"Trolle Putina" w Polsce? Mateusz Piskorski dla WP: nie mówię o przeciwnikach "agenci CIA"
Na polskiej scenie politycznej pojawiło się nowe ugrupowanie: partia "Zmiana". W sobotę odbył się zjazd założycielski, na którym wybrano szefa partii. Został nim Mateusz Piskorski, były szczeciński poseł Samoobrony. Wśród członków założycieli jest więcej osób związanych z Samoobroną, ale także z ruchem Falanga. W sieci już okrzyknięto ich "zielonymi ludzikami", "trollami Putina" i "V kolumną". Skąd takie opinie?
- Każdy, kto kwestionuje obecną linię polityczną naraża się na ataki. W moim przypadku są to naprawdę absurdalne ataki. Ja nie zgadzam się z wieloma politykami i ekspertami, ale nie oskarżam ich o bycie agentami CIA - mówi Wirtualnej Polsce Mateusz Piskorski.
Dlaczego nową partię nazywa się prokremlowską i proputinowską? Bez wątpienia wpływ na postrzeganie nowego ugrupowania mają poglądy członków jego władz. Oliwy do ognia dolała też informacja, że na zjeździe nowej partii mieli pojawić się "goście z Noworosji" - minister spraw zagranicznych Donieckiej Republiki Ludowej, Aleksander Kofman i przewodniczący Związku Polaków Białorusi, Mieczysław Łysy. Dwa tygodnie temu w Mińsku Mateusz Piskorski osobiście wręczył im zaproszenia. Goście nie zostali jednak wpuszczeni na terytorium Polski. Kofman przesłał jednak pozdrowienie "przyjaciołom z Polski". Nagranie z jego wystąpieniem odtworzono podczas obrad zjazdu.
Walka z kapitalizmem, internacjonalizm i GMO
Co wiadomo o samej partii? Na razie znana jest jedynie jej deklaracja ideowa i programowa. Mowa w niej o "interesach ludzi pracy, bezrobotnych, młodzieży oraz emerytów i rencistów", otoczeniu "opieką polskiego rolnictwa, by zabezpieczyć zdrową polską żywność przed importem GMO". Zmiana ma być "siłą patriotyczną", która wyzwoli Polskę "spod dominacji struktur wielkiego kapitału i imperialistycznych mocarstw" i "siłą internacjonalistyczną". Ma to być również "partia pokoju, bo tylko w warunkach współpracy i przyjaźni z sąsiadami oraz wszystkimi narodami Europy 'od Atlantyku do Władywostoku' można budować bezpieczne jutro dla naszego kraju".
"ZMIANA opiera swój system wartości na tradycji różnych nurtów politycznych odwołujących się do idei społecznej sprawiedliwości i dbałości o ludzką godność" - można przeczytać m.in. w deklaracji ideowej partii. Można się z niej także dowiedzieć, że "to siła antykapitalistyczna, bo kapitalizm jest systemem, który zniewala jednostkę i prowadzi do zubożenia zdecydowanej większości społeczeństwa w wyniku wyzysku ludzi pracy najemnej w interesie nielicznej grupy osób najbogatszych oraz neokolonialnej eksploatacji słabszych krajów przez imperialistyczne potęgi". Czy to oznacza, że nowe ugrupowanie zamierza doprowadzić do zmiany systemu gospodarczego?
- Kapitalizm w obecnej postaci sprawia, że codziennie 16 osób popełnia samobójstwo. Co w zamian? Nie mamy zamiaru przeprowadzać rewolucji, chcemy reformy neoliberalnego kapitalizmu. Bacznie jednak będziemy przyglądać się zmianom, które wprowadza w Grecji będąca u władzy Syriza. Jeśli ich eksperyment się powiedzie, może to być wskazówką dla całej Europy - twierdzi w rozmowie z WP Piskorski.
