Tragiczny koniec polskiego asa przestworzy. "To było coś strasznego"
Legendą stał się za życia. Jeden z nielicznych generałów polskiego lotnictwa, którzy podczas drugiej wojny światowej aktywnie walczyli z nieprzyjacielem w powietrzu. Stanisław Skalski, as lotnictwa myśliwskiego, zmarł w nędzy, umierał w samotności.
05.05.2017 | aktual.: 07.05.2017 14:22
Urodzonego w 1915 r. Stanisława od najmłodszych lat pociągały pociągi i samochody, a gdy trochę podrósł - samoloty. Ojciec namawiał go na studia na warszawskiej Politechnice. Stach posłuchał i wyjechał do stolicy. Długo na Polibudzie jednak nie wytrzymał i przeniósł się do Szkoły Nauk Politycznych. W międzyczasie zaczął się uczyć się pilotowania szybowca, a potem samolotu. To było to, co chciał robić w życiu.
Pod koniec 1938 r. Skalski ukończył szkołę, ze stopniem podporucznika i dostał przydział do eskadry myśliwskiej w Toruniu.
Bardzo cenna zdobycz
31 sierpnia 1939 r. wieczorem Stach położył się spać, oczekując kolejnego dnia wypełnionego kojącą, senną rutyną. "Około 4.40 w nocy, gdy przewracał się na drugi bok, nad odległym o z górą 200 kilometrów miasteczkiem Wieluń zamruczały silniki bombowców Luftwaffe. Już wkrótce wyły syreny, w pośpiechu budzono w całym kraju pilotów. Rozgorączkowanego Skalskiego wysłano w pierwszą misję dopiero po południu. Poszło gładko jak po maśle. Dziewięć polskich myśliwców natknęło się na lecący samotnie samolot rozpoznawczy Henschel Hs-26” - pisze w książce 'Fighterzy'" Marcin Szymaniak.
"Nieszczęsny Niemiec dostał celną serię i próbując się ratować, zaczął gwałtownie schodzić w dół. Podszedł do karkołomnego lądowania w szczerym polu. Przejechawszy kilkadziesiąt metrów, zarył nagle w jakąś przeszkodę i przewrócił się do góry podwoziem.
Widząc kraksę z powietrza, Stanisław opuścił szyk, skierował się w stronę wraku i posadził swego P-11 w jego pobliżu. Podbiegł z apteczką do dwóch rannych lotników, którym udało się wykaraskać z samolotu. Zaczął udzielać im pierwszej pomocy. Scenę, przywodzącą na myśl rycerskie walki powietrzne I wojny światowej, obserwowali ciekawscy wieśniacy, którzy zbiegli się z okolicznych pól”.
Zachowanie Skalskiego było lekkomyślne. "We wraku henschla ‘Cywil’ znalazł jednak cenną rzecz: mapy sztabowe z pozycjami sił hitlerowskich. Długo się nie zastanawiając, wskoczył podniecony do kabiny i poleciał z mapnikiem do Torunia, do sztabu Armii ‘Pomorze’. Dostał burę za samowolkę, ale zdobycz okazała się bardzo cenna".
"17 września, gdy Armia Czerwona przekraczała wschodnią granicę Polski, byli już blisko Rumunii. Następnego dnia Skalski przekroczył granicę w Śniatyniu. Wokół Warszawy trwały jeszcze zażarte boje, Edmund Orlik dokonywał cudów na swojej tankietce, dla toruńskich lotników kampania była już jednak skończona. Stach znalazł się z grupą kolegów w ośrodku internowania w Tulczy” - opisuje Szymaniak. Długo tam jednak nie zabawił..
Stanisław trafił do obozu przejściowego we Francji, gdzie był jednym z najskuteczniejszych polskich myśliwców w całej kampanii wrześniowej. Samodzielnie strącił cztery samoloty: dwa bombowce 2 września, a potem jeszcze henschla i junkersa.
Szykujący się do starcia z III Rzeszą Francuzi i Anglicy postanowili podzielić się ocalałymi polskimi lotnikami. Skalski wybrał Anglię. Na początku 1940 r. znalazł się za kanałem La Manche.
Na zdjęciu: Dekoracja kpt. Stanisława Skalskiego Krzyżem Orderu Virtuti Militari IV klasy przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego, 1943 r.
