ŚwiatTrwałe przerwanie ognia w Donbasie? Rosja wysyła sygnały, że jest gotowa do ustępstw

Trwałe przerwanie ognia w Donbasie? Rosja wysyła sygnały, że jest gotowa do ustępstw

Wiele wskazuje na to, że w Donbasie może wkrótce dojść do trwałego przerwania ognia. Zmiękczona kłopotami gospodarczymi Rosja jest gotowa do ustępstw, a Zachód mógłby jej umożliwić wyjście z twarzą z awantury ukraińskiej. Dziś to właśnie oni decydują o pokoju lub wojnie na wschodzie Ukrainy, a nie Kijów czy separatyści.

Trwałe przerwanie ognia w Donbasie? Rosja wysyła sygnały, że jest gotowa do ustępstw
Źródło zdjęć: © AFP | DIMITAR DILKOFF
Tomasz Bednarzak

11.12.2014 | aktual.: 11.12.2014 18:11

Od kilku dni w Donbasie trwa zawieszenie broni ogłoszone jednostronnie przez armię ukraińską. "Dzień ciszy", jak nazwano przerwanie walk z separatystami, miał być gestem dobrej woli przed zapowiadaną kolejną rundą negocjacji pokojowych w Mińsku. Wrześniowe rozmowy, choć nie przyniosły trwałego rozejmu, niezaprzeczalnie doprowadziły do zmniejszenia eskalacji konfliktu. Dziś wiele wskazuje na to, że sytuacja międzynarodowa powoli dojrzewa do tego, by pójść o krok dalej, czyli pełnego przerwania ognia na wschodzie Ukrainy.

Ostatnie doniesienia napawają optymizmem. Co prawda początkowo separatyści - mimo że wcześniej również opowiadali się za wprowadzeniem "dnia ciszy" - notorycznie łamali zawieszenie broni. Jednak jak podaje ukraińska armia obecnie intensywność prowokacyjnych ostrzałów ze strony rebeliantów zmniejszyła się wielokrotnie. Mało tego, siły samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej poinformowały, że wycofują z południa kontrolowanych przez siebie obszarów działa artyleryjskie o kalibrze większym niż 100 milimetrów.

Rosja gotowa na ustępstwa

Trudno odczytywać to inaczej, niż świadome zmniejszanie napięcia ze strony separatystów przed oczekiwanymi negocjacjami w Mińsku. Data ich rozpoczęcia wciąż jest przesuwana, ale może do nich dojść lada dzień. Oficjalnie to Kijów i przedstawiciele samozwańczych republik ludowych są głównymi aktorami procesu pokojowego. Jednak tak naprawdę są jedynie przedmiotem "gry o Donbas", bo prawdziwa rozgrywka toczy się w kuluarach, pomiędzy Rosją a Zachodem. I wszystko wskazuje na to, że Moskwa jest gotowa w tym pojedynku ustąpić pola.

- Do tej pory mogliśmy zauważyć w wypowiedziach Władimira Putina nutkę imperializmu i agresji. Widać było, że Rosja jest zdecydowana na konfrontację. Jednak w ostatnim wystąpieniu przed Radą Federacji takich nutek konfrontacyjnych było mniej. Dało się wyczuć, że Rosja może być gotowa do jakichś ustępstw - analizuje w rozmowie w Wirtualną Polską Piotr Maciążek, ekspert ds. Wschodu i publicysta portalu Defence24.pl.

Krótko mówiąc, Zachód zaczyna się przeciwko Rosji konsolidować, podczas gdy rosyjska sytuacja jest coraz gorsza. Budżet rosyjski został wydrenowany - właściwie nie tyle zachodnimi sankcjami, co gwałtownymi obniżkami cen ropy. Spadek o jednego dolara na baryłce oznacza dla Kremla wpływy mniejsze o dwa miliardy dolarów (w skali roku). - Wydaje się, że rozmowy w Mińsku mogą być wstępem do próby jakiegoś porozumienia pomiędzy Rosją a Zachodem. Tym bardziej, że w prasie rosyjskiej pojawiają się przecieki, że Moskwa w zamian za uznanie aneksji Krymu jest gotowa do rozmów odnośnie Donbasu - wskazuje Maciążek. Jego zdaniem takie przecieki są nieprzypadkowe, bo większość rosyjskich mediów jest w większym lub mniejszym stopniu kontrolowana przez Kreml.