NATO to przeżytek
Bardziej zdecydowane stanowisko partia zajmuje w kwestii naszej przynależności do NATO. Z deklaracji programowej wynika, że Polska powinna natychmiast z niego wystąpić. Piskorski tłumaczy, że to sojusz ofensywny, stworzony za czasów zimnej wojny i ZSRR, który stracił już rację bytu. Jego zdaniem Polska nie powinna należeć do żadnego "sojuszu ofensywnego". Co więc ma zagwarantować nam bezpieczeństwo? Według deklaracji powinniśmy "odbudować nasze siły zbrojne i przemysł obronny, należycie dbać o nasz własny interes oraz pokojowo współżyć z sąsiadami".
Na pytanie czy dopuszcza możliwość sojuszu wojskowego z innym państwem, na przykład z Rosją, na wzór byłego Układu Warszawskiego, szef nowego ugrupowania nie mówi "nie". Twierdzi jednak, że musiałby to być układ obronny, a z tego co wie, Rosja nie ma obecnie planów poszerzenia takiego sojuszu o Polskę.
Deklaracja programowa zakłada także "nacjonalizację i uspołecznienie strategicznych gałęzi gospodarki, bo bez państwowych banków, surowców i produkcji, pozbawieni jesteśmy bezpieczeństwa socjalnego oraz realnej suwerenności".
- Zamierzamy znacjonalizować zgodnie z prawem te przedsiębiorstwa, których inwestor strategiczny nie wywiązał się z umowy prywatyzacyjnej, na przykład nie dotrzymał zobowiązania utrzymania zatrudnienia w firmie. Nacjonalizacja źle się kojarzy, narosło wokół niej wiele mitów, ale proszę sobie przypomnieć, że mieliśmy już jej udane przykłady: chociażby we Francji - za czasów rządów prezydenta Francois Mitteranda. Możemy też skorzystać z przykładu Islandii, która podczas ostatniego kryzysu znacjonalizowała banki. Programy nacjonalizacji prowadzono także w Niemczech i Wielkiej Brytanii - przypomina Piskorski.
A co wiadomo o członkach nowej partii? Postać nowo wybranego przewodniczącego partii Zmiana od dawna budzi kontrowersje. Sporo uwagi poświęciła mu antyfaszystowska i antyrasistowska organizacja Nigdy Więcej, a jego zdjęcie w otoczeniu "hajlujących" działaczy stowarzyszenia Niklot publikował na okładce "Wprost" (jako ilustrację do tekstu "Hitlerjugend"). Współpracę w latach 90. z wydawnictwem Volk, słynącym z propagujących faszyzm broszur i związki z neopogańskim Stowarzyszeniem Niklot w 2004 roku wypomniała mu "Gazeta Wyborcza"”.
Okładka magazynu "Wprost" z 2000 r. (fot. Wprost)
Te oskarżenia, którym Piskorski wielokrotnie zaprzeczał, nie przeszkodziły mu jednak w karierze politycznej. Najpierw w PSL, a potem w Samoobronie. Wykształcony, oczytany i znający języki obce Piskorski szybko stał się doradcą Andrzeja Leppera i posłem jego partii, kiedy ta razem z PiS i Ligą Polskich Rodzin rządziła Polską.
Politolog - obserwator
Zarzuty o sympatyzowanie z faszyzującymi organizacjami będą wracały jeszcze wielokrotnie, wkrótce jednak przyćmią je kontrowersje, które wzbudzi jego zaangażowanie na arenie międzynarodowej.
Po raz pierwszy wzbudził zdumienie i oburzenie polityków i mediów, gdy w październiku 2004 r. został wysłany przez Leppera jako obserwator wyborów na Białorusi. "Nie wystąpiły żadne dające się zauważyć nieprawidłowości" - raportował wówczas na stronie internetowej Samoobrony.
W grudniu 2005 roku, jako poseł Samoobrony, pojechał do samozwańczej Republiki Naddniestrzańskiej, powstałej dzięki poparciu Moskwy. Obserwował tam wybory do Rady Najwyższej Republiki. Miał wówczas stwierdzić, że były one bardziej demokratyczne niż w Polsce, a także, że zrobi wszystko, by Polska uznała Naddniestrze. Wypowiedź ta, która padła z ust przedstawiciela polskiego sejmu, zrobiła furorę zarówno w oficjalnych mediach Naddniestrza, jak i samej Rosji. Wybuchł skandal, Piskorski tłumaczył, że przekręcono jego wypowiedzi.
