Tomasz Wróblewski: o czym tak naprawdę była ta debata?
- Nie tylko wojny są zastępcze. Bywa, że i debaty służą do podejmowania problemów innych niż oficjalny temat dyskusji. „Polski wieczór” w Parlamencie Europejskim w niewielkim stopniu dotyczył Polski. A przynajmniej nie na Polsce skończy się ta awantura. Rzecz jest o przyszłej Europie - pisze Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski.
20.01.2016 | aktual.: 27.07.2016 13:26
Ileż to my już mieliśmy tych dedykowanych debat w Parlamencie Europejskim? O kryzysie finansowym, o bankach, o Grecji, o Ukrainie, no i, oczywiście, o uchodźcach. Tym razem miało być odświętnie, bo pierwszy raz w ramach procedury nadzoru. Jeszcze jeden termin ortopedyczny do krępowania swobody ruchów niezależnego rządu. Ale, jak z każdą kolejną debatą mającą wzmocnić nadzór eurokratów nad rządami z wyboru, zdolność Unii Europejskiej do rozwiązywania kryzysów zdaje się być coraz mniejsza. Im częściej padały w dyskusji zapewnienia, że wszyscy chcą rozwiązania problemu „w duchu europejskich wartości”, tym trudniej było połapać się, czego dotyczył problem. Nie jest to czymś nowym w Brukseli, ale myliła się też Premier Szydło mówiąc, że ten duży stopień ogólności to brak informacji o Polsce. Nie chodzi o informacje, tylko o przedmiot dyskusji.
Parlament dyskutował o granicach władzy komisarzy, a w szczególności niemieckich oligarchów w Brukseli. Czy nadszedł już czas, by euro-elity mogły nie tylko ustanawiać prawa, ale też sterować poszczególnymi ministerstwami? Ustanawiać obsadę sądów czy mediów publicznych? Wielokrotnie przywoływane w Strasburgu słowa przewodniczącego PE Martina Schulza o „polskim zamachu” stały się punktem wyjścia do dyskusji o granicach narodowej suwerenności i przesuwaniu granic samowładztwa Komisji Europejskiej. Dla przewodniczącego KE Jean-Claude Junckera ubezwłasnowolnienie narodowych stolic stało się swoistą misją. Od nadzoru nad greckimi wydatkami, przez ideę unijnego ministra finansów, po „lex Polonia”, czyli nadzór nad niezależnymi rządami. Zresztą motyw stworzenia takiego nadzoru nad mediami wszystkich państw czy przegląd wszystkich systemów powoływania sędziów kilkakrotnie przewijał się w debacie.
Beata Szydło wyszła z tej konfrontacji zwycięsko, nie dlatego, że potrafiła reagować spontanicznie i wczuwać się w nastrój sali, ale dlatego, że ta dość absurdalna i mglista awantura o kształt polskiej demokracji, postawiła wreszcie ostro pytanie, czym do cholery ma wreszcie być ta Unia? Unią państw narodowych czy skupiskiem różnych narodowości pod światłym nadzorem komisarzy pozostających pod protektoratem Berlina?
Jeżeli „polski wypadek”, jak o rządach Beaty Szydło mówił Guy Verhofstadt, był faktycznie „zamachem”, to takich zamachów na konsolidację władzy KE mamy i będziemy mieli w Europie coraz więcej. Brexit Wielkiej Brytanii, pohukiwania o niewypłacalności greckich socjo-anarchistów, żądania większej niezależności francuskich nacjonalistów, węgierskich eurosceptyków, czeskiej czy słowackiej prawicy, ale też tych, których jeszcze nie ma w Strasburgu (jak hiszpańscy neokomuniści). Wszystkich, którzy wpływają na prawdziwy obraz Europy. Dalekiej od spoistości, jednomyślności, a już na pewno odległej od jakiegoś akademickiego tworu państwa ponadnarodowego.
Istota Europejskiej Wspólnoty polega na uznawaniu tych różnic, a nie ich sztucznym niwelowaniu. Niemiec jest Niemcem, bo urodził się w niemieckiej rodzinie i czuje się związany z kulturą, w której się wychował. Tak jak my związani jesteśmy z naszymi doświadczeniami narodowymi. Niezależnie od tego jak różnymi i jak często sprzecznymi ze sobą postawami. Nie ma nic złego w przyznawaniu praw uchodźcom czy imigrantom. Każdemu należy się ochrona prawna i szacunek równy temu, którym cieszą się rodowici obywatele. Ale czy to znaczy, że Niemiec ma przestać czuć się Niemcem, bo ktoś inny nie potrafi oswoić się z jego kulturą?
Europa stała się zakładnikiem politycznie poprawnych absurdów - zakleszczyła się w coraz bardziej sprzecznych ze sobą paradoksach społecznych. Szwecja, która chełpi się przywilejami dla swoich kobiet – specjalnymi urlopami czy parytetami w firmach i parlamencie – kiedy przychodzi do uchodźców, gotowa jest przemilczeć gwałty i napady na kobiety, byle nie urazić arabskiej wrażliwości.
Czytaj także: Kaźmierczak dla "Wprost" - Seryjny zabójca ZUS
Terroryści w belgijskich gazetach nie mają koloru skóry, kraju pochodzenia i religii. Gwałciciele w Kolonii byli trudni do zidentyfikowania, bo atakowane kobiety nie wiedziały, czy mogą mówić o ich kolorze skóry i narodowości. Jakbyśmy się wspinali po drabinie absurdu, do której ktoś nieustannie dodaje szczeble. Rok temu część lewicowych mediów za zbrodnie w redakcji „Charlie Hebdo” winiła rysowników. Dziś za gwałty w europejskich stolicach odpowiedzialne są prowokacyjnie ubrane dziewczyny, a większym złem od gwałtów jest rosnące poparcie dla organizacji nacjonalistycznych.
Brytyjski dziennik lewicowy „The Guardian”, pierwszy, który przed laty zaczął walczyć z przemocą wobec kobiet i molestowaniem na uczelniach, w sprawie sylwestrowych gwałtów zajął stanowisko dopiero po trzech tygodniach. A gdzie się podziały zachodnie media, tak czułe do niedawna na wszelkie przejawy antysemityzmu? W Marsylii lokalna kongregacja żydowska zaleca swoim członkom, żeby unikali odległych rejonów miasta, żeby nie odznaczali się w tłumie, nie nosili jarmułek i - koniecznie - żeby zdejmowali religijne insygnia ze swoich domów. Zamachy na osoby pochodzenia żydowskiego na południu Francji stały się nagminne, ale dla francuskich mediów ważniejszym problemem są „zbrodnie” Izraela na Palestyńczykach.
A teraz - o czym była ta debata? Oczywiście o władzy. Czy pod pretekstem obrony jakichś odrealnionych wizji społeczeństwa - bez narodu, rasy i płci - powinniśmy oderwać rząd od rządzących. Uniezależnić komisarzy od decyzji wyborców, od ich słabości, obsesji, roszczeń i uprzedzeń narodowych. Stworzyć państwo idealne, bo wolne od wyborców. Debata niewiele wniosła do polskich spraw, ale dobitnie pokazała , że niemiecki projekt unii ponadnarodowej powoli się kończy. A my zostajemy z pytaniem, czy zanim rozpadnie się z hukiem, zdążymy zastąpić go jeszcze brytyjskim modelem, tj. powrócić do gospodarczej unii niezależnych narodów.
Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski
Tomasz Wróblewski- redaktor naczelny tygodnika "Wprost".
Czytaj także: Tomasz Wróblewski: Brudna gra ratingami