Turyści, podziękujcie Kościołowi
W gruzach leżą do dziś wspaniałe pałace, które przed wojną olśniewały przyjezdnych. To dramat wszystkich regionów Polski. Po upadku komunizmu z ruin powstały jednak zabytkowe gmachy z jednej grupy: te, które wróciły w ręce Kościoła.
20.04.2007 | aktual.: 20.04.2007 06:18
Oczywiście gdzieniegdzie także prywatne osoby przywracają blask dworowi po prababci. Czasem pojedynczy zabytek odbudowuje jakaś fundacja, jak w dawnym opactwie w Lubiążu. Jednak to wciąż wyjątki, a nie norma. Wciąż nikt w Polsce nie odbudowuje zabytków na tak wielką skalę jak Kościół katolicki.
Złodzieje z gotycką cegłą
Ruiny gigantycznego kościoła Mariackiego przez kilkadziesiąt lat stały w samym centrum miasteczka Chojna. Wypalone w 1945 roku mury patrzały z wysoka na miasto pustymi oczodołami po oknach. Ten kościół wyrasta wysoko nad stojące wokół dwupiętrowe kamienice. To jeden z najwspanialszych zabytków całego Pomorza Zachodniego.
„Z niepokojem obserwowałam, że stan świątyni był z roku na rok coraz gorszy. Wewnątrz rosły duże drzewa, ubywało kolorowej, glazurowej gotyckiej cegły; wydawało się, że ten piękny zabytek niedługo się rozpadnie” – wspominała w 1998 roku Joanna Krzewska, uczennica szczecińskiego liceum, która napisała o kościele pracę na konkurs Fundacji im. Batorego i Ośrodka Karta.
W latach 60. zeszłego wieku Wojewódzki Konserwator Zabytków myślał o odbudowie, robotnicy zrobili nawet podstawowe zabezpieczenia konstrukcji. Pracowicie posegregowali też dziesiątki tysięcy cegieł i ozdobnych kształtek. I na tym sprawa odbudowy się skończyła... Ułożone w pryzmy gotyckie cegły i kształtki spokojnie wynieśli sobie złodzieje w ciągu następnych lat.
Szósta wieża kraju
Dopiero po dwudziestu latach, w 1987 roku, kościół znów spróbował odgruzować ksiądz Antoni, nowy proboszcz sąsiedniego kościoła Świętej Trójcy. Po dwóch latach władze przekazały więc ten gmach Kościołowi. Znaleźli się też dawni niemieccy mieszkańcy, którzy chcieli pomóc księdzu w odbudowie, założyli w tym celu fundację. Poważne prace wreszcie ruszyły. – Na początek dostaliśmy trochę środków od miasta i konserwatora zabytków. A później zdobyliśmy większe pieniądze z Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej – wspomina ks. prałat Antoni Chodakowski. Wtedy udało im się przykryć kościół dachem. – Ten dach jest tak ogromny, że ułożyliśmy na nim 126 tysięcy dachówek... Nie wiedzieliśmy tylko, co zrobić z neogotycką wieżą, rozebrać czy odbudować? Była do połowy zawalona, zostało z niej tylko 60 metrów – mówi ks. Chodakowski.
Dziwnie brzmi słowo „tylko”, gdy ktoś mówi o wysokości 60 metrów, to przecież i tak kolos. Ksiądz wraz z fundacją postanowili jednak wieżę odbudować. Udało się zdobyć dużą dotację niemieckiego rządu. Dzisiaj odtworzona wieża ma 102 metry i 63 centymetry. Zajmuje szóste miejsce w Polsce pod względem wysokości. Na górze jest już przygotowany taras widokowy dla turystów. – Niestety, na razie nie da się na wieżę wejść, bo pomiędzy ziemią a sześćdziesiątym metrem wieża była wypalona. Nie ma tam klatki schodowej – mówi ks. Chodakowski. Filary w kościele Mariackim są dzisiaj z żelbetonu, nie z cegieł. Budowlańcy obklejają teraz ten beton ozdobnymi kształtkami. – Zachowało się jednak w kościele 14 bocznych kaplic, piękne ornamenty i freski – mówi proboszcz.
Kościół Mariacki od reformacji do końca II wojny światowej należał do protestantów. Dlatego dzisiaj odbywają się tam ekumeniczne nabożeństwa katolików i protestantów, Polaków i Niemców. Są też koncerty i wystawy. – Odprawiamy tu Msze za Ojczyznę. Na co dzień jednak, póki trwają prace, świątynia jest jeszcze zamknięta – mówi prałat. Jeśli odbudowa zostanie dokończona, Chojna ma szansę przyciągnąć wielu turystów. Tym bardziej że jest w niej więcej uroczych miejsc. W tym maleńkim mieście, w którym mieszka zaledwie siedem tysięcy ludzi, przetrwała większość murów obronnych ze wspaniałymi bramami, niezwykły gotycki ratusz, podobno ścigający się na urodę z wrocławskim, oraz aż pięć kościołów. Tuż za miastem jest też gotycka kaplica św. Gertrudy. Ona leży jednak w ruinie, bo brakuje gospodarza, który by się nią zajął.