Jego polityczną karierę zakończył nieudany start w przedterminowych wyborach parlamentarnych w 2007 roku. Nie udało mu się ponownie zdobyć mandatu. W styczniu 2009 r. brał udział w tworzeniu antyunijnej partii Libertas Polska. Potem miał flirt Polską Partią Pracy. Z jej listy w 2011 roku ponownie kandydował do sejmu. Bezskutecznie Wrócił więc do Samoobrony, został nawet I wiceprzewodniczącym tej partii.
Koniec politycznej kariery zbiegł się z rozpoczęciem działalności w założonym w Szczecinie, ale mającym siedzibę w Warszawie Stowarzyszeniu Europejskie Centrum Analiz Geopolitycznych. Stowarzyszenie oficjalnie prowadzi działalność analityczną, ekspercką i wydawniczą. Znane jest m.in. ze swojego zainteresowania Wschodem, ale także życzliwości wobec Władimira Putina oraz białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki. ECAG zapraszał np. na "wyjazdy reporterskie" na Białoruś, ale nie tylko.
"Agent wpływu"
Pod koniec 2012 roku ECAG organizowało wyjazd dla dziennikarzy do Syrii. Propozycja trafiła m.in. do redakcji "Newsweeka". Obiecywano dziennikarzom możliwość przeprowadzenia ekskluzywnego wywiadu z prezydentem Baszarem al-Asadem.
"Kiedy poprosiliśmy o program wyprawy, okazało się, że wyjazd jest propagandową ustawką: dziennikarze mają wziąć udział w międzynarodowej konferencji na temat przeciwdziałania szkalowaniu syryjskich władz i udzielić serii wywiadów reżimowym mediom. Z wyjazdu zrezygnowaliśmy, ale postanowiliśmy sprawdzić, co kryje się pod szyldem Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych" - pisał na początku 2013 roku "Newsweek".
Tygodnik opisał m.in. powiązania stowarzyszenia z Aleksiejem Koczetkowem, szefem rosyjskiej organizacji CIS-EMO, która pojawia się wszędzie tam, gdzie Rosja walczy o swoje interesy: w Naddniestrzu, w Abchazji, Osetii Południowej. Raporty tej organizacji są zawsze zgodne z linią Kremla.
Wypomniano też Stowarzyszeniu Piskorskiego utrzymywanie kontaktów z rosyjskim Instytutem Nowych Państw, powiązanym z byłym doradcą Władimira Putina Modestem Kolerowem. Kolerow od 2002 roku jest szefem prokremlowskiej agencji Regnum. Ten rosyjski historyk, jak informuje portal Delfi, od paru lat uznany jest za persona non grata przez Łotwę, Litwę, Estonię i Gruzję. Powód? Między innymi zamieszczane na stronie Regnum komentarze.
"Okupacja krajów bałtyckich nie leży obecnie w interesach Rosji. Ale jeśli okaże się korzystna, to nie ma żadnych formalnych przeszkód" - pisał m.in. Kolerow na stronie Regnum.
Te związki i działalność EACG sprawiły, że jeden z rosyjskich rozmówców tygodnika nazwał Mateusza Piskorskiego "agentem wpływu". "Newsweek" sugerował nawet, że sprawą interesuje się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Ta sugestia od razu wzbudziła ostrą reakcję członków stowarzyszenia, którzy - jak napisali na portalu ECAG - postanowili przeprowadzić "samolustrację". Zapytali ABW, czy jest przeciwko nim prowadzone postępowanie. Oficjalną odpowiedź z ABW natychmiast upublicznili. Piskorski pozwał "Newsweek" do sądu.
- Obecnie debata polityczna nie istnieje, sprowadzono ją do poziomu rynsztoka. Gdyby istniała, można by dyskutować o różnych koncepcjach politycznych, walczyć na argumenty, przekonywać się, a nie wzajemnie oskarżać o agenturalność. Pozostaje mi tylko jedno, bronić swojego dobrego imienia w sądzie. Niestety, polski wymiar sprawiedliwości działa bardzo wolno, ale w miarę pojawiania się kolejnych szkalujących mnie publikacji, będą do sądu trafiały kolejne pozwy. To jedyne wyjście z sytuacji - tłumaczy WP przewodniczący partii Zmiana.
