ŚwiatUchodźcy o zamknięciu Idomeni: nie chcemy nowych obozów, chcemy nowego życia

Uchodźcy o zamknięciu Idomeni: nie chcemy nowych obozów, chcemy nowego życia

• Greckie władze zamknęły prowizoryczny obóz dla uchodźców w Idomeni

• Od miesięcy mieszkały tam tysiące ludzi, liczących na otwarcie granicy z Macedonią

• Eksmisja trwała trzy dni, ale nie wszyscy przenieśli się do rządowych ośrodków

• Część migrantów wybrała życie w koczowiskach przy pobliskich stacjach benzynowych

• Wciąż liczą, że uda im się dostać na północ UE

• Inni, choć z ojczyzn wygnała ich wojna, zastanawiają się, czy warto było uciekać do Europy

• - Nie chcieliśmy wyjeżdżać z Syrii. Aż nie było wyjścia - przyznają

Uchodźcy o zamknięciu Idomeni: nie chcemy nowych obozów, chcemy nowego życia
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Yannis Kolesidis

27.05.2016 | aktual.: 27.05.2016 12:55

W czwartek skończyła się eksmisja uchodźców z Idomeni, obozu położonego w Grecji przy granicy z Macedonią. Wystarczyły trzy dni, choć grecki rząd początkowo zapowiadał, że akcja potrwa tydzień. Uchodźcy, zmęczeni ciągłą tułaczką i trudnymi warunkami życia, opuścili Idomeni, mimo że zamknięcie przygranicznego obozu oznacza dla większości z nich ostateczne pogrzebanie nadziei na rychłe wydostanie się z Grecji.

Wędrówka w nieznane

- Poważnie się zastanawiam, czy nie zostałbym w Syrii, gdybym wiedział, co nas tu czeka - mówi w rozmowie z WP Fadel, Syryjczyk z Idlibu. W popołudniowym upale szedł z żoną brzegiem autostrady, pchając przed sobą dziecięcy wózek załadowany ich skromnym dobytkiem. Wyruszyli z likwidowanego obozu dla uchodźców w Idomeni do oddalonego o kilka kilometrów nieformalnego obozowiska. W okolicy są trzy - EKO i BP, nazwane od stacji benzynowych, na których koczują uchodźcy, oraz przy opuszczonym Hotelu Hara.

Większość mieszkańców Idomeni została wywieziona autobusami do oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów nowo utworzonych rządowych ośrodków. Dziennikarze nie mieli wstępu do obozu w trakcie jego ewakuacji, zostali zatrzymani na środku autostrady, około czterech kilometrów od Idomeni. Jeszcze w środę na drodze prowadzącej do obozu protestowało kilkudziesięciu wolontariuszy solidaryzujących się z uchodźcami. Dzień później było po wszystkim. A gdy ostatni uchodźcy opuszczali swoje tymczasowe domy, policja wpuściła do Idomeni też media.

- To była bardzo udana operacja policyjna. Przetransferowaliśmy pięć tysięcy uchodźców do formalnych obozów, będą mieli tam jedzenie i opiekę medyczną - powiedział minister porządku publicznego i ochrony cywilnej Nikos Toskas podczas konferencji prasowej w opustoszałym obozie Idomeni. - Taka sytuacja, jaka panowała w Idomeni, jest niedopuszczalna - dodawał.

Obraz
© Syryjski chłopiec czeka na przeniesienie z Idomeni; 26 maja (fot. PAP/EPA)

Jednak uchodźcy wcale nie mieli pewności, czy w nowych obozach będą żyć w lepszych warunkach. - Nasi znajomi wysłali nam stamtąd zdjęcia, wcale nie wygląda to lepiej. Takie same namioty jak w Idomeni. Nie wiemy, czy są otwarte czy zamknięte, czy znowu będziemy odcięci od świata. Jaki jest sens przenosić się namiotu do namiotu, z więzienia do więzienia? - mówił Fadel. Według doniesień Reutersa uchodźcy już umieszczeni w nowych obozach krzyczeli do osób, które zostały przywiezione w autobusach, żeby nie wysiadały, bo warunki są straszne.

Około trzy tysiące osób udały się, tak jak rodzina Fadela, do nieformalnych obozowisk w okolicy Idomeni. - Nikt nie wiedział, czy trafią do otwartych czy zamkniętych ośrodków, czy będą mieli jedzenie, opiekę medyczną i inne podstawowe rzeczy - powiedziała rzeczniczka Lekarzy Bez Granic (MSF) Vicky Markolefa w rozmowie z WP. - To są osoby, które uciekły przed wojną, ryzykowały życie na morzu, żeby się tu dostać, spędziły tu trzy miesiące w błocie i nagle zostały zabrane w nieznane im miejsce. Uważamy, że te osoby nie powinny być postawione przed ultimatum: albo błoto, albo nieznane, zasługują na lepsze traktowanie - mówiła rzeczniczka. Markolefa dodała, że w ostatnich dniach poprzedzających ewakuację obozu do psychologów MSF zgłaszało się wiele osób z atakami paniki, depresją, stanami lękowymi. - Do naszych klinik przychodziły matki, płacząc i pytając: co się z nami stanie? To wszystko było rezultatem braku informacji - mówiła.

