Tutaj romanipen ściera się z rasizmem. Jak przeżyć na Buchenwaldczyków
Jestem Cyganem, ale także Polakiem. Prezydent Polski to mój prezydent - Daniel Ondycz wpatruje się we mnie jakby chciał sprawdzić czy dobrze go zrozumiałem. Rozumiem. Co jednak z tymi, dla których Ondycz i inni Romowie z Zabrza to brudasy i robactwo?
W bocznej uliczce zaczepia mnie kilkuletni chłopiec: - Zamontujesz tutaj kamery? Jak są kamery to jest lepiej, tato nie musi nas bronić. Inaczej biją.
Dziecko przerywa na widok starszych kolegów, którzy patrzą na niego z wyrzutem. - Dobrze tutaj jest - dorzuca już przy nich i chowa się za niepewnym uśmiechem. Po chwili niknie za rogiem jednej z odrapanych kamienic, na której ktoś, nie przejmując się ortografią, nabazgrał czerwonym sprejem: „Zwasz na twarz puki masz”.
"Chowamy kobiety i barykadujemy domy”
Przez Buchenwaldczyków żaden obcy nie przejdzie niezauważony. Zimą każdy jego krok będzie śledzony przez mieszkańców skrytych za zasłonami. Pierwsze oznaki wiosny wyciągną mieszkańców kamienic na ulicę - rozstawią stoły i krzesła, zbiorą się w grupki i tak spędzą dzień. Nad nimi, oparte o rozłożone na parapetach poduszki, zawisną kobiety. Pozostałą wolną przestrzeń wypełnią dzieci i ich kolorowe zabawki.
Począwszy od lat siedemdziesiątych pustostany w centrum Zabrza zaczęli zasiedlać Bergitka Roma, Górscy Romowie. To był ich sposób na wyrwanie się z romantycznego, ale ciężkiego i niestabilnego życia wędrowców. Za pierwszą rodziną przybyły kolejne, aż w końcu Romowie przejęli całą dzielnicę.
Konflikt zaczął narastać w latach 90,. wraz z pojawieniem się fali skinheadów. Od tego czasu na Buchenwaldczyków już nigdy nie było spokojnie. Z upływem lat miejsce skinów zajęli pseudokibice. Rozpoczęły się regularne „wjazdy”. W ruch szły pałki, maczety i siekiery.
Ostatnia duża bijatyka wydarzyła się 31 marca 2017 r. Pseudokibice Górnika Zabrze i GKS Katowice zebrali się pod pobliskim aresztem żeby uczcić urodziny jednego z osadzonych. Impreza przeniosła się na ulicę zamieszkałą przez Romów. I choć policja przyjechała szybko, to chuligani zdążyli dotkliwie pobić 15-letnią dziewczynę i 40-latka. Tego drugiego trzeba było „pozbierać” z bruku.
- Nie pozostaliśmy im dłużni, ale jeden z nas mocno oberwał - Mateusz przypomina rapera z grupy Die Antwoord. Podobne rysy twarzy, podobna mimika, do tego tatuaże chaotycznie rozsiane po całym ciele. Mimo groźnego wizerunku robi wrażenie szczerego. Kilka miesięcy temu urodziło mu się kolejne dziecko. Niewiele wcześniej pierwszy wnuk. - W takich chwilach chowamy nasze kobiety i dzieci, barykadujemy domy, no a sami to wiadomo. Nie mamy wyjścia, musimy się bronić. Mieli szczęście, że nie wjechali samochodami w głąb ulicy, wtedy nie skończyłoby się na hospitalizacji - zapewnia.
Romowie mają świadomość, że nie są święci. Niektórzy z nich sami prowokują bójki, nakręcając przy tym spiralę nienawiści. Miasto twierdzi, że przez cały czas „monitoruje sytuację”. Niewiele to zmienia.