Hitlerowcy zaskakującym blitzkriegiem pokonali Francuzów i 20 maja stanęli nad kanałem dzielącym kontynent od Wysp Brytyjskich. Anglicy stracili w walkach we Francji. Wielu walczących od tygodni lotników znajdowało się u kresu wytrzymałości. Brak snu bywał zabójczy. Czasem pilot zasypiał za sterami i samolot spadał nagle w dół, ku zgrozie kolegów z formacji. Tymczasem Skalski raz za razem podnosił maszynę do boju i zaliczał kolejne zwycięstwa. Już wtedy uznawano go za asa myśliwskiego (określano tak pilotów, którzy mieli na koncie pięć zestrzelonych samolotów przeciwnika).
Strach przed lataniem
W książce "Fighterzy" zostały opisane wydarzenia z 5 września. "Dywizjon 501 dopadł kolejną watahę wrogich samolotów. Niemiecka osłona myśliwska była szczególnie silna i nie udało się rozproszyć bombowców. Doszło do chaotycznych starć myśliwiec kontra myśliwiec.
Niemiec prawdopodobnie trafił hurricane’a w jego piętę Achillesową - zbiornik benzyny niefortunnie umieszczony przez konstruktorów tuż przed kabiną pilota. Polski as jednak przeżył. Wylądował półprzytomny z bólu i strachu na jakimś polu. Miał gołe nogi - spodnie, buty i skarpety w całości spłonęły. Rannego zabrała brytyjska policja, przewożąc do pobliskiego obozu wojskowego. W ostatnich chwilach świadomości podporucznik widział lekarza i pielęgniarki uwijających się wokół niego z opatrunkami. Potem zemdlał.
Leczenie trwało półtora miesiąca. Udało mu się wyjść z wypadku cało, ale jego stan psychiczny był zły. Na myśl, że znów zasiądzie za sterami, robiło mu się ciemno przed oczami. "Jak tylko maszyna oderwała się od ziemi - relacjonował - poczułem przerażenie, że za chwilę zacznę się palić. Nie mogłem tego opanować. Dlatego też natychmiast wylądowałem". W końcu przeniesiono go do polskiego Dywizjonu 306, który miał kontynuować tradycje przedwojennej jednostki z Torunia.
19 sierpnia 1941 r. polski as wziął udział w zadziwiającej operacji "Noga" - zrzucenia protezy dla znajdującego się w niewoli beznogiego asa myśliwskiego Douglasa Badera. Lotnik ten stracił przed wojną obie dolne kończyny w katastrofie, ale gdy doszedł do siebie, założył protezy i powrócił do latania. W bitwie o Anglię został asem myśliwskim, strącając 22 maszyny wroga.
Na początku 1943 r. kapitana wysłano do Afryki Północnej, powierzając mu nową jednostkę - elitarny Polski Zespół Myśliwski. Dzięki brawurowym wyczynom w powietrzu eskadra lotnicza została nazwana "Cyrkiem Skalskiego". Kilkunastu pilotów w ciągu dwóch miesięcy strąciło nad Afryką Północną 25 maszyn wroga.
W przedostatnim roku wojny mistrz powietrznych walk znalazł się z powrotem w Anglii, gdzie objął komendę nad Skrzydłem Myśliwskim, złożonym z trzech polskich dywizjonów. "Awansowany na majora bohater miał pod swoją komendą kilkadziesiąt myśliwców, ale wciąż osobiście brał udział w misjach. 24 czerwca 1944 r., gdy po wielkim desancie w Normandii alianci toczyli ciężkie walki z Wehrmachtem, na czele swych lotników ruszył nad pole bitwy. Osłaniali bombowce atakujące pozycje wroga pod Évreux. Nieliczne messerschmitty próbowały rozpaczliwie stawiać opór, ale bez większych skutków. Skalski dostrzegł w pewnej chwili dwa niemieckie myśliwce i ruszył w ich kierunku, kładąc kciuk na przycisku działek. Dwaj piloci Luftwaffe zorientowali się w ostatniej chwili, że atakuje ich wróg; jednocześnie wykonali wywrotkę w bok, by zejść z linii strzału. Skrzydła messerschmittów zawadziły o siebie i maszyny straciły w okamgnieniu sterowność. Zdumiony Stach patrzył, jak w bezładnym tańcu wirują w dół - na jednym z nich widać było rozbłyski ognia. Wkrótce pierwszy zarył w ziemię, eksplodując. Zaraz potem drugi podzielił jego los. Z miejsc, gdzie runęły, strzeliły w górę kłęby czarnego dymu. To najdziwniejsze zwycięstwo Skalskiego, ostatnie już podczas wojny, zostało odniesione bez jednego wystrzału” - pisze Szymaniak.