Od czasu konfliktu na Ukrainie Piskorski jest nieomal stałym gościem prokremlowskiej, anglojęzycznej Russia Today. Występuje tam jako ekspert i sugeruje, że kijowskie protesty na Majdanie są sterowane i finansowane z zewnątrz. Dlaczego tak chętnie wypowiada się w rosyjskich mediach?
- Występuję w rosyjskiej telewizji nie w charakterze polityka, ale eksperta. Jestem politologiem, od 2007 roku prowadzę działalność analityczno-ekspercką. Zapraszają mnie, więc udzielam wywiadu czy wypowiedzi, biorę udział w różnych programach. Wypowiadam się nie tylko dla mediów z Rosji, ale także Białorusi czy Azerbejdżanu. Nie widzę w tym nic zdrożnego - tłumaczy Wirtualnej Polsce Piskorski.
Podczas referendum na Krymie stanął na czele międzynarodowej komisji, która miała je obserwować. "To, co widzieliśmy dzisiaj na Krymie, w niczym nie różni się od plebiscytu w dowolnym demokratycznym kraju europejskim" - zacytowała jego wypowiedź tuż po zakończeniu głosowania rosyjska agencja ITAR-TASS.
W listopadzie ubiegłego roku był jednym z obserwatorów, którzy przyjechali na "wybory" samozwańczych władz prorosyjskich separatystów na wschodzie Ukrainy. "Odwiedziwszy komisje wyborcze w kilku rejonach, mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że dla miejscowej ludności nowa formuła polityczna, jaką jest Doniecka Republika Ludowa, stanowi wielką nadzieję na stworzenie warunków stabilnego rozwoju" - napisał po powrocie na swoim blogu.
Pod koniec stycznia Mateusz Piskorski wziął udział w debacie telewizyjnej wyemitowanej przez kanał 1 rosyjskiej telewizji. Tematem programu miały być m.in. relacje między Rosją a Europą.
- Proponuję mówić prawdę, szanowni eksperci z Niemiec, z USA. Na Ukrainie obecnie istnieje neonazistowski reżim. I wy o tym bardzo dobrze wiecie. Gdyby u was w Niemczech, wasze władze, wasz kanclerz odwoływał się do słów Hitlera, wy byście powiedzieli, że jest to reżim neonazistowski. Obecnie prezydent Ukrainy wprost odwołuje się do Bandery. Czy pan wie kim był Bandera? Oni do niego się odwołują, nazywają go bohaterem. Śledźcie bardziej uważnie doniesienia z Ukrainy - zaatakował obecnych w studio dziennikarzy z Niemiec i USA.
Na początku lutego rosyjska telewizja wyemitowała prześmiewczo-oszczerczy reportaż o ministrze Grzegorzu Schetynie. Także przy tej okazji poproszono o komentarz Mateusza Piskorskiego. W polskich mediach szef Zmiany pojawia się niezwykle rzadko.
"Szanuję poglądy innych, ale..."
- Dlaczego nie występuję w polskich programach? To pytanie do polskich mediów. Mogę zapewnić, że nigdy nie odmówiłem nikomu wypowiedzi. Ale nie mam żalu, że mnie nie zapraszają - zapewnia WP przewodniczący nowej partii.
Na sugestię, że być może jego poglądy są zbyt kontrowersyjne i zbyt różnią się od tych prezentowanych przez innych politologów odpowiada, że takie różnice "sprzyjają debacie, bo wzbogacają argumentację".
- Szanuję poglądy wielu polskich ekspertów i polityków, którzy wypowiadają się na temat sytuacji na Ukrainie, czy wcześniej w Syrii. Wychodzę jednak z założenia, że trudno się wypowiadać na te tematy, gdy zna się sprawę jedynie z medialnych przekazów, gdy się tam nie było. Niestety, występujący w mediach eksperci i politycy, w większości, nie byli ani w Donbasie, ani w Syrii. A dla pełnego zrozumienia sytuacji trzeba poznać racje obu stron - dodaje WP Mateusz Piskorski.