Co jeszcze planuje ksiądz Chodakowski w kościele Mariackim? – Trzeba zbudować dla turystów schody na wieżę, a potem wyposażyć kościół. Żeby to dokończyć, staramy się o środki finansowe z Unii. Ale na razie mamy naprawdę spore trudności z ich zdobyciem – martwi się proboszcz.
Miliony z Unii
Szczęśliwy jest już za to ks. Jan Rosiek, dyrektor ds. odbudowy Pocysterskiego Zespołu Klasztorno-Pałacowego Diecezji Gliwickiej w Rudach. Z funduszy Unii Europejskiej Rudy dostały ponad 10 mln euro. – To jedyna chwila, w której możemy dostać duże pieniądze z Unii na nasze zabytki. Później unijne fundusze pójdą na Rumunię i Bułgarię – uważa. Dziś jak zwykle krząta się na budowie. Obok niego robotnicy w kaskach noszą deski, zalewają betonem filary, kładą nowy dach na zrujnowanym skrzydle dawnego klasztoru.
Pocysterski klasztor w Rudach to perła. Mało kto o nim słyszał, bo zabytek leżał w ruinie. W 1945 roku splądrowali go i spalili sowieccy żołnierze. Dotąd można było tu zwiedzać tylko wczesnogotycki, obronny kościół, który zbudowali cystersi. Surowe piękno jego wnętrza robi kolosalne wrażenie. Jest tu też cudowny obraz Matki Bożej Rudzkiej. Do ruin klasztoru wstępu nie było. Cystersów wyrzuciły stąd pruskie władze już w roku 1810. Prusacy przejęli majątek zakonników. Potężny klasztor trafił w ręce niemieckich książąt raciborskich. Przerobili oni budynek na swoją główną rezydencję. Uciekli stąd dopiero przed zbliżającymi się wojskami radzieckimi.
Po wojnie pałac przejęło państwo. Zabytek otrzymał wtedy nowy dach, ale nic poza tym. To tylko spowolniło jego obracanie się w ruinę. Wkrótce w opustoszałych, wspaniałych salach i tak zaczęły rosnąć drzewa, a deszczowa woda coraz obficiej lała się do środka przez nowe dziury w dachu.
Komunizm upadł, a rudzki pałac wciąż niszczał. Co roku wyglądał bardziej tragicznie, wydawał się skazany na zagładę. Państwo nie miało pomysłu, jak go ratować. Przekazało więc go w 1998 roku diecezji gliwickiej. – Kiedy tu przyszedłem, nie wiedziałem, od czego zacząć. Nie było tu nic, siąść na kamieniu i płakać... Ale pomogli wolontariusze, w wakacje przyjeżdżali do pracy klerycy. Zaczęliśmy od drobnych prac, aż się powoli rozpędziliśmy – śmieje się ks. Rosiek. Dzięki pieniądzom z Unii chce odbudować cały gmach do roku 2010. Przy pałacu rozpościera się przepiękny park. Przed dziesięciu laty był on zaniedbany. Jednym z pierwszych działań księdza Rośka było przywrócenie mu blasku. Przy kilkusetletnich dębach i egzotycznych roślinach stanęły tabliczki informacyjne. Pojawiły się eleganckie ławki i oświetlenie. – Niektórzy pukali się w czoło: po co odnawiacie staw za 600 tysięcy złotych? Ale ten staw przyniósł korzyść dla flory i fauny. Teraz dzieci karmią tutaj kaczki. Do parku przyjeżdża mnóstwo ludzi z
okolicznych miast, o Rudach zrobiło się głośniej – wspomina dyrektor. Rudy dzieli tylko 14 kilometrów od Rybnika, a 20 kilometrów od Gliwic i Raciborza.
Z czasem udało się wstawić okna w mury dawnego opactwa. – Tych okien jest ponad 300. Dachu też tu mamy ponad pół hektara – mówi ks. Rosiek. Planuje, żeby w przyszłe wakacje ludzie mogli już zwiedzać część klasztoru. W przyszłości ma tutaj być muzeum diecezjalne, dom pielgrzyma ze schroniskiem, kawiarnia dla turystów, dom pracy twórczej, ośrodek formacyjno-edukacyjny, miejsce wystaw i koncertów. – Ratujemy coś, co jest nie tylko kościelne. Ratujemy też dziedzictwo narodowe, które będzie służyło całemu społeczeństwu – uważa ks. Rosiek. – Ale gdyby diecezja dostała ten obiekt 15 lat później, nie byłoby już czego ratować.
