Tusk: nie będę kandydował na prezydenta
Donald Tusk w wąskim gronie polityków PO zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich - donosi "Polska The Times". Jednak współpracownicy premiera przestrzegają, by nie wyciągać z tego ostatecznych wniosków.
11.10.2009 | aktual.: 11.10.2009 16:58
Kandydatem PO ma być marszałek sejmu Bronisław Komorowski. Przegrupowania w PO na fali afery hazardowej stają się faktem. Tylko przy 16 głosach przeciw dotychczasowy wicepremier Grzegorz Schetyna został wybrany na szefa klubu PO. - Jestem taki bardzo miękki, otwarty i taki też będę w klubie - mówił po wyborze Schetyna, znany z rządów żelazną ręką w partii.
Czy na ostatnich dymisjach rządowych kończą się zmiany w planowanych układankach personalnych partii rządzącej? Czy może już przesądzona jest zmiana głównego planu: Donald Tusk na prezydenta. Schetyna na premiera. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski na czele partii? - Nie będę kandydował na prezydenta. Naszym kandydatem będzie Bronek - taki komunikat, jak pisze "Polska", w ostatnich dniach miał przekazać Tusk kilku politykom PO.
Część współpracowników premiera przestrzega jednak przed wyciąganiem z tego ostatecznych wniosków. - Donald już dwa miesiące temu sugerował w pewnym momencie, że nie chce być prezydentem, bo nie chce zostać zamknięty w klatce, by potem zwołać naradę, na której padło ustalenie, że jeżeli zostanie prezydentem, to Komorowski pójdzie na szefa partii - wskazuje osoba z otoczenia Tuska. Większość rozmówców "Polski" twierdzi, że kandydowanie Tuska w wyborach prezydenckich z pewnością w tydzień po wybuchu afery hazardowej stanęło pod znakiem zapytania. Jednak ostateczna decyzja tak naprawdę będzie zależeć od przebiegu prac komisji śledczej, która ma być powołana już na następnym posiedzeniu sejmu.
Wiadomo, że przed śledczymi wcześniej czy później przyjdzie stanąć samemu Tuskowi. Teraz trwa gorączkowy przegląd posłów, którzy najlepiej nadaliby się do komisji. Według jednego ze scenariuszy do badania afery hazardowej z fotela szefa komisji śledczej ds. nacisków przesunięty miałby zostać jeden z głównych pistoletów partii Sebastian Karpiniuk. Jego miejsce miałby zaś zająć odchodzący minister sprawiedliwości Andrzej Czuma. Pewnym raczej miejsca w nowej komisji może być dotychczasowy rzecznik rządu Paweł Graś. Według wstępnych planów wśród śledczych miałby też zasiąść pełniący do tej pory funkcję szefa gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak. Przed byłym ministrem w kancelarii premiera jednak jeszcze poważny test.
Według planów to on jako rekompensata za utratę stanowiska w rządzie miał zostać wiceszefem klubu. Na wieść o tym jednak wśród posłów pojawił się bunt. - Przez dwa lata udawał ważniaka i nie odbierał telefonu, więc nie ma o czym marzyć - streszcza nastroje jeden z posłów. - Pewnie jednak premier ze Schetyną zarekomendują Nowaka na szefa klubu i zaproponują, by przyjąć tę kandydaturę przez aklamację - słychać więc w Sejmie. Do władz klubu raczej nie wejdzie za to Jarosław Gowin, o czym spekulowano.
Według rozmówców dziennika miał to zapowiedzieć na zarządzie partii. - Jarek zorientował się, że Tusk rozgrywa partię. Chciał, żeby obok Gowina wiceszefem klubu został Palikot. To wersja dla Gowina nie do przyjęcia. On gra na wzmocnienie skrzydła konserwatywnego, a Tusk wcale nie zamierza sięgać w tym rozdaniu po innych polityków z tej strony - tłumaczy jeden z polityków PO. A nowe rozdanie wciąż otwarte.
Trwają poszukiwania następców zdymisjonowanych ministrów. Potwierdzać zdają się też przypuszczenie, że Andrzeja Czumę docelowo zastąpi jego dotychczasowy zastępca senator Krzysztof Kwiatkowski. A to dlatego, że kolejni sondowani prawnicy odmawiają. - Po tym jak stanowisko stracił Ćwiąkalski, nikt się nie chce zgodzić. Wszyscy pytani odpowiadają, że to wielki zaszczyt, ale akurat sytuacja rodzinna nie pozwala im na to - opowiada współpracownik premiera. W całym zamieszaniu zdążył paść już nawet pomysł, by sięgnąć znów po samego odwołanego naprędce Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Sam premier do kontrofensywy w sprawie afery hazardowej zagrzewał działaczy partyjnych na posiedzeniu rady krajowej. - Polacy nie marzą o tym, aby władza przeszła w ręce naszych oponentów. Jeśli ktoś chce usłyszeć, że nic się nie stało, będzie rozczarowany. Jeśli ktoś z was uważa, że sprawa jakoś się rozmyje, że władza jest po to, żeby jej używać, a nie zmieniać kraj na lepsze, to lepiej, żeby nie przyjeżdżał do Warszawy - grzmiał premier.
Anna Wojciechowska