Twarde jądro kontra europejska konfederacja. Która wizja UE wygra?
• Włochy proponują stworzenie twardego jądra Unii złożonego z "7 do 12 państw"
• Wizje europy dwóch prędkości ścierają się z pomysłami Orbana i Kaczyńskiego
• Klimat polityczny nie sprzyja szybszej integracji UE
• Kluczowi gracze w Unii chcą bardziej "pragmatycznego" podejścia
07.09.2016 | aktual.: 07.09.2016 10:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Od referendum w sprawie na temat wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej minęły już ponad dwa miesiące, ale wciąż niewiele wiadomo ani na temat przyszłości Wielkiej Brytanii, ani - co dla nas ważniejsze - Unii Europejskiej. Przemierzająca w ubiegłym miesiącu Europę Angela Merkel usłyszała od europejskich przywódców wiele postulatów i wizji nowej Unii - często ze sobą sprzecznych i wzajemnie się wykluczających. Tymczasem wciąż zgłaszane są nowe.
W poniedziałek o włoskiej wizji Unii mówił minister spraw zagranicznych Paolo Gentiloni. - Uważam, że dzisiejsza UE 28 państw powinna zawierać w sobie ścisły krąg, który łączyłby wspólną walutę, traktat z Schengen i przede wszystkim lepszą współpracę w dziedzinie obrony. Jądro 7-12 krajów europejskich, które będzie mogło osiągać wyższe poziomy integracji - powiedział dyplomata na spotkaniu z MSZ Indii. - Włochy będą walczyły o ten nowy typ Unii Europejskiej - zapowiedział.
Model ten nie jest zupełnie nowy. To wariant popularnej wśród części politycznych elit Europy Zachodniej koncepcji Europy wielu prędkości, podzielonej na bliżej integrujące się jądro i luźniej związane peryferia. To zresztą nie pierwszy krok Włochów zmierzający do zawężenia współpracy wewnątrz Unii. Dwa dni po brytyjskim referendum w Rzymie zorganizowano spotkanie szóstki państw-założycieli Unii, gdzie dyskutowano nad przyszłością Europy bez obecności pozostałych członków UE.
Takie pomysły mają swoich zwolenników także we Francji i Niemczech. Ściślej mówiąc, wśród francuskich i niemieckich socjalistów. Ich wizja, przedstawiona w dokumencie ministrów spraw zagranicznych obu państw, Jeana-Marca Ayraulta i Franka-Waltera Steinmeiera, oprócz radykalnie pogłębionej integracji państw strefy euro - zakłada m.in. wspólną politykę fiskalną - zakłada jednak również zwiększenie współpracy wszystkich państw UE w obszarach bezpieczeństwa i polityki migracyjnej. Włoska wizja jest bardziej radykalną wersją tego modelu w tym, że proponowane "jądro" - zwykle oparte o strefę euro - jest jeszcze węższe i w domyśle zakłada wykluczenie części państw strefy euro (jest ich 19) z tego grona.
- Należało się spodziewać, że pojawi się propozycja "ucieczki do przodu" i zwiększenia poziomu integracji, przynajmniej wśród państw założycielskich. Polska w tym kontekście będzie marginalizowana - powiedział Marcin Zaborowski, prezes Fundacji Schumanna. - Nastrój wśród państw szóstki jest taki, że należy tej ucieczki do przodu dokonać i nie można pozostać spraw takimi, jakie one były. Wielka Brytania zawsze była największym hamulcowym dalszej integracji. W takiej sytuacji wśród elit narasta przekonanie, że należy iść do przodu - dodaje.
