Trumpowska tweeplomacja w ślepym zaułku [OPINIA]
Prezydent USA bardzo stara się udowodnić, że zasłużył na pokojową Nagrodę Nobla. Jednakże pokoju na Bliskim Wschodzie nie da się zaprowadzić pięcioma tweetami - pisze dla Wirtualnej Polski Marek Magierowski, były ambasador w USA i w Izraelu.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Na Bliskim Wschodzie termin "zawieszenie broni" jest wyjątkowo giętki, a definicja "pokoju" płynna. Odwieczni wrogowie w tej części świata de facto nigdy broni nie zawieszają. A "porozumienia pokojowe" często przybierają postać fasadową.
Nie było zatem nic zaskakującego w tym, iż wkrótce po ogłoszeniu przez Donalda Trumpa "zawieszenia broni" w konflikcie izraelsko-irańskim, na Tel Awiw i Hajfę poleciały kolejne rakiety, a minister obrony Izraela zapowiedział, że skoro tak, to nastąpi riposta.
Nic też dziwnego, iż sami Izraelczycy, opisując swoje wieloletnie potyczki z Iranem, Hezbollahem, Hamasem, a ostatnio także z rebeliantami Huti, używają sformułowania "kampanie między wojnami".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Odwet Iranu na bazy w USA. Nagrania świadków w Katarze
Albowiem tutaj wojny nigdy się nie kończą. Co najmniej od roku 1948, czyli od momentu powstania państwa żydowskiego. Pokłady nienawiści gromadziły się przez całe dekady. W naszej, polskiej świadomości, żydowskie lęki związane są głównie z traumą Holocaustu. Lecz dla samych Żydów to także wspomnienie wojny Jom Kipur, dwóch wojen w Libanie, pierwszej i drugiej Intifady, gdy na ulicach Jerozolimy, Netanii czy Beer Szewy terroryści-samobójcy wysadzali się na targowiskach i w miejskich autobusach ("Moja mama od trzydziestu lat nigdy do żadnego autobusu nie weszła" - usłyszałem niegdyś od znajomego izraelskiego dziennikarza).
Z kolei dla milionów Arabów (nie tylko Palestyńczyków) Żydzi to okupanci i grabieżcy, którzy ukradli im ziemię, pozbawili majątku, wypędzili z ojczystych stron. Dziś zaś traktują ich z nieludzką brutalnością, poczuciem wyższości, jeśli nie zwykłego rasizmu. Upokarzając ich na checkpointach, uciekając się do przemocy w najdrobniejszych, codziennych sporach. ("Żydzi zabrali ziemię mojemu dziadkowi. Pod Tel Awiwem. Ot tak. Potem zbudowali na tej działce lotnisko Ben Guriona" - usłyszałem swego czasu od znajomego Palestyńczyka z Akki).
"Czas na pokój!"
Gdy więc Donald Trump ogłasza "It’s Time for Peace!", trudno się z nim nie zgodzić. Kiedy pisze "God Bless Iran, God Bless Israel, God Bless America!" należy bez wątpienia docenić jego ekumenizm. Gdy jednak seriami wypuszcza niezborne tweety, raz potępiając Iran, raz go chwaląc, raz popierając Izrael, raz ganiąc, niełatwo nadążyć za jego taktyką, strategią, wizją. Czy też brakiem takowych.
Od kilkudziesięciu lat nikt nie jest w stanie zaproponować trwałego planu pokojowego dla regionu. O implementacji nie wspominając. Kilka potencjalnie przełomowych wydarzeń (umowy Izraela z Egiptem i Jordanią, traktat z Oslo, Porozumienia Abrahamowe) nie uchroniły Izraela przed setkami zamachów terrorystycznych, masakrą 7 października 2023 r. i irańskimi pociskami balistycznymi. A Palestyńczyków nie uchroniły przed tragedią humanitarną w Strefie Gazy.
Donald Trump bardzo stara się udowodnić, że zasłużył na pokojową Nagrodę Nobla. Jednakże pokoju na Bliskim Wschodzie nie da się zaprowadzić pięcioma tweetami.
Marek Magierowski dla Wirtualnej Polski
Marek Magierowski, dyrektor programu "Strategia dla Polski" w Instytucie Wolności, ambasador RP w Izraelu (2018-21) i Stanach Zjednoczonych (2021-24), były wiceminister spraw zagranicznych. Autor książki "Zmęczona. Rzecz o kryzysie Europy Zachodniej" oraz powieści "Dwanaście zdjęć prezydenta".