Tylko katastrofa może utopić Platformę

PiS w górę, Platforma w dół. PO zyskuje, PiS traci. I tak w kółko. Od
miesięcy, ba - od dwóch lat - sondaże partyjne, i te ogólne i te
Wirtualnej Polski, przekazują nam jeden komunikat: niewiele się w
sympatiach Polaków zmienia.

Tylko katastrofa może utopić Platformę
Źródło zdjęć: © WP.PL

30.07.2009 | aktual.: 30.07.2009 15:33

I nieważne, czy PiS idzie właśnie na kolejną bezsensowną wojnę, czy też kładzie na stół najnowszy pakiet antykryzysowy. Partii Kaczyńskiego stoi jak stało. Podobnie Platforma - nie ma znaczenia, czy łamie właśnie piętnastą obietnicę, czy dokonuje czegoś sensownego. Ani drgnie. Potwierdza się więc moim zdaniem najważniejsza teza politologiczna ostatniego czasu, sformułowana przez politologa Rafała Matyję. Brzmi ona - w skrócie tak: w latach 2005-2007, w okresie pisowksich rządów, ukształtowały się dwie nowe polskie tożsamości - pisowska i platformerska. Wyborcy tak mocno przeżywali tamten czas, ich wybory były tak emocjonalne, że osłabiło to wiele starych podziałów, w tym ten na postkomunistów i antykomunistów, liberałów i socjalizujących. I dlatego właśnie tak ciężko będzie spowodować zmianę raz dokonanego, niezwykle mocno przeżywanego, politycznego wyboru. Bo to by oznaczało nie tylko zmianę partii, ale zmianę dużo głębszą. Porzucenie wizji świata w której przeciwnicy - partia druga - symbolizuje samo zło,
a nasza czyste dobro.

Z tej perspektywy wyniki poparcia dla partii - dla PO nadal w granicach 40 procent, dla PiS co najmniej połowę mniej - nie dziwią. Stoi jak stało. Czy więc nie ma sensu robić sondaży? Ależ nie - jest sens. Bo wprawdzie żadnych większych zmian na razie nie ma, ale pojawiają się czynniki wskazujące na możliwość jakiegoś tąpnięcia. Widać wyraźnie, że premier Tusk, jego partia i rząd, choć wciąż atrakcyjne, także dla internautów, są dziś trochę trochę mniej seksowne niż kilka miesięcy temu.

Premier od czerwca stracił trzy punkty bardzo dobrych ocen, zyskał dwa bardzo złe. Razem już pięć. Osób źle oceniających rząd przybyło - dziś to 55 procent ankietowanych. I nawet PO lekko straciła. To niby nic, ale trend jest wyraźny. Choć rzeczywiście wolny, a PO ma z czego tracić. I jak tak dalej pójdzie to do wyborów prezydenckich tę swoją przewagę dowiezie. I tu dochodzimy do istoty sprawy. Chyba, że coś się wydarzy. Coś, co znacząco zmieni nastroje społeczne. Jakiś wielki protest, nadejście naprawdę dużego kryzysu gospodarczego, jakiś duży błąd rządu, który wyraźnie zasmakował w twardych rozprawach z protestami społecznymi i może któregoś dnia przegiąć. Oczywiście, nie życzę tego rządowi. I Polsce. Ale jako komentator nie mogę nie zauważyć, że dziś gabinet Tuska byłby na taki kryzys dużo mniej odporny niż dwa lata czy rok temu. A opozycja chyba nieco bardziej zdolna do wykorzystania nowego czynnika zewnętrznego. Ale jeśli nic się w Polsce czy wokół nas nie wydarzy, to wątpliwe by ktoś znalazł sposób na
Tuska. W końcu jak się raz pokochało, i to tak mocno, to ciężko zmienić zdanie.

Michał Karnowski, publicysta "Dziennika", specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)