Według Komendy Miejskiej Policji w Zabrzu w 2016 i w 2017 roku odnotowano jedynie trzy przestępstwa wymierzone bezpośrednio w społeczność romską. Jednocześnie starsza sierżant Agnieszka Żyła, oficer prasowy zabrzańskiej policji, zaznacza, że nie jest prowadzona „analiza interwencji pod kątem narodowości uczestników zdarzeń”. Dzieje się to jedynie wtedy, gdy zachodzi podejrzenie przestępstwa na tle rasowym. Działa to także w drugą stronę - jeżeli przestępstw dopuszczają się Romowie, traktuje się ich jako sprawców narodowości polskiej. Z punktu widzenia równości wobec prawa ma to sens, jednak przekłamuje statystyki. Wystarczy chwila spędzona na Buchendwaldczyków, żeby przekonać się jak bardzo.
"A gdyby ciebie nazwali brudasem?"
Daniel Ondycz niedawno skończył trzydziestkę. Z perspektywy romskiej starszyzny to niewiele, jednak mimo młodego wieku potrafi osiągnąć zamierzony cel. Po kilku udanych interwencjach społeczność romska zdecydowała, że zostanie ich reprezentantem.
Na początku naszej rozmowy odnoszę wrażenie, że Ondycz chce coś ukryć. To dlatego, że w momentach, w których Romowie podejmują najtrudniejsze dla nich tematy, stara się je tonować. Stwierdza, że przecież zostały już rozwiązane albo są przez nich wyolbrzymione.
Większość oskarżeń dotyczy ataków na tle rasowym. Pobicie dziewczynki. Niechęć dyrektora przedszkola do romskiego dziecka. Lekarz, który mimo wysokiej gorączki dziecka i błagań rodziców bagatelizuje jego chorobę (dziecko było tak odwodnione, że ledwo je uratowano). Oplucie i wyzwiska podczas zakupów robionych w osiedlowym sklepie. Litanię skarg kończy kwestia muru, który powstał przy pobliskiej ulicy Sienkiewicza. Według miasta to część programu rewitalizacji podwórek, który przy okazji ma odciąć popularny wśród imprezowiczów skrót. Według Romów to wspólnota mieszkaniowa wyremontowanej kamienicy odcina się od nich. Spór próbuje wyciszyć Daniel Ondycz.
- Sytuacja się poprawia. Jest coraz spokojniej. Współpracujemy z urzędem miasta, mamy również dobre relacje z policją. A mur? To po prostu nieporozumienie. Wybudowano go, żeby poprawić bezpieczeństwo mieszkańców, Romowie również tego chcą. Podczas głosowania poparłem ten projekt, w imieniu całej naszej społeczności - Daniel Ondycz mówi ostrożnie, waży każde słowo. Stara się skierować rozmowę na inny tor, ale pozostali zebrani mu nie pozwalają.
Padają oskarżenia o rasizm, wraca temat pseudokibiców. Mówię, że wychowałem się na kibicowskim osiedlu i wiem, że prawda zwykle leży po środku. Jeden z Romów, muskularny mężczyzna koło czterdziestki, reaguje na te słowa bardzo emocjonalnie, niemal krzyczy: - Jak idę z kobietą i napada na mnie kilku kiboli, to co mam robić, zostawić ją i uciec? A później mówią, że Romowie prowokują bójki, że są agresywni. Jakby cię wyzywano od brudasów, to byś nie był agresywny?
Pytam, dlaczego nie zgłaszają tych incydentów na policję. - Oni wiedzą, gdzie mieszkamy, do których szkół chodzą nasze dzieci. Ty byś zgłosił? Załatwiamy takie sprawy między sobą, ale wcale nie jest spokojniej. Jest dokładnie tak samo jak kiedyś. Zresztą, co ja będę gadał. Wynajmij tutaj mieszkanie, pożyj przez miesiąc. Zobaczysz jak jest – ucina Rom.