Od lewicy do prawicy
Były poseł Samoobrony nie jest jednak jedyną budzącą kontrowersje postacią we władzach nowej partii. Funkcję jej sekretarza pełnić będzie Tomasz Jankowski, również do niedawna związany z Samoobroną. Pod koniec 2014 r. utworzony przez niego Komitet Ukraiński złożył doniesienie do prokuratury na polską dziennikarkę Biankę Zalewską, która pracuje dla ukraińskiej telewizji Espreso TV. W doniesieniu napisano, że dziennikarka miała uczestniczyć w działaniach zbrojnych na Ukrainie, gdzie rzekomo miała uczestniczyć w torturowaniu ludzi.
Jednym z wiceprzewodniczących Zmiany został Konrad Rękas - dziennikarz, polityk oraz samorządowiec. W 2014 roku ubiegał się o urząd prezydenta Chełma jako kandydat komitetu Nowa Prawica-Chełm Bez Kłamstw. Startował również w wyborach do sejmiku województwa lubelskiego z list Kongresu Nowej Prawicy. Oba głosowania zakończyły się dla niego porażką.
Pod koniec czerwca 2014 roku ukazał się artykuł Rękasa sugerujący, że inwestycja w gazoport w Świnoujściu uzależni Polskę od drogiego dostawcy gazu. Według ABW, do napisania wspomnianego tekstu, Rękas miał zostać namówiony przez człowieka oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji. Polityk złożył w tej sprawie pozew sądowy w trybie wyborczym.
Jestem dziennikarzem z 18-letnim stażem, ale też kandydatem w wyborach samorządowych. Nikt z ABW ani prokuratury mnie nie przesłuchiwał, nie jestem w tej sprawie świadkiem ani podejrzanym. Tymczasem publikowane są informacje sugerujące moje związki z obcym wywiadem. Domagam się od ABW przeprosin i zaprzestania kolportowania informacji zniesławiających mnie w oczach wyborców - powiedział w rozmowie z "Dziennikiem Wschodnim" na początku listopada zeszłego roku.
Sąd Okręgowy w Lublinie oddalił wniosek samorządowca.
Wiceprzewodniczącym nowej partii jest także Jarosław Augustyniak - dziennikarz i polityk. Pracował w "Nie", "Trybunie Robotniczej", "Dzienniku Trybuna", a obecnie w portalu lewica.pl.
W 2006 r. kandydował do Sejmiku Województwa mazowieckiego z listy Polskiej Partii Pracy. Potem był w Polskiej Partii Socjalistycznej, którą opuścił w 2013 roku.
Sympatyk Putina i Baszara al-Asada
Kolejnym wiceprzewodniczącym jest Bartosz Bekier - student politologii UKSW w Warszawie, członek redakcji xportal.pl a także lider radykalnej organizacji Falanga, wcześniej związany z Młodzieżą Wszechpolską i Obozem Narodowo-Radykalnym (był nawet szefem Brygady Mazowieckiej ONR)
. W czerwcu ubiegłego roku reportaż o nim zamieścił znany rosyjski serwis internetowy Lenta.ru.
"Z jego punktu widzenia Władimir Putin to odpowiedni przywódca narodowy, wspierający tradycyjne wartości, zakazujący parad gejowskich i niepadający na kolana przed USA"; - napisano o liderze Falangi.
Bekier - jak opisuje jego działalność Lenta.ru - organizuje prorosyjskie manifestacje w Warszawie, jeździ na front, by wspierać separatystów w walce z ukraińską armią, jest "żywym dowodem na to, że w Polsce też są sympatycy Putina".
Sam zainteresowany trochę inaczej przedstawia swoje wizyty w Doniecku. Twierdzi, że jeździ tam regularnie jako akredytowany dziennikarz xportal.pl. - Jako dziennikarze staramy się przede wszystkim dywersyfikować jednostronną, euroatlantycką normę w dyskursie medialnym, informować naszych czytelników o wątkach celowo pomijanych, lub przekłamywanych - mówił niedawno o swojej misji w wywiadzie dla "Głosu Szczecińskiego".
Lenta przypomniała też, że Bekier w 2013 roku Syrię, gdzie spotkał się z przedstawicielami władz. Był też w Libanie w bazie Hezbollahu.