Zupełnie inny pomysł na przyszły kształt UE mają państwa wschodniej Unii. Jej przedstawicielem jest m.in. premier Węgier Viktor Orban, który w poniedziałek spotkał się z premierem Serbii Aleksandarem Vuciciem i wysłał jasny sygnał, że zamiast zawężać realną Unię do wąskiego grona państw, on stawia na jej rozszerzenie. - Węgry nie pozwolą, by ktokolwiek blokował akcesję Serbii do UE - zapowiedział Orban. Ale nie tylko o Serbię tu chodzi. Budapeszt wspiera również europejskie aspiracje Ukrainy, Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa. W filozofii Orbana rozszerzenie Unii pociąga ze sobą rozluźnienie związków wewnątrz Unii, zamiast dalszej integracji - dezintegrację. Wyjątkiem od tej reguły ma być kwestia bezpieczeństwa i ochrony granic. Węgry, wraz z pozostałymi krajami Grupy Wyszehradzkiej opowiedziały się za budową wspólnej europejskiej armii.
Wizja ta w dużej mierze pokrywa się także z tą przedstawioną po brytyjskim referendum przez Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS opowiada się za "konfederacyjnym" modelem UE, w której państwa zachowują szerokie prerogatywy w większości obszarów, a spoiwem jest "silna europejska armia". Porozumienie między przywódcami Polski i Węgier widać było podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy, gdzie obaj mówili o "rewolucji", której chcą dokonać w Unii.
- Jestem zwolennikiem tego, żeby podjąć inicjatywę. Taka inicjatywa powinna być podjęta, powinna być przemyślana co do celów, ale także co do środków jej realizacji, że to można i trzeba zrobić. I to zrobić bez czekania na najsilniejszych - mówił Kaczyński.
Końcowy produkt nowej Unii - o ile w ogóle powstanie - będzie zapewne kompromisem pomiędzy tymi dwoma wizjami. Jednak to idee ze wschodu Unii wydają się mieć większe szanse realizacji. To im sprzyja polityczny klimat w całej Europie, który sprawia że społeczeństwa także zachodniej części kontynentu nie mają apetytu na ściślejszą integrację. Perspektywa możliwych wygranych eurosceptyków w przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji i parlamentarnych w Holandii tylko potwierdza ten trend. Wbrew projektowi twardego jądra idzie też postawa kluczowych graczy wewnątrz Unii. Jak mówiła w rozmowie z WP Agnieszka Łada, ekspertka Instytutu Spraw Publicznych, ochoty na kreowanie i przyspieszenie integracji nie ma przede wszystkim kanclerz Niemiec Angela Merkel. - Ona nie jest kanclerzem, która chce zbudować twarde jądro, czyli dzielić, odwrotnie – ona chce spajać Europę. Stąd tez jej ostatnie spotkania z politykami z całej Europy.
Podobny pogląd ma także inny wpływowy polityk CDU, minister finansów Wolfgang Schaeuble, który kieruje europejską polityką Niemiec. Schaeuble, w przeszłości gorący entuzjasta ściślejszej integracji i "Europy dwóch prędkości", dziś nie ma złudzeń, że nie jest to projekt na obecne czasy.
- To z pewnością nie jest dobry moment na wzmacnianie strefy euro. Co do zasady, jestem za ściślejszą integracją, ale to nie jest ten czas. Teraz jest czas pragmatyzmu - powiedział w niedawnym wywiadzie dla "Die Welt". Za podobnym podejściem opowiada się szef Rady Europejskiej Donald Tusk, który w swoich wypowiedziach po referendum przestrzegał przed "iluzjami" i "obsesją" niektórych liderów UE na punkcie "totalnej integracji".
Jedynym punktem stycznym pomiędzy wschodnimi i zachodnimi wizjami nowej Europy jest nacisk na wzmocnienie współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa, a nawet budowa wspólnej armii. Jednak i tu nawet najwięksi entuzjaści pomysłu zdają sobie sprawę, że obecny moment nie sprzyja takim inicjatywom.
- Wszyscy zgadzamy się, że armia europejska to nie jest coś, co się zdarzy w bliskiej przyszłości - powiedziała po nieformalnym spotkaniu szefów dyplomacji UE w Bratysławie Federica Mogherini, odpowiadająca za politykę zagraniczną i bezpieczeństwa Unii. - Za 50, 60, czy 100 lat - być może to się stanie, kto wie? - dodała.