Strach to niejedyna rzecz, która powstrzymuje Romów przed współpracą z policją. Przestrzegają romanipen, czyli własnego kodeksu. Według niego sporne sprawy trzeba rozwiązywać wewnątrz społeczności. To między innymi dlatego z policyjnych statystyk nie uda się odczytać prawdziwych realiów życia w romskiej dzielnicy. Na romanipen nakładają się również twarde zasady ulicy, którymi kierują pseudokibice i lokalny półświatek. Na Buchenwaldczyków wszystkie te kręgi przenikają się.
Urząd miasta, którego działania regulują przepisy, w wielu sytuacjach ma związane ręce. Nawet gdyby mógł przeciwdziałać, to bez zgłoszeń i dokumentacji nie ma podstaw. Rozjemcą, który stara się ze sobą pogodzić te dwa światy, jest właśnie Ondycz.
- Jestem Cyganem, ale także Polakiem. Tego nie da się oddzielić. Wszyscy tutaj mają polskie obywatelstwo, polskie przywileje i żyją zgodnie z polskim prawem. Jakiś czas temu próbowano prawnie ustanowić prezydenta Romów w Polsce. To zupełnie niepotrzebne, naszym prezydentem jest prezydent Rzeczpospolitej – mówi z przekonaniem. - Mamy swoje problemy, ale poradzimy sobie z nimi. Na to potrzeba jednak czasu. I pieniędzy.
Trzynasta dzielnica
Awantury z pseudokibicami to poważne, ale niejedyne strapienie zabrzańskich Romów. Wszystkie rodziny mieszkające przy Buchenwaldczyków są wielopokoleniowe i wielodzietne. Zwykle utrzymują się dzięki zapomogom, a ostatnio w dużej części z programu 500+. Wiele z nich tłoczy się w niewielkich mieszkaniach socjalnych, w których nierzadko żyje kilkanaście osób. Niektóre z nich potrafią onieśmielić przepychem, ale to wyjątki, większość wymaga natychmiastowego remontu. Zdarza się, że z jednej umieszczonej na korytarzu łazienki korzysta kilkanaście osób. A że dzieci stanowią ponad sześćdziesiąt procent społeczności, to właśnie one najmocniej odczuwają skrajnie trudne warunki bytowe. Przeszkodą są także różnice kulturowe i niedostosowanie społeczne. Romowie starają żyć „normalnie”, można jednak odnieść wrażenie, że nie rozumieją jak się do tego zabrać.
Władze Zabrza zdają sobie sprawę z problemu. W tym roku dla lokalnej mniejszości etnicznej zorganizowano ponad 280 000 złotych. Pieniądze pozyskane z rządowego programu Integracji Społeczności Romskiej na lata 2014-2020 zostaną przeznaczone na poprawę bezpieczeństwa i remonty mieszkań, ale także na edukację dzieci, aktywizację zawodową, integrację oraz promocję romskiej kultury. Zmianę odczują jednak najprawdopodobniej dopiero kolejne pokolenia.
- W latach dziewięćdziesiątych była wyłącznie jedna romska klasa. Chodziły do niej wszystkie dzieci, niezależnie od wieku. Uczyły się pisać, czytać, liczyć, jednak ich zaangażowanie z czasem zmalało. Pamiętam sytuację, kiedy przed lekcjami nauczycielka musiała najpierw przejść ulicą i zebrać z niej chociaż kilku uczniów. Z czasem to się jednak zmieniło – Marek Gregorczyk, koordynator miasta ds. mniejszości narodowych i etnicznych podkreśla, że pomysł ten nie sprawdził się. Wtedy stwierdzono, że romskie dzieci powinny uczyć się w razem z polskimi. Obecnie większość Romów w Zabrzu kończy przynajmniej podstawówkę. Niektórzy zdali maturę i myślą o studiach, chociaż to nadal pojedyncze przypadki. Nawet podstawowa edukacja pozwala jednak łatwiej znaleźć pracę, poznać nowe życie, czasem wyrwać się z romskiej dzielnicy.
