4‑latek nie żyje. Babcia, wchodząc na salę, przeżegnała się
Kolejna rozprawa po koszmarnej tragedii na Jagiellońskiej w Warszawie. W poniedziałek sąd przesłuchiwał babcię 4-latka, który w tragicznych okolicznościach zginął pod kołami tramwaju. Swoje zeznania złożyli też świadkowie.
Do potwornego zdarzenia doszło 12 sierpnia 2022 roku przed południem na przystanku tramwajowym przy ul. Jagiellońskiej na warszawskiej Pradze Północ. Kobieta ze swoim czteroletnim wnuczkiem chciała wysiąść z pojazdu. Niestety, chłopiec nie zdążył całkowicie wysiąść. Drzwi tramwaju zamknęły się i przytrzasnęły jego nóżkę.
Pojazd przeciągnął go po kamiennym torowisku. Czterolatek zginął na oczach babci. Po trwającym prawie dwa lata śledztwie, przed sądem stanął motorniczy tramwaju.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Robert S. podczas pierwszej rozprawy, która odbyła się 15 kwietnia, nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Przeprosił jednak rodzinę zmarłego chłopca. - Jest mi bardzo przykro, że doszło do tego wypadku. Bardzo przepraszam - czytał z kartki.
Podczas drugiej rozprawy Roberta S. już nie było. Reprezentował go jedynie mecenas Robert Ofiara. W Sądzie Rejonowym dla Warszawy Pragi Północ stawiła się za to babcia chłopca. Kobieta mocno przeżyła wydarzenia z 2022 roku.
Na czas jej zeznań sędzia Katarzyna Wanat zdecydowała o wyłączeniu jawności rozprawy. Mimo tego przez zamknięte drzwi słychać było jej płacz. Rozprawa była dla niej na tyle stresująca, że tuż przed wejściem na salę sądową się przeżegnała.
Wypadek na Jagiellońskiej. Zeznania świadków
Jawne były za to relacje świadków - 25-letniej księgowej, która tramwajem jechała na uczelnię i 31-letniego kierownika, który obok tramwaju przejeżdżał samochodem i dramat widział zza szyby swojego auta.
- Kiedy wysiadałam, usłyszałam pisk, odwróciłam się i zobaczyłam panią [...] Zobaczyłam, jak tramwaj odjeżdża ciągnąc za sobą chłopca. Sparaliżowało mnie, zadzwoniłam na numer alarmowy 112 - mówiła 25-letnia Klaudia.
- Babcia zgubiła obuwie, biegła za tramwajem. Bardzo przeżyłam to wydarzenie, kiedy doszłam na przystanek, ratownicy podali mi środki uspokajające - relacjonowała krótko przed sądem.
Więcej szczegółów podał mężczyzna, który wypadek widział z perspektywy samochodu.
- Dziecko miało problem z wyswobodzeniem swojej nóżki. Babcia to zobaczyła i próbowała go wyciągnąć za rączkę. Nie przyniosło to skutku. Drzwi się zamknęły, tramwaj ruszył. [...] Babcia uderzała w obudowę - mówił 31-letni Oleksandr.
- Pierwszą moją reakcją było jak najszybciej dogonić tramwaj. Rozpędziłem się samochodem, zacząłem trąbić, mrugać światłami. Nie udało mi się zrównać z pierwszym wagonem, dogoniłem tylko drugi. Nie zauważyłem, żeby ktoś w środku próbował zaciągnąć hamulec awaryjny - zeznawał mężczyzna.
Po nieudanej próbie zatrzymania tramwaju Oleksandr wysiadł z samochodu i zaczął również biec za składem. - Kiedy byłem 500 metrów od miejsca zdarzenia, wokół dziecka zaczęła zbierać się grupa osób. Zapytałem, czy dziecko żyje. Otrzymałem odpowiedź, że nie - opowiadał.
Sąd na tym zakończył rozprawę. W kolejnym tygodniu mają odbyć się następne przesłuchania.
Czytaj też: