Tusk gra z Kaczyńskim w tenisa ziemnego
Piłka tenisowa tańczy na siatce, wszystko zależy od tego, na którą stronę spadnie – tak zaczyna się ostatni film Woody Allena wyświetlany w Polsce pod tytułem „Wszystko gra” („Match Point”). Od czasu fiaska projektu POPiS Jarosław Kaczyński i Donald Tusk grają w politycznego tenisa. Obydwaj chcą przebić piłkę na stronę rywala i zyskać punkt. Ostro serwują, mocno odbijają, lobują, smeczują i wymijają. A wszystko po to, by przekonać opinię publiczną, że oni mają serce na rakiecie, a przeciwnik jest na aucie. Ten, któremu się uda przebić piłkę na połówkę przeciwnika, zyska głosy wyborców i wygra ten emocjonujący mecz. Pojedynek trwa nieprzerwanie dzień i noc.
22.02.2007 09:00
Jeśli Jarosław Kaczyński mówi, że coś jest białe, to Donald Tusk patrzy na to samo i mówi „czarne”. W tym samym czasie, gdy szef PiS chwali się sukcesami na konferencji, w innym centrum prasowym te „sukcesy” zostają poddane druzgocącej krytyce. Lider największej partii opozycyjnej serwuje opinię, iż styl i czas dymisji ministrów obrony i spraw wewnętrznych zdaniem, to spektakl niedomówień i niejasności. Szef rządu spokojnie odbija tę piłeczkę, twierdząc, że to sprawa najnormalniejsza pod słońcem. Na czyją stronę spada piłeczka?
Komentarze dotyczące publikacji raportu z weryfikacji WSI sprawiają wrażenie, jakby politycy mówili o dwóch różnych dokumentach. Zdaniem jednych publikacja raportu to dziejowa konieczność bez której Polska byłaby zacofanym kraikiem na peryferiach Europy. Drudzy utrzymują, że ten skandal powinna wyjaśnić sejmowa komisja śledcza. Komu wierzyć?
Piłka nie może w nieskończoność tańczyć na siatce. Musi w końcu spaść. I spada codziennie na wielu kortach w całej Polsce. Raz po stronie PiS, raz na połówkę PO. Jedni wyborcy wierzą Kaczyńskiemu, inni patrzą na politykę oczami Tuska.
O ile jednak tenis nie polega tylko i wyłącznie na wygrywaniu pojedynczych piłek, to w wyborach liczy się każdy krzyżyk. Podczas meczu tenisowego można zdobyć więcej punktów, ale mimo to przegrać cały mecz. W grze pomiędzy Tuskiem a Kaczyńskim liczy się każda pojedyncza piłka i każdy pojedynczy głos.
Marek Dziewięcki, Wirtualna Polska