Pomoc skierowana jest także do dorosłych. - Od jakiegoś czasu realizujemy projekt Narodowego Forum Doradztwa Kariery, którego celem jest aktywizacja zawodowa śląskich Romów. Przeznaczono na niego około 960 tysięcy złotych i mógł z niego skorzystać każdy. Dla przykładu w sąsiednim województwie jeden z uczestników chciał kłaść trójwymiarowe panele dekoracyjne i mu to umożliwiono - Gregorczyk wspomina, że na początku zastanawiano się o co może chodzić. Mężczyzna najpewniej podpatrzył pomysł podczas wizyty u krewnych żyjących na Zachodzie. - On akurat skończył kursy, ale generalnie chętni bardzo szybko się wykruszają. Sytuację komplikuje również ten wewnętrzny kodeks Romów. Niektóre kobiety nie podejmą się pracy salowej lub sprzątaczki, ponieważ uznają ją za nieczystą.
Pod koniec rozmowy koordynator stwierdza, że duże problemy sprawia wytłumaczenie polskim mieszkańcom Zabrza, skąd pochodzą pieniądze przeznaczane na Romów. W większości pozyskiwane są one ze źródeł zewnętrznych, jednak niektórzy Zabrzanie uważają, że licząca niespełna pięćset osób społeczność rujnuje budżet miasta. Budzi to żal i nienawiść, koło się zamyka.
- Tutaj nie da się wytrzymać, jest cały czas hałas, bijatyki. Niech z miasta ktoś przyjdzie i zobaczy, jak naprawdę to wygląda, a nie tylko dają im kasę i zapominają o problemie – ocenia Maria, Polka, która mieszka na ulicy Buchenwaldczyków od ponad trzynastu lat. Według niej w tym czasie nie zmieniło się ani zachowanie Romów, ani warunki socjalne, ani podejście urzędników. W jej słowach nie ma jednak emocji, brzmi, jakby już dawno pogodziła się z losem. - A na remont naszych kamienic nie ma pieniędzy. Ostatnio jedna z lokatorek spadła ze schodów i złamała nogę. Nie doszłoby do tego, gdyby klatka była zabezpieczona, wyremontowana, z poręczami. Musi się stać jakaś tragedia, żeby ktoś zareagował – dodaje Maria.
Wtóruje jej chłopak ubrany w kibicowską koszulkę: - Ta ulica to jak trzynasta dzielnica. Romowie nas zaczepiają, prowokują, chcą się bić. Nie ma tygodnia żeby nie doszło do awantur, zwłaszcza w lecie. A w kamienicach wszystko zdemolowane, nikt o nic nie dba. To co zostało, to zaraz zniszczą. Jakby tego było mało, po mieszkaniach biegają szczury.
W chwili, gdy kibic wylewa swoje żale obok jego głowy przelatuje wielka kulka śliny. Dziewczynka, nie starsza niż pięcioletnia, zerka z okna i z uśmiechem niewiniątka krzyczy: - Przepraszam!
Zamknięci w getcie
Na jednym z podwórek trwa rodzinna impreza. Przy grillu siedzi kilkanaście osób. Jest przyjaźnie, wesoło, gwarno. Gdy z przenośnego głośnika zaczyna wybrzmiewać romski cover „You’re my heart, you’re my soul”, niektórzy podnoszą się i spontanicznie zaczynają tańczyć.
Daniel Ondycz bierze mnie na bok, pod leżące po przeciwległej stronie podwórka rozpadające się komórki na narzędzia. Z nostalgią patrzy na biesiadujących krewnych.
- Pamiętam jeszcze czasy, kiedy wędrowaliśmy. Jako ośmioletni chłopiec żyłem w lesie pod Poznaniem. I co? Przeżyłem. Niedawno moja ciocia wspominała tabory. Nie trzeba było płacić czynszów i innych mediów, żyliśmy zgodnie z tradycją, byliśmy wolni. Słuchałem tego i łza mi się w oku kręciła. Ale czasy się zmieniły i musimy się do nich dostosować - nie mówi złego słowa na swoich, ale nie trudno zauważyć, że dla większości Romów idea życia w otwartej społeczności jest obca.