Była to też jedna z ostatnich misji bojowych słynnego pilota. Majora przydzielono niebawem do sztabu polskiego lotnictwa, potem posłano zaś na studium wojskowe do USA. 8 maja 1945 r. skapitulowała III Rzesza, 2 września cesarska Japonia. Polska wpadła w ręce Stalina. Skalski i tysiące innych żołnierzy na Zachodzie stanęło wobec pytania: co teraz?
Tortury i katusze
Skalski nie miał specjalnie wrogiego stosunku do komunistów. Przyjmował raczej postawę wyczekującą, na zasadzie "pożyjemy, zobaczymy, jak będzie". Do Londynu dochodziły wieści o prześladowaniach AK-owców. Na repatriację zdecydowało się około 20 procent lotników służących w Wielkiej Brytanii. Skalski znalazł się w tej grupie, choć niektórzy bardziej nieufni koledzy przestrzegali go przed powrotem. Mimo tego myśliwski as postawił na swoim. Za bardzo tęsknił za krajem i rodzicami, by pozostać na obczyźnie. 4 czerwca 1947 r. wsiadł na statek i ruszył w rejs do Polski. Już po 20 dniach miał stanowisko w jej nowym, "ludowym" wojsku - inspektora odpowiedzialnego za kontrolę szkoleń pilotów.
4 czerwca 1948 r. pilot odebrał telefon od wstrząśniętej żony jego znajomego z angielskich czasów - Władysława Śliwińskiego.Szymaniak zdradza, że kobieta błagała o pomoc, twierdząc, że mąż zniknął. Skalski rozpoczął poszukiwania, obdzwaniając milicję i inne miejsca, potem zaś udał się do Śliwińskiej. W szerszym gronie znajomych mieli się zastanowić, co dalej robić.
W mieszkaniu przywitali lotnika smutni panowie w kapeluszach i płaszczach. Grzecznie zaprosili do środka, kazali usiąść. Bohatera bitwy o Anglię wrobiono w sprawę Śliwińskiego, który rzeczywiście tworzył siatkę wywiadowczą pracującą dla Brytyjczyków. Sam Śliwiński zaprzeczał w śledztwie, jakoby Skalski wchodził w skład grupy.
Zaczęli katować majora, by wymusić na nim zeznania. Podczas wielogodzinnych przesłuchań tłuczono go pięściami i pałkami, chlastano zwojem drutu. Raz jeden z katów ścisnął głowę więźnia kolanami i walił go po twarzy ciężkim kluczem. Z koszmaru nie było wyjścia: nawet notatka, którą Skalski zrobił w notesie, by zapamiętać zasłyszany kawał, posłużyła do oskarżeń o szpiegostwo. Próbował tłumaczyć, o co chodziło, ale bez skutku – bito go dalej bezlitośnie, domagając się zeznań. Pilota przesłuchiwał również słynny sadysta pułkownik Józef Różański. Gdy napluł więźniowi w twarz, ten nie wytrzymał. - Wcześniej zdechniesz, parchu żydowski, niż mnie wykończysz! - wrzasnął.
Wkrótce major zaczął czuć, że dłużej nie wytrzyma. W czasie jednego z przesłuchań doznał paraliżu nerwowego; zupełnie stracił władzę w rękach, które opadły bezwładnie. Dygotał z przerażenia, patrząc, jak więzienny lekarz rozciera mu kończyny. Po niemal roku katuszy był złamany. Zgodził się podpisać wszystko, co każą oprawcy, byle tylko dali mu spokój.
W 1950 r., po parodii procesu, sąd skazał słynnego pilota na karę śmierci. Jego matka nie poddawała się jednak. Pisała kolejne listy do partyjnych oficjeli, błagając o zlitowanie. W końcu Bolesław Bierut, przywódca Polski Ludowej, zamienił karę śmierci na dożywocie. Po kilku latach odsiadki sąd wojskowy w Warszawie całkowicie oczyścił Skalskiego z zarzutów, nakazując wypuścić go z więzienia.
Przekonanie o złych Żydach
Bohater bitwy o Anglię winą za swe cierpienia coraz mocniej obarczał Żydów. W warszawskim aparacie represji ludzie tego pochodzenia stanowili 13,6 procent ogółu oficerów, na najwyższych stanowiskach resortu było ich dużo więcej - 37 procent. Umacniało to stereotyp "żydoubecji", choć Skalski sam podkreślał, że znęcali się nad nim przede wszystkim "Polacy, słudzy żydowscy".
