Turcja walczy z ISIS. Ale to nadal nie dżihadystów kalifatu uważa za największego wroga
Blisko setka zatrzymanych i dziewięć ofiar śmiertelnych - to bilans operacji tureckich służb z początku tego tygodnia, które były wymierzone w Państwo Islamskie. Wygląda na to, że po potwornym ataku w Ankarze, gdzie w podwójnym bombowym zamachu samobójczym zginęło przeszło 100 osób, tureckie władze ostro wzięły się za ISIS. A może to tylko przedwyborczy pokaz siły, bo głosowanie już w najbliższą niedzielę? Lub jedno i drugie?
29.10.2015 | aktual.: 29.10.2015 13:39
Konrad Zasztowt, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych przyznaje, że zamach w Ankarze mocno wstrząsnął całą Turcją i jej mieszkańcami, niezależnie od ich politycznych preferencji. - Reprezentujący różne opcje polityczne oczekują od rządzących zdecydowanych działań w walce z terroryzmem. W tym kontekście trzeba patrzeć na te niedawne operacje - mówi Wirtualnej Polsce. Zasztowt nie wyklucza też, że może dojść do kolejnych akcji zatrzymań jeszcze przed wyborami.
Ostatnie operacje tureckich służb są o tyle istotne, że do tej pory rządzący byli raczej oskarżani o wspieranie ISIS. Jeśli nawet nie robili tego wprost, to mieli ignorować zagrożenie ze strony dżihadystów i dawać wolną rękę bojownikom w swoich granicach. - To prawda, tureckie służby nie przeszkadzały zbytnio dżihadystom z Państwa Islamskiego w poruszaniu się po terytorium Turcji, więc opozycja zarzucała islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) pomaganie ISIS i przymykanie oczu na transporty broni dla bojowników do Syrii - mówi Zasztowt. Ekspert przyznaje, że jeśli tureckie służby wiedziały o istnieniu komórek terrorystycznych i nie podjęły wcześniej wobec nich działań, "mogło to być rezultatem świadomej strategii".
Jeżeli tak było, to ta strategia doprowadziła do tragedii. I to kolejnej, bo ISIS jest oskarżane także o letni atak bombowy w Suruc. Oby więc ostatnie akcje tureckich służb przeciw bojownikom kalifatu okazały się więc nie tylko późne, co spóźnione.
Po ciemnej stronie mocy
W Turcji może być bowiem nawet 3 tys. członków ISIS - taką liczbę podał niedawno amerykański serwis The Daily Beast, powołując się na dane tureckiej opozycji przedstawione w sierpniu na posiedzeniu parlamentarnym.
- Państwo Islamskie było postrzegane przez AKP jako mniejsze zło nie tylko dlatego, że osłabiało Kurdów, ale przede wszystkim dlatego, że osłabiało Baszara al-Asada, przeciwnika Ankary w regionie. Dla AKP była to wygodna sytuacja, kiedy ISIS wykrwawiało dwóch jego wrogów - przyznaje Zasztowt.
Efektem było ciche zakorzenienie się komórek dżihadystów kalifatu w Turcji. Jedna z ostatnich akcji służb miała miejsce w Diyarbakir, zamieszkanym w większości przez Kurdów mieście na południowym-wschodzie Turcji. Jeszcze niedawno policja prowadziła tam bitwę z Kurdami oskarżanymi o sprzyjanie PKK (Partia Pracujących Kurdystanu). Ślady po tych walkach jeszcze nie zniknęły z ulic, gdy w poniedziałek rozpoczęto nową operację - przeszukiwanie mieszkań, w których mogli się kryć bojownicy ISIS. W jednym z nich zamachowiec samobójca wysadził się w powietrze, zabijając dwóch policjantów. Na miejscu policjanci mieli znaleźć dodatkowe materiały wybuchowe, broń i… maski Dartha Vadera. Ponoć ekstremiści mieli je wykorzystywać jako ochronę przed szrapnelami.
Eksperta PISM obecność komórki ISIS w kurdyjskim mieście wcale jednak nie zaskakuje. Zasztowt przyznaje, że Państwo Islamskie znalazło zwolenników nie tyko wśród mieszkańców krajów arabskich, Kaukazu Północnego, Azji czy nawet konwertytów z Zachodu. - W dżihad po stronie ISIS włączają się też etniczni Turcy. Ten ruch jest międzynarodowy i niepowiązany ściśle z żadną narodowością, także wśród Kurdów są zwolennicy radykalnego islamu, metod terrorystycznych i Państwa Islamskiego. Tacy radykalni muzułmanie kurdyjscy zawsze byli obecni na tureckiej scenie politycznej i często władze wykorzystywały ich jako narzędzie walki ze świecką częścią politycznej elity kurdyjskiej - wyjaśnia.
"Skazani na siebie"
Jednak prezydent Erdogan oskarża o atak w Ankarze nie tylko Państwo Islamskie. Uważa, że palce w zamachu mieli także maczać Kurdowie z PKK i syryjski wywiad. Według tureckiego przywódcy zacięci wrogowie z Syrii i Iraku zjednoczyli się ponad podziałami, by uderzyć w Turcji i to na wiecu zwolenników zakończenia wojny.
Konrad Zasztowt przyznaje, że to połączenie ISIS, PKK i syryjskiego wywiadu jest kuriozalne. I choć w Turcji dochodziło w przeszłości do nieprawdopodobnych aliansów skrajnych sił politycznych, w tym wypadku - zdaniem eksperta - wersja prezydenta to "próba manipulowania społeczeństwem". AKP i Erdogan traktują zamachy w Ankarze po prostu jako parawan dla ataków na Kurdów. - AKP uparcie stara się budować obraz wroga, w którego centrum jest nie Państwo Islamskie, a Kurdowie - ocenia ekspert. Powód jest prosty: zbliżające się wybory. Silną konkurencją dla AKP jest ugrupowanie pokurdyjskie, a atakując Kurdów partia Erdogana zyskuje głosy nacjonalistów i skrajnej prawicy. - Stąd też woli podkreślać swoją niechęć wobec aspiracji kurdyjskich w regionie, a przemilczeć kwestie Państwa Islamskiego - mówi Zasztowt.
Taka dwuznaczność Ankary, która z jednej strony jest członkiem koalicji przeciw ISIS, a z drugiej - i to mimo ataku w Ankarze - uważa dżihadystów kalifatu jako mniejszego wroga niż ruch kurdyjski, musi budzić niepokój Zachodu. Czy Turcja nadal może być więc uważana za sojuszniczkę USA i UE w regionie? Wydaje się, że nie tyle może, co musi. Amerykanie dopiero kilka miesięcy temu doprosili się o dostęp do bazy na terenie Turcji dla swoich sił powietrznych, a UE liczy na pomoc Turcji w rozwiązaniu kryzysu imigracyjnego.
- Obie strony są na siebie skazane - komentuje Zasztowt.