim jest puszcza, zdewastowany. Populacje – rysie, wilki, żubry - przedzielone płotem. Tak samo jak rodziny z Polski i Białorusi, które wcześniej często się odwiedzały. Do tego codzienne użeranie się z policją. Donosy do pracy, że ktoś widział mnie w lesie i po co tam poszłam. Wezwania na przesłuchania, zarzuty. A jak mam pretensje, to co słyszę?
- Co?
- Z pretensjami to zapraszamy do Łukaszenki.
Sebastian Łupak
Dziękuję Paulinie i Wojciechowi Siegieniom za pomoc w powstaniu tego tekstu. Nagrywają oni podcast "Na granicy", poświęcony sprawom wschodnim.
***
W ubiegłym tygodniu wysłaliśmy prośby do wojska i policji o odniesienie się do krytycznych wypowiedzi bohaterów artykułu nt. działań tych służb na granicy. Poniżej publikujemy otrzymane odpowiedzi.
W odpowiedzi na pytanie o policyjne patrole, które każdy może zobaczyć, kontrole bagażników i brak wylegitymowania się przez policjantów, kom. Piotr Świstak z Wydziału Prasowo-Informacyjnego Biura Komunikacji Społecznej KGP zasłonił się art. 20a ust. 1 ustawy o Policji, "zgodnie z którym, w związku z wykonywaniem ustawowych zadań, Policja zapewnia ochronę form i metod realizacji zadań oraz informacji".
Pytaliśmy też o wyciąganie ludzi z auta i trzymanie ich na deszczu. Kom. Świstak odpisał: "opisywana przez Pana sytuacja, w której policjanci przeprowadzają interwencję w różnych warunkach atmosferycznych, nie jest przekroczeniem uprawnień".
W imieniu Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych odpisał rzecznik ppłk Jacek Goryszewski:
"Żołnierze w trakcie wykonywania swoich obowiązków służbowych i dbania o bezpieczeństwo naszych granic wykorzystują wyłącznie zasoby z legalnych źródeł, udostępnione przez Nadleśnictwa i inne instytucje, które wydają odpowiednie zgody na ich użycie.
Co do kwestii pozostawianych śmieci, informuję, że za każdym razem tereny, w których przebywają żołnierze są sprzątane. Każdy z tych rejonów jest komisyjnie przekazywany żołnierzom przez osoby odpowiedzialne i po wyjściu z danego miejsca jest on odbierany przez nich. Pod takim dokumentem podpisują się odpowiednie władze, że w danym miejscu wszystko jest tak, jak przed przybyciem żołnierzy.
Nadmieniam, że w strefie przygranicznej przebywają nie tylko żołnierze, ale również osoby, które były odpowiedzialne za budowę stałej zapory oraz osoby próbujące nielegalnie wtargnąć na teren Polski. Naszym zadaniem jest skuteczna ochrona oraz wsparcie działań straży granicznej, a żołnierze działają wyłącznie na terenach przez nich wyznaczonych.
Kwestia pozostawionej concertiny może wiązać się z rozbiórką tymczasowej zapory i budową stałej. Grupy wojskowe były zaangażowane w sprzątanie terenu i za każdym razem wszystkie pozostałości były zabierane. W przypadku zaobserwowania takich pozostałości w czasie patroli wszystko jest starannie sprzątane.
Informuję, że broń noszona przez żołnierzy jest to wyposażenie indywidualne i tak samo jak policjanci broń zobligowani są nosić przy sobie i nie dopuścić do jej utraty lub zagubienia. Podkreślić należy, że żołnierze przemieszczają się z bronią w stanie zabezpieczonym i nie dopuszczają do stworzenia żadnego zagrożenia. Nigdy nie wystąpiły sytuacje, by żołnierze przekraczali swoje uprawnienia w tej kwestii. Gdyby dochodziło do takich sytuacji, to na pewno byłyby wyciągane konsekwencje dyscyplinarne.
Zaznaczyć przy tym trzeba, że noszenie broni długiej przez żołnierzy oraz inne służby mundurowe jest praktyką stosowaną w wielu europejskich stolicach i w znacznym stopniu przyczynia się do zwiększenia poczucia bezpieczeństwa mieszkańców tych miast. Nadmieniam, że żołnierze w trakcie wykonywania swoich obowiązków służbowych i dbania o bezpieczeństwo naszych granic spotykali się wielokrotnie z wyrazami uznania i podziękowaniami za ich służbę od mieszkańców terenów przygranicznych. To właśnie ich obecność i oddanie przyczyniają się do zwieszenia poczucia bezpieczeństwa".