Choć pozornie ustabilizował swe życie, jego psychika była trwale naznaczona strasznymi przeżyciami. Wielu znajomych postrzegało go jako zgorzkniałego. W towarzystwie śmiał się, dowcipkował, lecz czasami jego twarz tężała, przesuwał się po niej jakiś cień, znak bólu duszy.
Na zdjęciu: Stanisław Skalski.
W mieszkaniu Skalskich w alei Wyzwolenia bez przerwy imprezowano, alkohol lał się strumieniami. - To było po prostu tragiczne. Staszek sam tego nie znosił, ale niestety ulegał tym okropnym wojskowym zwyczajom, temu przymusowi picia przy każdej okazji - wyznaje w rozmowie z autorem książki "Fighterzy" Jolanta Pusłowska, pasierbica Skalskiego. Jako nastolatka czasem interweniowała zrozpaczona, gdy libacje przeciągały się do nocy, wszczynała kłótnie, wyrzucała pijane towarzystwo. Kiedy ojczym balował poza domem, była jednak bezradna.
Gdy w 1980 r. rodziła się Solidarność, słynny pilot był już emerytowanym pułkownikiem. Solidarnościowa rewolucja zdecydowanie mu się nie spodobała. Wraz z kilkoma myślącymi podobnie osobami wystąpił z inicjatywą założenia Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald". Organizacja reprezentowała nacjonalistyczną, twardogłową frakcję we władzach. Zwalczała Solidarność za pomocą haseł antysemickich, według znanego wzoru: Michnik, Kuroń, Geremek - wszystko Żydy. Propaganda "Grunwaldu" napsuła trochę krwi opozycji, lecz po stanie wojennym jego działalność zamarła.
W 1993 r. najlepszy polski as myśliwski wystartował w wyborach z listy Samoobrony Andrzeja Leppera, ale partia nie weszła wtedy do sejmu. Wkrótce potem odwiedził Skalskiego w mieszkaniu dziennikarz "Gazety Wyborczej" Paweł Smoleński. Fragmenty rozmowy możemy przeczytać w książce Szymaniaka:
- Wie pan, co myślę o żydokomunie? O żydowskiej prasie i telewizji? O politykach, którzy powinni być w Knesecie, nie w Sejmie?
- Generale... – jęknął Smoleński.
- Ale pan mi na obrzezanego nie wygląda. Nazwisko też normalne. Zresztą... co mnie to obchodzi? Nie jestem antysemitą.
Generał wygłaszał potem kolejne tyrady o podłych knowaniach światowego żydostwa, przeplatając je wstawkami o tym, że z Żydami się przyjaźnił i zaznał od nich wiele dobrego. Dziennikarz był bezradny.
Stan zdrowia Skalskiego coraz bardziej się pogarszał. Dokuczała mu choroba oczu i problemy z widzeniem, na co nie pomogła nawet operacja. Cierpiał na chorobę krążenia, czego efektem była opuchlizna nóg. Schorowany bohater kontaktował się wtedy głównie ze swoim pełnomocnikiem, panem Edwardem. Dalsza rodzina pilota wysunęła oskarżenia pod jego adresem, że okrada staruszka. Miał wyczyścić jego konto oraz przejąć jego mieszkanie "w zamian za opiekę". Majątek stojącego nad grobem generała przyciągał zresztą pożądliwe spojrzenia całej gromady osób. Jolanta Pusłowska wspomina: - Przyszłam raz do niego i co widzę? Staszek siedzi w szlafroku, już nie kontaktuje. A wokół szemrane towarzystwo, wódka, zabawa. To było coś strasznego. Okradali go bez zahamowań, z jego konta wyszło ponad 100 tysięcy złotych. Nawet ordery mu wynieśli, zamieniając na atrapy... - mówi Szymaniakowi pasierbica lotnika.
Skalski wzbraniał się przed ośrodkami opieki i szpitalami, ale zawożono go tam coraz częściej. W pewnym momencie przestał przyjmować posiłki. Prawdopodobnie nie mogąc już wytrzymać cierpienia i niedołężności, postanowił zakończyć życie. Lekarze jednak do tego nie dopuścili; bohatera bitwy o Anglię przywiązano do łóżka i założono mu kroplówkę. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak wielkie musiał czuć upokorzenie. W listopadzie 2004 r. stan Skalskiego nie rokował już żadnych nadziei. Wkrótce, 12 listopada, zmarł.
Książka "Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy od Zawiszy Czarnego do komandosów z Iraku" Marcina Szymaniaka ukazała się nakładem wydawnictwa ZNAK.