Rzeźby bez twarzy
Taki smutny los spotkał wiele cudownych zabytków w całej Polsce. Chyba nie da się już uratować klasycystycznego pałacu we Włostowie na Kielecczyźnie, albo zamków znad górnej Odry. Kiedyś były to piękne rezydencje, jak w Tworkowie czy w Sławikowie pod Raciborzem. Nawet, jeśli państwo sprzedawało je jakiemuś prywatnemu właścicielowi, odbudowa nie ruszała z miejsca. Ze wspaniałych płaskorzeźb na frontonach tych pałaców odpadają dziś kawałki twarzy, a gołe ściany z każdym rokiem bardziej się kruszą. – Polacy zachwycają się zamkami nad Loarą, gdy tymczasem nad Odrą mogliśmy mieć coś porównywalnego – ubolewa ks. Rosiek.
Można powiedzieć, że zabytki, które po 1989 roku państwo przekazało Kościołowi, mają duże szczęście. Choćby pałac w Kamieniu Śląskim, który z kompletnej ruiny podniosła w 1994 roku diecezja opolska. Właśnie w Kamieniu urodził się święty Jacek. Szczęście miał też gigantyczny klasztor cystersów w Henrykowie. W czasach komunizmu mieściła się tam szkoła rolnicza i Państwowe Gospodarstwo Rolne. PGR mocno zdewastował wnętrza, które pamiętają nawet XIII wiek. Ale dzięki niemu gmach przynajmniej zachował dach i okna. Henryków to miejsce bardzo ważne dla polskiej kultury. To tu mnisi napisali słynną Księgę henrykowską z prawdopodobnie najstarszym zdaniem zapisanym w języku polskim. Ten klasztor przejęła i odnowiła diecezja wrocławska. Dziś kształcą się tu najmłodsi klerycy wrocławskiego seminarium, jest też katolickie liceum ogólnokształcące z internatem i ośrodek opieki Caritas. A klerycy oprowadzają po klasztorze liczne wycieczki.
Żebrzę na krzyżacki zamek
Podobne odbudowy przeprowadziła lub teraz prowadzi większość polskich diecezji. Nawet jeśli nie podniosły z gruzów jakiegoś zabytkowego gmachu świeżo przekazanego przez państwo, to wyremontowały zabytki należące do Kościoła od dawna. Są tam często domy rekolekcyjne. Diecezja toruńska uratowała aż dwa zabytki, która przekazało jej państwo. W ślicznym pałacyku w Przysieku diecezja urządziła bursę dla zdolnych, ale niebogatych studentów, oraz ośrodek Caritas. A także ośrodek formacji diakonów stałych – czyli świeckich, żonatych mężczyzn, którzy wesprą kapłanów w pracy duszpasterskiej. Udało się to dzięki pomocy darczyńców i sponsorów.
Druga odbudowa pod Toruniem jest jeszcze ciekawsza: to prawdziwy zamek krzyżacki we wsi Bierzgłowo. W latach 30. zeszłego wieku zamek kupił biskup toruński i urządził w nim dom rekolekcyjny. Ale po wojnie zabytek zabrało państwo i zorganizowało tam ośrodek pomocy społecznej. Kiedy Kościół odzyskał zamek w 1992 roku, gmach był w opłakanym stanie. – Wojewoda toruński przeniósł mieszkańców ośrodka w inne miejsce, bo tu się wszystko waliło – wspomina ks. Marian Szańca, dyrektor Diecezjalnego Centrum Kultury „Zamek Bierzgłowski”. – Drzewa rosły w środku, brakowało dachów, bo widać ktoś uznał, że czarnych można naciągnąć. Żebrałem w różnych miejscach o pieniądze, no i zaczęliśmy systemem gospodarczym wielki remont – dodaje.
Dziś w krzyżackim zamku jest dom rekolekcyjny z 50 miejscami noclegowymi o wysokim standardzie. Są też sale, które można wynająć na konferencje czy sympozja. Ksiądz ciągle remontuje coś nowego. W dawnym spichlerzu powstało właśnie schronisko dla młodzieży, w którym mieści się kolejne 60 osób. Ksiądz dyrektor urządził też w nim kuchnię i jadalnię.
Zamek bierzgłowski jest niewielki, ale ma urok. – Mamy tu unikatowy na skalę europejską, XIII-wieczny ceglany portal. A na nim wizerunki Krzyżaka modlącego się, Krzyżaka stojącego i Krzyżaka na koniu – zachwala ksiądz Szańca. – W zamku jest też piękna gotycka kaplica. Kiedy będziecie w okolicy, odwiedźcie nas, serdecznie zapraszam – zachęca.
Przemysław Kucharczak