Tomasz Siemoniak: w tym rządzie nikt za nic nie odpowiada
Radziłbym politykom PiS-u, żeby nie podchodzili do tego w taki tradycyjny sposób, że jak Platforma coś mówi, to PiS musi powiedzieć odwrotnie. Tu chodzi o bezpieczeństwo, życie i zdrowie najważniejszych osób w państwie, ale i tych wszystkich, którzy im towarzyszą. To co się wydarzyło jest karygodne, a tłumaczenia są kompromitujące - stwierdził w programie #dzieńdobryPolsko były minister obrony Tomasz Siemoniak, komentując sprawę z zamieszaniem wokół powrotu rządowej delegacji z wizyty w Londynie.
06.12.2016 | aktual.: 16.12.2016 14:18
- Tu nie może być takiej partyzantki: weźmy sobie te osoby, bo jest jeszcze miejsce w samolocie - mówił o wydarzeniach na lotnisku w Londynie Siemoniak. - Dobrze, że to był pilot LOT-u i nie podległ żadnemu naciskowi - zauważył były szef MON.
Jego zdaniem nie ma takiej instrukcji, która nakazywałaby "zdrowy rozsądek". - Nie mówi się, że nie wolno przeciążać samolotu czy nie wolno w nim otwierać okien - tłumaczył.
- Niepokojącą cechą tego rządu jest to, że nikt za nic nie odpowiada - zauważył Siemoniak.
- Macierewicz może powiedzieć kompletną bzdurę o Mistralach w Sejmie? Nie dzieje się nic, nie mówi nawet przepraszam. Minister Waszczykowski powołuje na wiceministra Roberta Greya, a po dwóch miesiącach nagle go odwołuje. Teraz mamy sytuację z samolotem, gdzie najpierw się nam mówi, że wszytko było w porządku, potem, że jest jakaś cywilna instrukcja HEAD. Najgorsze jest to, że nikt za nic nie odpowiada, i to źle rokuje - stwierdził były minister obrony Tomasz Siemoniak.
- Polityka, rządzenie, to przede wszystkim sztuka odpowiedzialności - stwierdził Siemoniak. - Jakby ktoś musiał podać się do dymisji, lub został zwolniony, to bardzo dobrze by to podziałało. Tymczasem można robić, co się chce i nikt nie ponosi za to odpowiedzialności - dodał były szef MON.
W poniedziałek "Dziennik Gazeta Prawna" opublikował artykuł dotyczącego powrotu w ubiegłym tygodniu polskiej delegacji rządowej z wizyty w Londynie, gdzie odbyły się polsko-brytyjskie konsultacje pod przewodnictwem premierów: Beaty Szydło i Theresy May.
Jak napisał "DGP" wojskowa casa, którą do Londynu przylecieli dziennikarze, miała odlecieć do kraju sześć godzin później niż rządowy embraer, którym podróżowała delegacja. Dziennik pisze, iż okazało się, że dziennikarze mają wracać embraerem i wówczas na pokładzie tego samolotu znalazło się najpierw więcej osób niż było miejsc, samolot był źle wyważony. Na pokładzie przeciążonej maszyny mieli się znaleźć m.in. premier Beata Szydło, wicepremier Mateusz Morawiecki, szefowie MON, MSWiA i MSZ oraz generał Marek Tomaszycki.
Według "DGP", odbywały się wówczas rozmowy, kto zostaje w samolocie, a kto wysiada, by polecieć kilka godzin później casą, a kapitan embraera oświadczył, że samolot nie poleci dopóki problem nie zostanie rozwiązany; ostatecznie po opuszczeniu pokładu przez grupę osób, embraer odleciał do Polski.
Informacjom tym, w rozmowie z WP, zaprzeczył szef MSZ Witold Waszczykowski. - Nie było afery, ani żadnych okrzyków pilota. Artykuł jest nieprawdziwy - stwierdził szef MSZ. Szefowa kancelarii premiera Beata Kempa przyznała, że zamieszanie na pokładzie było, ale że wszystko odbyło się zgodnie z "cywilną instrukcją HEAD". Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej stwierdził, że nie ma "cywilnej instrukcji HEAD". - Nie ma dwóch instrukcji HEAD. Kempa mówi językiem potocznym. Proszę nie oczekiwać od osób, które nie mają nic wspólnego z wojskiem, żeby potrafiły rozróżnić pewne rzeczy - oznajmił Kownacki.
Oprac.: Violetta Baran