Wielu z nich ma także bardzo roszczeniową postawę. Chcą funduszy na remonty, amnestii długów, miejsc dla dzieci w lokalnych szkołach i przedszkolach. Jeżeli udaje im się zorganizować pomoc, okazują wdzięczność w sposób, do którego inne nacje nawet nie potrafią się zbliżyć. Ale jeżeli sprawy przybierają zły obrót – a tak dzieje się często - złoszczą się i o niepowodzenie oskarżają innych.
Przez wiele lat społeczność romską w Zabrzu reprezentował Andrzej Puma. Jako trzykrotny mistrz Górnego Śląska w taekwondo cieszył się uznaniem i „swoich”, i „gadziów” – tak Romowie nazywają obcych. Przez wiele lat prowadził szkołę sztuk walki, która była otwarta także dla trudnej młodzieży. Sytuacja skomplikowała się, kiedy jego trzej wychowankowie napadli na samotnego mężczyznę. Wracali do niego trzykrotnie. Gdy wstawał znów przewracali go na ziemię i kopali po głowie. Nagrały ich kamery monitoringu, zostali złapani, choć ofiara nigdy nie zgłosiła się na policję.
Po tym zdarzeniu wśród mieszkańców Zabrza rozeszło się, że Romowie uczą się bić ludzi. W efekcie od Pumy odcięła się część reprezentowanej przez niego społeczności. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że ta sytuacja była jedynie pretekstem. Według niektórych Pumie brakowało już sił na to, by godzić interesy swojej społeczności i miasta. Romowie nie ukrywają, że są wśród nich ludzie, którzy nie przynoszą im dobrego imienia. Prowokują rozboje, kradną, handlują narkotykami. Niewiele trzeba, żeby doszło do sytuacji, która pogrąży również wszystkie starania Daniela Ondycza. A wtedy, mimo jego najszczerszych chęci, odpowiedzialność spadnie na niego.
Późnym popołudniem ulica Buchenwaldczyków tętni życiem. Pomiędzy stojącymi na ulicy ludźmi widzę chłopca pytającego o monitoring, muskularnego czterdziestolatka wraz z „jego” kobietą oraz Mateusza, który barykadował mieszkanie. O jedną z bram opiera się Maria, a na pobliskich schodkach siedzą nastoletni kibice. Zaciągają się papierosami i patrzą na innych spode łba. Mogą być niechętni Romom, ale i tak są swoi.
Wszyscy się tu znają, wiele osób jest spokrewnionych. Niektórzy próbują wyrwać się z tego miejsca, ale są to pojedyncze przypadki. Romowie przytaczają historię kobiety, która przeniosła się na „polską” ulicę. Niedługo później podpalono jej mieszkanie, niewiele brakło, by ona także straciła życie. To jeden z argumentów za tym, żeby zostać na Buchenwaldczyków - w grupie zawsze bezpieczniej. W ten sposób Romowie sami zamykają się w getcie.
W pewnym momencie pomiędzy odrapane kamienice wjeżdża tuningowany samochód z przyciemnianymi szybami. Wychyla się z niego młody, pokryty misternymi tatuażami mężczyzna. Starannie przystrzyżony zarost, modna fryzura. Jest Romem, ale nie pasuje do sypiących się wokół kamienic.
- Opuść to miejsce – syczy w moją stronę. Próbuję wytłumaczyć, że jestem reporterem i społeczność zaakceptowała moją obecność. Powołuję się na Ondycza, ale mężczyzna robi się coraz bardziej agresywny: - Gówno mnie obchodzi twoje pozwolenie. Tak samo jak jakiś Ondycz. Idź stąd! Natychmiast”.