Wiceprzewodniczącym nowego ugrupowania jest także dr Nabil Al-Malazi. Któż to taki? To urodzony w Syrii, mieszkający w Polsce od połowy lat 70. inżynier i przedsiębiorca. Z życiorysu, zamieszczonego przy wywiadzie udzielonym przez niego portalowi prawy.pl, można się dowiedzieć, że "pracował na kierowniczych stanowiska w polskich przedsiębiorstwach w Polsce i Libii". "Przewodniczący Arabskiego Stowarzyszenia Diaspory Syryjskiej w Polsce - Klub Syryjski, szef Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego w Polsce 'ORIENT'. Zarządza Konsorcjum firm pod nazwą 'Euromid International Consortium Group'. Specjalista od zagadnień geopolitycznych krajów afrykańskich i bliskowschodnich" - informuje notka przy rozmowie zatytułowanej: "Media w Polsce są zależne od syjonistycznych ośrodków przekazu".
Nabil al-Malazi jest także współpracownikime Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych. Jest propagatorem tezy, że to co dzieje się w Syrii nie jest wojną domową, ale konfliktem - jak stwierdził w wywiadzie dla portalu prawy.pl - sprowokowanym przez "Stany Zjednoczone, Izrael, Katar, Arabię Saudyjską i Turcję. Współorganizowali tę instytucję która rozpoczęła organizować w dniu 15 marca 2011 r. rozruchy jakie stały się początkiem tego wszystkiego";.
Wspólny program, wspólne antypatie
W nowej partii znalazły się osoby reprezentujące zarówno radykalną lewicę, jak i radykalną prawicę. Czy uda im się współpracować?
- Radykalna lewica i radykalna prawica? Tak, rzeczywiście, środowiska, które tworzą partię Zmiana, trudno nazwać liberalnymi czy nawet centrystycznymi. Lewica - tak, ale prawica? Wszyscy członkowie ugrupowania zgadzają się, że państwo powinno prowadzić aktywną politykę gospodarczą i społeczną. Rzeczywiście, dla części wątek narodowościowy jest bardziej istotny, niż dla pozostałych, ale umówiliśmy się, że na razie nie zajmujemy się tą kwestią. Wspólnie przyjęliśmy deklarację ideową i programową, która będzie obowiązywała wszystkich jej członków i mamy zamiar wspólnie dążyć do realizacji naszych celów - zapewnia WP szef nowego ugrupowania.
Członków nowego ugrupowania na pewno łączy jedno: niechęć do USA, w deklaracji programowej nazywanych wprost "dogorywającym amerykańskim hegemonem", któremu "wysługują się polskie rządy". Piskorski w rozmowie z WP przyznaje, że "nie popierają polityki" tego kraju. Zapewnia jednak, że partia Zmiana, nie jest ani partią prorosyjską, ani antyrosyjską. Jest partią propolską. Jej członkowie po prostu mają "inny niż obecne władze punkt widzenia na słuszność obranego kierunku polityki zagranicznej".
Wybory prezydenckie? Jest 4 kandydatów
Wniosek o rejestracje nowego ugrupowania jest już w sądzie. A liderzy Zmiany nie zasypiają gruszek w popiele i szukają kandydata, którego mogliby wystawić w tegorocznych wyborach prezydenckich. Tym najbardziej pożądanym, jak wyznał WP Mateusz Piskorski, byłby Piotr Ikonowicz.
Niestety, Ikonowicz na razie nie może kandydować. Jest osobą karaną - zatarcie wyroku nastąpi dopiero w 2019 roku. Nie wiadomo, czy prezydent - który ma prawo łaski i może zdecydować o wcześniejszym zatarciu wyroku - skorzysta z tej możliwości. Na razie powstała petycja w tej sprawie.
Piskorski zapewnia jednak, że partia ma w zanadrzu jeszcze czterech innych kandydatów. Nie chce ujawniać ich nazwisk. Przyznaje jednak w rozmowie z WP, że jest jednym z nich. Decyzja o tym, kto ostatecznie stanie w szranki o fotel prezydenta ma zapaść w ciągu najbliższych kilku dni.