Wyjść z twarzą z awantury ukraińskiej

Moskwa już nie jest zainteresowana tym, aby przekształcać Donbas w pararepublikę, bo musiałaby wziąć ją na swoje utrzymanie, a w obecnej sytuacji na to jej nie stać. Dlatego skłania się raczej ku powrotowi do scenariusza, by pozostawić go w składzie Ukrainy, choć kwestią sporną byłoby, na jakich zasadach. - Myślę, że pomogłoby to Rosjanom wyjść z twarzą z całej awantury, a nawet dzięki temu zachować wpływ na Ukrainę i możliwość jej destabilizowania, jeśli udałoby im się uzyskać odpowiednie rozwiązania prawne co do odpowiednio szerokiej autonomii Donbasu - uważa publicysta Defence24.pl.

Znajdująca się w kłopotach gospodarczych Rosja i tak będzie musiała wpompować gigantyczne pieniądze w Krym, z którym obecnie ma wielkie problemy. Sytuacja na półwyspie jest w tej chwili bardzo zła - gwałtownie rosnące bezrobocie, zerowa turystyka, upadające zakłady, reglamentacja energii elektrycznej. - Jeżeli cały świat byłego Związku Sowieckiego zobaczy, że taka straszna bieda panuje na Krymie, to rosyjska propaganda będzie miała z tym ogromny problem, bo się okaże, że jednak na przyłączeniu do Rosji można dużo stracić - wskazuje Maciążek.

Istnieje jeszcze problem połączenia lądowego z półwyspem. Obecnie Krym może być zaopatrywany wyłącznie drogą morską lub kosztownym transportem lotniczym. Dla tego pierwszego rozwiązania dużą przeszkodę stanowią trudne warunki atmosferyczne panujące na oddzielającej półwysep od Rosji Cieśninie Kerczeńskiej. W porze zimowej cieśnina ta może być przez długi czas nieprzekraczalna. Budowa mostu nie wchodzi w grę, bo jest to miejsce styku płyt tektonicznych, więc taka inwestycja byłaby i ryzykowna, i niezwykle kosztowna.

W tym świetle jednym z rosyjskich elementów negocjacyjnych może być uzyskanie ze strony Ukraińców - w zamian za uregulowanie kwestii Donbasu - określonych koncesji na przewóz towarów na Krym czy też dostaw wody i elektryczności.

Kto pociąga za sznurki?

W całej tej rozgrywce ani separatyści, ani władze w Kijowie nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Niezależność rebeliantów jest umowna, bo bez wsparcia rosyjskiej armii w ogóle by ich nie było - zostaliby zmiażdżeni przez ofensywę ukraińską. Zresztą od pewnego czasu w Donbasie systematycznie od władzy odsuwani są dowódcy, którzy opowiadali się za jego niezależnością. - Przypuszczam, że jeżeli Moskwa, dogadując się w jakiś sposób z Zachodem, zasygnalizowałaby separatystom, że to jest koniec wsparcia z jej strony, to oni będą musieli przyjąć warunki ukraińskie, bo nie mają takiego potencjału, który by pozwolił im samodzielnie prowadzić działania wojskowe - argumentuje Piotr Maciążek.

Z drugiej strony również Ukraina jest raczej przedmiotem niż podmiotem tej rozgrywki. Jej sytuacja gospodarcza jest tak trudna, że bez pomocy finansowej ze strony Zachodu czeka ją bankructwo. Tylko dzięki kroplówce z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i różnorakich pożyczek, Kijów utrzymuje się na powierzchni. W podobny sposób jest uzależniona od pomocy Zachodu w odbudowie potencjału militarnego, który został niemal całkowicie zniszczony w czasie letniej ofensywy separatystów i wojsk rosyjskich. To są narzędzia wpływu na Kijów, które Zachód może bez skrupułów wykorzystywać. - Dlatego wydaje się, że jeżeli Zachód postawi Petro Poroszence ultimatum co do porozumienia, to ukraiński prezydent nie będzie miał zbyt wiele do powiedzenia - podkreśla ekspert ds. Wschodu.

Nie sposób jednak wskazać, na ile te przewidywania się sprawdzą. Jeszcze rok temu nikomu nie przyszło do głowy, że Krym zostanie anektowany przez Rosję, a na wschodzie Ukrainy dojdzie z inspiracji Kremla do bratobójczej wojny. Na razie obie strony stale wzmacniają swój potencjał militarny, niepewne swej przyszłości. Nieprzewidywalna Rosja znów może zacząć uderzać w wojenne tony i snuć plany siłowego wywalczenia lądowego korytarza na Półwysep Krymski. Tymczasem Kijów zdaje się działać wedle starej łacińskiej maksymy Si vis pacem, para bellum - "Chcesz pokoju, gotuj się do wojny".

Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (879)