Zamknięcie granicy

Fadel z żoną zwlekali z opuszczeniem Syrii. - Czekaliśmy prawie pięć lat. Nie chcieliśmy wyjeżdżać. Aż nie było wyjścia. Bombardowania reżimu al-Asada i Rosjan zmusiły nas do ucieczki. W Syrii nie ma już bezpiecznych miejsc - mówił. Trafili do Idomeni, czekali na swoją kolej na przekroczenie granicy z Macedonią, bo początkowo przejście było zamknięte tylko częściowo. Nie doczekali się, granicę zamknięto na stałe, a oni nadal tkwili w obozie. Próbowali złożyć wniosek przez Skype'a, bo tylko w ten sposób uchodźcy w Grecji mogą rozpocząć starania o relokację, łączenie z rodzinami czy azyl. Ale nikt nie odebrał telefonu. - To powszechny problem - przyznała rzeczniczka MSF.

Przejście graniczne w Idomeni, z którego korzystali uchodźcy udający się z Grecji na północ Europy, stało się tymczasowym obozem jesienią zeszłego roku, gdy kolejne kraje na szlaku bałkańskim zaczęły wprowadzać ograniczenia w ruchu dla migrantów. Uchodźcy mieli zatrzymywać się w Idomeni na krótko. Ale gdy w marcu Macedonia i inne państwa zamknęły swoje granice dla uchodźców, w Idomeni utknęło około dziesięciu tysięcy osób - głównie Syryjczyków, Irakijczyków i Afgańczyków. W ciągu trzech miesięcy obóz zamienił się w wielonarodową wieś.

- Ludzie się znali, stworzyli tu społeczność. W tym zielonym namiocie była budka z falafelem, tam fryzjer, przy drodze stały sklepy, tam na rogu był warzywniak. Smutno jest patrzeć na to opustoszałe miejsce, gdy jeszcze kilka dni temu było pełne życia - mówił pracownik jednej z organizacji, prosząc o zachowanie anonimowości, bo nie był upoważniony do rozmawiania z mediami.

"Z siedzenia w Grecji nic nie wynika"

W czwartek od rana w obozie pracowały koparki, zagarniając opuszczone namioty i pakując je do ciężarówek. Mieszkańcy Idomeni nie mieli jak zabrać większości rzeczy, więc między namiotami walały się buty, ubrania, zabawki. Przed niektórymi "domami" stały jeszcze garnki z resztkami jedzenia. W centrum kulturalnym Idomeni, w którym wolontariusze prowadzili zajęcia dla dzieci, na ścianach wciąż wisiały rysunki. - Nie będziemy płakać nad tymi namiotami. Nam przede wszystkim zależało na ludziach. Jak na razie nie wiemy, czy to był pozytywny krok dla uchodźców czy tylko kolejne odroczenie. Uchodźcy mówili nam, że nie chcą nowego obozu, tylko chcą nowego życia. Jako MSF podzielamy obawy uchodźców. Nie pracujemy w tych nowych ośrodkach, nie wiemy, czy są w stanie gościć tak wiele osób i w jakich warunkach. Nie wiemy, czy tam są warunki do godnego życia. Bo jeśli ich nie ma, to po co było ich wywozić z Idomeni? - powiedziała Markolefa.

Inna rodzina z Syrii, która również odmówiła wyjazdu do nowego ośrodka, przybyła do Europy licząc, że uda jej się znaleźć lekarza dla niepełnosprawnej córeczki. Chcieli dostać się do Niemiec, ale utknęli na trzy miesiące w Idomeni. - Zostajemy blisko granicy, nie będziemy jechać kilkadziesiąt kilometrów stąd. Poszukamy przemytnika, z siedzenia w Grecji nic nie wynika - mówili.

W pogrążonej w kryzysie gospodarczym Grecji utknęło 55 tysięcy uchodźców, gdy Unia Europejska zamknęła szlak bałkański, którym w zeszłym roku około miliona migrantów przedostało się na północ kontynentu. Rozwiązaniem miały być relokacje do różnych krajów UE oraz umowa zawarta między Brukselą a Ankarą, na mocy której uchodźcy mogą być zawracani do Turcji. Ale proces relokacji utknął w miejscu. Według raportu Komisji Europejskiej od marca do połowy maja tego roku tylko 1500 osób zostało przesiedlonych z Grecji i z Włoch, a miało być ich 20 tysięcy. Polska, obok Czech i Węgier, to jeden z krajów stawiających największy opór wobec programu relokacji uchodźców.

Z kolei umowa z Turcją budzi coraz większe wątpliwości, bo raporty o traktowaniu przez tureckie władze zawracanych z Grecji uchodźców są jednoznaczne: osoby, które powinny mieć ochronę, są przetrzymywane w więzieniach i zamkniętych ośrodkach, w fatalnych warunkach. W zeszłym tygodniu grecki sąd migracyjny zdecydował, że Turcja nie jest bezpiecznym krajem dla uchodźców. Ten wyrok stawia pod znakiem zapytania dalsze losy całej umowy. Dla uchodźców, którzy jak Fadel powtarzają, że chcą rozwiązań i mają dość życia w stanie zawieszenia, obecna polityka Unii oznacza tylko jeszcze więcej niepewności.

Współpraca: Michał Grosz.

Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (182)