W oświadczeniu majątkowym prezydenta Gdańska brakuje 320 tys. zł
• Śledczy wiedzieli, że Adamowicz mija się z prawdą, ale chcieli umorzenia sprawy
• Prezydent Gdańska otrzymał z nieokreślonych źródeł ponad 320 tys. zł
• Pawlak: nie wykluczamy wejścia na drogę sądową
Dziennikarze tygodnika "wSieci" prześwietlili fortunę prezydenta Gdańska. Urzędnicy nie chcą komentować ujawnionych przez nich faktów. Problemy Pawła Adamowicza z oświadczeniami majątkowymi rozpoczęły się w 2013 roku, gdy CBA skierowało do prokuratury krajowej zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Prezydent Gdańska wraz z żoną mieli kupić dwa mieszkania z upustem w wysokości 273 tys. zł. Podobny rabat - w wysokości 170 tys. zł - miała otrzymać teściowa Adamowicza. Za metr kwadratowy mieszkania zapłacili ok. sześć tys. zł. Dzisiaj wart jest on trzy razy tyle. 20 dni po zakupie zmieniony został miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Ulice zostały zwężone, a deweloper mógł zbudować jedno piętro więcej. W momencie zakupu bowiem, żadne prace budowlane nie zostały rozpoczęte.
- Żeby stawiać takie argumenty, trzeba nie mieć pojęcia o tym, jak konstruuje się plany zagospodarowania przestrzennego. Przygotowanie takiego studium trwa od 8 do 12 miesięcy. Dlatego nie ma tutaj żadnego związku - ocenia Antoni Pawlak, rzecznik prezydenta Gdańska.
Jak przyznaje poznański prokurator nadzorujący postępowanie, wniosek o umorzenie był podyktowany brakiem dowodów. Śledczym nie udało się ustalić, skąd pochodziły pieniądze na zakup mieszkań. Podczas przesłuchań wyszło na jaw, że prezydent Gdańska oraz jego żona zataili prawdę o źródłach finansowania inwestycji mieszkaniowych. Tylko w oświadczeniu z 2012 roku brakuje udokumentowanego przychodu w wysokości 320 tys. zł. Adamowicz miał równocześnie posiadać 36 różnych kont bankowych, w tym lokat. Rodzina Adamowiczów fakt posiadania dodatkowych pieniędzy tłumaczyła darowiznami od pradziadków - 16 z nich miało opiewać na 549 tys. zł. Dodatkowo prezydent otrzymał od rodziców w ramach darowizny 140 tys. zł oraz akcje PKO o wartości 215 tys. zł., a jego żona - ćwierć miliona złotych.
Jak ustalili urzędnicy skarbowi, do żadnych darowizn nie dochodziło. W rozmowach ze śledczymi prezydent Gdańska powoływał się na "kumulatywne okoliczności". Nieścisłości miały wynikać m.in. z zagrożonej ciąży jego żony, złego stanu zdrowia ojca oraz katastrofy smoleńskiej. Prezydent miał organizować kilkutygodniową żałobę oraz ceremonie pogrzebowe. Ostatecznie, mimo wprowadzenia w błąd śledczych z prokuratury oraz skarbówki, do sądu trafił wniosek o umorzenie postępowania.
Wyjaśnieniom nie dała wiary sędzia Anna Jachlewicz, która zdecydowała jednak o warunkowym umorzeniu kary. Ostatecznie poznańska prokuratura złożyła apelację od wyroku, który sama zaproponowała. Teraz sprawą zajmie się gdański sąd okręgowy.
- Obecnie analizujemy treść artykułu. Zastanawiamy się, co dalej zrobić. Jedyną rzeczą, która nas wstrzymuje przed wstąpieniem na drogę sądową jest argument, że pojawi się mylne przeświadczenie, iż autorzy są dziennikarzami - dodaje Pawlak.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .